Wojna nigdy nie wypada dobrze w telewizji. Zmasakrowani cywile, szkoły w gruzach, sieroty płaczące nad ciałami zabitych matek. Po jednej stronie tragedia, po drugiej cyniczni żołnierze wymalowani pod kolor nocy. Ale ta wojna zdaje się być szczególnie okrutna na naszych ekranach. W relacjach ze Strefy Gazy giną niemal wyłącznie dzieci i kobiety. Ani śladu po terrorystach i ich machinie wojennej.
Trudno zrozumieć, dlaczego ten konflikt tyle trwa. Trzeba niezwykłej perfidii armii izraelskiej, żeby tak długo znęcać się i rozjeżdżać czołgami bezbronny naród.
[srodtytul]Nieproporcjonalnie błahe ekscesy[/srodtytul]
W rzeczywistości toczy się nie jedna wojna, a dwie. Ta pierwsza między regularnymi oddziałami: państwo kontra zbrojne ramię organizacji terrorystycznej. Ta druga też ma swoich generałów i oficerów – wziętych publicystów, przekonujących lewicowych felietonistów i polowych reporterów. W wojnie o podświadomość europejskiej opinii publicznej Izrael przegrywa. Sromotnie. Rozjeżdżany nie tylko na ekranach i łamach największych lewicowych gazet, ale i w masowych demonstracjach.
Przemysław Wielgosz jest godnym przedstawicielem gatunku („Rz” 13.01. 2009 r.). Oburzony ludzką tragedią i porażająco „nieproporcjonalną” odpowiedzią Izraela na palestyńskie zaczepki.