Europarlamentarne układanki partyjne

Platforma postanowiła do eurowyborów wystawić drużynę gwiazd poszerzających jej elektorat. PiS wyszedł z założenia, że wyborcy i tak głosują na partię, a nie na osobę kandydata – analizuje publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 27.03.2009 06:06 Publikacja: 27.03.2009 00:59

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/03/27/europarlamentarne-ukladanki-partyjne/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Można odnieść wrażenie, że wiadomość, iż w czerwcu odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, spadła na nasze partie zupełnie nagle. A w każdym razie, że wszyscy zostali zaskoczeni tak bliskim terminem. Układanie list wyborczych, zwłaszcza w PO i PiS, sprawia bowiem wrażenie rozpaczliwej improwizacji i ujawnia tuszowane do ostatniej chwili frakcyjne napięcia.

[srodtytul]Od Hübner do Krzaklewskiego[/srodtytul]

W wypadku PO i PiS doszło przy tym do widowiskowego, acz ukrywanego zderzenia odmiennych wyborczych strategii. Platforma postawiła na listy wyborcze gwiazd – osób niekoniecznie ze świata polityki, na co dzień z nią niekojarzonych i mogących do sondażowej popularności partii dołożyć popularność własną.

Jest to zgodne z tradycją PO, która się opłaciła w wyborach parlamentarnych. Przyciągnięcie do partii Radosława Sikorskiego, Bogdana Borusewicza, Julii Pitery i Antoniego Mężydły pozwoliło odebrać Kaczyńskim część elektoratu – tych, którzy identyfikując się z hasłami konieczności rozliczenia komunistycznej przeszłości i generalnej przebudowy III RP jako państwa głęboko skorumpowanego, zarazem nie akceptowali przesunięcia PiS w stronę Radia Maryja i Samoobrony. Tym razem jednak manewr Tuska nawet dla wielu jego zwolenników i podwładnych okazuje się nazbyt szeroki.

Z jednej strony wystawia więc PO związaną z SLD Danutę Hübner (pogłębiając propagandowy wyraz otwarcia na postkomunistów wysunięciem kandydatury Włodzimierza Cimoszewicza na sekretarza generalnego Rady Europy), z drugiej – Mariana Krzaklewskiego. Z taktycznego punktu widzenia oba posunięcia wydają się znakomite, wyłuskiwanie kandydatów z pokłóconej lewicy dodatkowo sprzyja jej destrukcji i przejmowaniu lewicowego elektoratu podatnego na argument „wszyscy przeciwko Kaczyńskiemu”.

Wystawienie w regionie stanowiącym tradycyjnie bastion prawicy byłego przewodniczącego AWS i „Solidarności” wydaje się zaś jedyną szansą przekonania tamtejszego tradycjonalistycznego elektoratu do zagłosowania na partię kojarzoną z obyczajowym liberalizmem i popieraną przez medialny salon.

[srodtytul]Ładne określenie, brzydka treść[/srodtytul]

Ale nietrudno zarzucić PO, że otwiera się na układ (bo przecież SLD od dawna nie był już żadną lewicą, tylko właśnie personalnym układem), który obiecywała zwalczać, a zarazem przyjmuje w swe szeregi związkowca i prawicowca, który wielokrotnie wypowiadał się w duchu jak najdalszym od oficjalnie głoszonej ideologii PO – nietrudno zebrać antologię cytatów, na czele ze słynną „bolszewicką nawałą”, łudząco podobnych do najgoręcej przez ludzi Tuska zwalczanych wypowiedzi szefa PiS.

Rozkrok pogłębiła jeszcze propozycja miejsca na liście (odrzucona) dla Jadwigi Staniszkis, która z dużą determinacją naraża się od lat salonowi, kwestionując cukierkową wizję Okrągłego Stołu i twierdząc, że historyczny kompromis zawarty został nie przez Jaruzelskiego i Wałęsę, tylko – wcześniej – przez służby specjalne USA i ZSRR, a polska transformacja w znacznym stopniu kontrolowana była przez KGB.

Ładne określenie zaproponowane przez Eryka Mistewicza (który stwierdził, że PO to „partia multiideowa”) kryje w sobie treść dla przeciętnego Polaka dość brzydką i chyba trudną do zaakceptowania. Tym bardziej że na zaniepokojenie ideowym rozjazdem rządzącej formacji nakłada się zrozumiała frustracja jej lokalnych działaczy, którzy czują się przez kierownictwo wykorzystywani instrumentalnie: są potrzebni, kiedy jest do wykonania praca, gdy zaś przychodzi do konsumowania jej owoców, muszą ustępować przychodzącym na gotowe gwiazdorom.

[srodtytul]Równowaga między kamarylami[/srodtytul]

Nie jestem zresztą skłonny widzieć w rozczarowaniu polityką centrali tylko problemów ambicjonalnych. Przyjęta przez PO zasada konstruowania list wyłącznie z myślą o przyciągnięciu nowych grup wyborców czyni kryterium zupełnie nieistotnym rzeczywiste kwalifikacje niezbędne dla europosła.

