Awantury wokół obchodów 20 rocznicy wyborów 4 czerwca, chociaż miały doraźnie polityczny charakter, w sumie pomogły wykreować tę datę na święto odzyskania niepodległości. A data jest potrzebna, gdyż staje się symbolem. Wybór takiego symbolu określa, do czego jako naród czyli wspólnota chcemy się odwoływać. Wybory 4 czerwca to kolejne przebudzenie narodu, który powiedział, że odrzuca PRL i komunizm.
Często dziś minimalizuje się ówczesną mobilizację mówiąc: zagłosowało tylko 62% wyborców. Jednak takiej frekwencji nie udało się nigdy już powtórzyć w wolnej Polsce. Wcześniej, w PRL-u ludzie "na głosowanie" szli ze strachu. Niechętnych nawiedzali wysłannicy władzy przypominając o obowiązku. W rzeczywistości za uchylenie się przed nim w latach 80., a chyba i wcześniej nie groziły żadne poważne konsekwencje. Jednak strach przed komunistycznymi rządami był uwewnętrzniony.
Pierwsze dobrowolne od lat 40. wybory w 1989 roku, odbywały się po dekadzie tłamszenia nadziei i prześladowania patriotów. Nieufność zbiorowości miała więc poważne uzasadnienia. Dodatkowo były to wybory ułomne. Wybrać można było 35% miejsc w Sejmie, resztę zapewniona miała PZPR i dwa stronnictwa wasalne. Wybory do senatu nie były tak istotne, gdyż ciało to pozbawione było realnych uprawnień. Nad wszystkim czuwać miał naznaczony przez nowy parlament prezydent – wszyscy wiedzieli, że, jak się to stało, będzie nim Wojciech Jaruzelski – który miał uprawnienia do rozwiązania parlamentu, kiedy uzna to za stosowne. Były więc podstawy, aby uznać, że te zasadniczo ograniczone wybory, nie mają znaczenia i nie warto brać w nich udziału. Niektóre ugrupowania opozycyjne nawoływały do ich bojkotu.
Fakt, że wzięła w nich udział tak zdecydowana większość dowodzi więc mobilizacji Polaków. A wynik świadczy o ich prawdziwym stosunku do PRL-u. Gdyż PRL-owska władza ufna w siłę swojej propagandy uznała, że może, jak wcześniej, liczyć na przejście swoich kandydatów, w stosunku do których i tak nie było alternatywy. Kandydaci "listy krajowej" mieli wchodzić jeśli osiągną ponad 50% głosów. Niektórzy z początku i końca tej listy załapali się, wymykając się zamaszystemu krzyżowi, którym Polacy potraktowali całość tej propozycji.
Wynik wyborów nie stał się narodowym świętem. Przywódcy opozycji już następnego dnia studzić zaczęli narodowy entuzjazm. Wzywali, aby za bardzo się nie cieszyć, wzięli udział w skandalicznym, w istocie, zabiegu zmiany ordynacji w trakcie wyborów. Powtarzali: pacta sunt servanda (porozumienia zobowiązują), jakby ich umowy z władzą miały raz na zawsze zdeterminować kształt Polski, której obywatele mieli obowiązek się do nich stosować. Było to przedsmakiem przyszłości: wyboru Jaruzelskiego na prezydenta, akceptacji uwłaszczenia nomenklatury i braku rozliczenia PRL-u itd, itp. A wszystko to dodatkowo działo się w aurze narzekania, że Polacy nie wykazują należytego entuzjazmu wobec narzuconej im, tak przecież rozumnej, polityki, co rozwijane było w koncept, że naród po prostu nie dorósł do swoich elit.