Ministerstwo Obrony Narodowej już dawno – parę miesięcy przed końcem ubiegłego roku – powinno mieć zatwierdzony program rozwoju sił zbrojnych na lata 2009 – 2018. Tymczasem minął już kwartał 2009 roku, a programu nie ma. Nasza armia zmierza w przyszłość po omacku. To źle. Tym bardziej że kontrowersje proceduralne i różnice merytoryczne między prezydentem – zwierzchnikiem sił zbrojnych – a ministrem obrony zapowiadają raczej dalsze opóźnienie w przyjęciu programu.
Pierwotne założenia, raz już korygowane w następstwie ujawnienia kryzysu budżetowego w MON, trzeba będzie zapewne zmienić ponownie. Dobrze byłoby, aby owe zmiany nie były przypadkowe, aby służyły przede wszystkim naprawie błędnych założeń w dotychczasowym programie. I aby składały się na konieczną w warunkach kryzysu strategię ucieczki do przodu, strategię zmian jakościowych, a nie tylko korekt ilościowych.
W ustalaniu pożądanych kierunków takich zmian pomocne są doświadczenia z najnowszych konfliktów i kryzysów. W naszym przypadku szczególnie cenne powinny być wnioski płynące z konfliktu rosyjsko-gruzińskiego.
[srodtytul]Gruzińska klęska[/srodtytul]
Ostatnia wojna rosyjsko-gruzińska przyniosła totalną katastrofę gruzińskiej armii. Została ona łatwo pokonana w polu oraz zdewastowana w bazach i garnizonach. Przyczyny takiej klęski zbadała specjalna komisja amerykańska. Amerykanie uznali za potrzebną taką ocenę, bo to za ich pieniądze przez ostatnie dziesięć lat tworzone były gruzińskie siły zbrojne. W specjalnym raporcie stwierdzono, że jedną z istotnych przyczyn słabości armii gruzińskiej było inwestowanie przez Amerykanów przede wszystkim w przygotowanie jej na potrzeby misji międzynarodowych, aby była zdolna uczestniczyć razem z nimi w takich operacjach, jak te w Iraku lub Afganistanie.