Wielkim przegranym jest tu na przykład Bogusław Sonik, który podczas swej kadencji zamiast na robieniu medialnych happeningów skupił się rzeczywiście na pracy, i może się nawet poszczycić w niej sukcesami – ale w rodzinnym Krakowie – nie był nawet brany pod uwagę jako kontrkandydat dla Zbigniewa Ziobry. Tu rozważano Zbigniewa Ćwiąkalskiego, a po jego odmowie ostatecznie zdecydowano się na Różę Thun. A ponieważ ordynacja łączy w jednym okręgu Kraków i Kielce, drugi kandydat na liście musi być stamtąd.

W PiS z kolei zniknął z wszelkich rozważań o miejscu na listach prof. Wojciech Roszkowski, jak się wydaje z przyczyn podobnych, bo choć strategia przyjęta pierwotnie przez PiS była diametralnie odmienna niż w wypadku PO, to rzeczywiste kwalifikacje i predyspozycje czyni równie nieistotnymi. O ile partia Tuska postanowiła budować drużynę gwiazd poszerzających elektorat, PiS wyszedł z założenia, że wyborcy i tak głosują na partię, a nie na osobę kandydata.

Akurat w tych wyborach nie jest to wcale założenie nieprzytomne, zważywszy, iż chęć udziału w nich deklaruje zaledwie 16 proc. Polaków (średnia unijna, 28 proc., nie jest o wiele lepsza), co skłania do szukania rozstrzygnięcia raczej w mobilizacji żelaznych elektoratów niż próbach ich poszerzenia.

Przy takim założeniu logiczne jest sięgnięcie po niezbyt może liczny, ale bodaj najbardziej zdyscyplinowany elektorat narodowo-katolicki, nad którym rząd dusz sprawuje od lat ojciec Tadeusz Rydzyk i jego rozgłośnia. Nie trzeba żadnych tajnych porozumień, by zdać sobie sprawę, że obecność na listach Urszuli Krupy czy Mirosława Mariusza Piotrowskiego to przy przewidywanej niskiej frekwencji istotny atut.

Taka logika skłania też do wystawiania kandydatów nieznanych szerszej publiczności, ale silnych wewnątrzpartyjnymi powiązaniami. Stąd w pierwszych przymiarkach PiS do list kandydatów na eksponowanych miejscach, obok przewodniczących lokalnych struktur partii, znalazło się sporo ludzi związanych z liderami zwłaszcza jednego ze środowisk postrzeganych jako strona we frakcyjnych sporach.

Znając wrażliwość Jarosława Kaczyńskiego na problem tworzenia się na jego dworze frakcji i wiedząc, jaką wagę przywiązuje on do utrzymywania wszelkich kamaryl we względnej równowadze, można domniemywać, że prawdopodobnie z tej właśnie przyczyny zdecydował się na zmianę zasady układania list i zaprzeczył własnym zapowiedziom, iż żaden – poza Zbigniewem Ziobrą – obecny poseł PiS nie będzie startował do europarlamentu. Dziś wiemy już, że będzie takich wypadków co najmniej kilka.

[srodtytul]Czekając na „odbicie wahadła”[/srodtytul]

Nie jest to jednak sprawa tak prosta jak w PSL czy SLD, gdzie wystawianie na czołówkach list partyjnych liderów wydaje się raczej wyrazem desperacji – uznano, że mniej znani nie mają zupełnie szans na przyzwoity wynik, a partie balansujące na wyborczym progu nie są też w stanie, nie dając wielkiej nadziei na mandat, przyciągnąć gwiazd spoza świata polityki.

W wypadku PiS ostateczna lista okazuje się wypadkową przeróżnych sił – frakcyjnych układów, poparcia prezydenta, głośnego nazwiska spoza partii (przypadek Marka Migalskiego – jak się zdaje odosobniony) i z niej (Jacek Kurski). Wszystko to daje wrażenie chaosu i świadczy o tym, że PiS wciąż tkwi w kryzysie i nie ma innego pomysłu, niż dość bezładne trwanie w nadziei na oczekiwane „odbicie wahadła”.

Układanie list wyborczych nie jest jeszcze zakończone, warto jednak śledzić ten proces. Bez wątpienia za kilka miesięcy Polacy zostaną, z powodu niskiej frekwencji wyborczej, ze wszystkich stron zarzuceni pretensjami, że nie rozumieją, jak ważna jest integracja europejska, nie przykładają należytej wagi do naszego udziału w unijnych instytucjach, nie dorastają i w ogóle – nie zdali kolejnego egzaminu. Wtedy warto będzie przypomnieć sobie, jak ten egzamin zdawały wcześniej ubiegające się o ich poparcie partie.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?