Barack Obama zaskoczył wielu obserwatorów swoimi gestami wobec świata islamu. Pierwszy wywiad po zaprzysiężeniu udzielony al Arabii, zapowiedź rozmów z Iranem, pojednawczy ton odnośnie do konfliktu izraelsko-palestyńskiego – to tylko niektóre z nich. Pojawiły się w związku z tym głosy, jakoby nowy prezydent był zbyt uległy wobec muzułmanów.
[srodtytul]Nowe otwarcie[/srodtytul]
Chcę rozwiać te obawy. Obama jest człowiekiem głęboko zakorzenionym moralnie i geopolitycznie w amerykańskiej kulturze politycznej. Jego afroamerykańskie i muzułmańskie korzenie w żaden sposób tego nie zmieniają. Obama będzie się zatem kierował w swojej polityce zagranicznej amerykańską racją stanu. A różnice w stosunku do poprzedników mogą dotyczyć jedynie stosowanych środków.
[wyimek]Jeśli Iran dołączy do „państw szalonych”, będzie zagrożeniem nie tylko dla Izraela czy dla Stanów Zjednoczonych, lecz dla całego świata[/wyimek]
Tymczasem amerykańska racja stanu wymaga dziś nowego otwarcia w stosunkach z muzułmanami. Twarda, nieprzejednana linia George’a W. Busha doprowadziła bowiem, mimowolnie, do spadku zaufania do Stanów Zjednoczonych wśród wyznawców tej religii. I to zaufanie trzeba odbudować, jeśli zasadnicze problemy w regionie Bliskiego Wschodu mają zostać skutecznie rozwiązane.