W pułapce antypolskiego zacietrzewienia

Alina Cała jest dobitnym przykładem rozzuchwalenia. Nie liczy się z niczym, a najmniej z przyzwoitością. Każdą antysemicką brednię przedwojennego plebana zacytuje z powagą, ale o potępiających antysemityzm wypowiedziach hierarchów nie wspomni

Publikacja: 19.06.2009 01:31

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Stwierdzenia, że prawda jest wartością samą w sobie, że wszelki dialog, pojednanie, w ogóle wszelka uczciwa dyskusja muszą dążyć do prawdy, to truizmy. Niestety, w dzisiejszych czasach, gdy coraz częściej mówi się o „postnowoczesności” czy „postpolityce”, gdy w dyskursie miejsce argumentów zajmują medialny krzyk i manipulowanie emocjami, te stare, poczciwe oczywistości bywają odrzucane.

Centralne miejsce w panteonie cnót, zamiast prawdzie, oddawane jest słuszności, o tym zaś, co jest słuszne, decydują jakieś samozwańcze gremia, których legitymację do ferowania bezapelacyjnych wyroków stanowi bezgraniczne przekonanie o posiadaniu najwyższej, moralnej racji. Bolesnym przykładem tej tendencji jest pewien nurt, dość niestety prężny, publicystyki poświęconej wskazywaniu przyczyn antysemityzmu i zbrodni Holokaustu. Publicystyki uprawianej pod pretekstem historiografii, w istocie jednak niemającej z nią nic wspólnego. Jest to raczej szkoła historycznego pamfletu, by nie rzec wprost – historycznego paszkwilu, w którym chodzi o surowe napiętnowanie i sponiewieranie winnych antysemityzmu i wynikłych z niego zbrodni.

[srodtytul]Klasyk historycznych wycinanek[/srodtytul]

I nie tych, o których wiadomo od dawna i których wina jest oczywista, ale ich coraz to nowych odkrywanych „wspólników”. Mogą nimi być szwajcarscy bankierzy, przedwojenni pracownicy IBM, być może – zważywszy na prężność i popularność nurtu – staną się nimi niebawem przedwojenni wytwórcy papieru i ołówków (nikt wszak nie zaprzeczy, że bez nich niemiecka biurokracja nie byłaby w stanie poradzić sobie z przerobem fabryk śmierci); z największą jednak ochotą i swadą autorzy historycznych pamfletów atakują katolików, a w szczególności Polaków.

Tropiciele i demaskatorzy antysemityzmu nie dbają o konteksty, o przyczyny ani skutki – historię traktują jak wycinankę, w której bierze się tylko to, co pasuje, a resztę wyrzuca. Z upodobaniem skupiają uwagę czytelników na wstrząsającym szczególe, by uczynić go dowodem ogólnej prawidłowości. Konstruują tezy o zbiorowej odpowiedzialności i uogólnienia uwłaczające elementarnej uczciwości, odpowiedzialności za słowo i myśl. Co szczególnie groteskowe, ich dzieła niezwykle przypominają w tym antysemicki dyskurs rozmaitych teoretyków i doktrynerów „naukowej” nienawiści do Żydów sprzed stu lat.

Przechowuję w pamięci tytuł niezwykle swego czasu popularnej niemieckiej książki z tego gatunku: „Historia bolszewizmu od Mojżesza po Lenina”. W tym tytule jest wszystko, co charakteryzuje ten sposób myślenia: jest oczywiste, że Mojżesz musiał być bolszewikiem, skoro był Żydem, a Lenin Żydem, skoro był bolszewikiem. Na podobnej zasadzie konstruowana jest teza, że Polacy jako katolicy muszą być antysemitami, bo tak ich kształtuje Biblia – równie wszak logiczna i nieodparta jak teza, że Żydzi muszą być oszustami i pasożytami, bo tak ich kształtuje ich Talmud.

Klasyk i sława historycznych wycinanek, Jan Tomasz Gross, zupełnie otwarcie wygłosił tezę, iż do Holokaustu nie ma zastosowania cały wypracowany przez wieki naukowy aparat krytyki źródeł, albowiem ogrom tej zbrodni był taki, iż każdą relację ocalałego należy przyjmować dosłownie, w każdym szczególe. Wierny swej tezie napisał więc „Sąsiadów” – mocno oskarżycielską książkę o Jedwabnem opartą niemal wyłącznie na opowieści jednego świadka, nie biorąc pod uwagę okoliczności wskazujących, iż może on wybielać swój udział w stalinowskim aparacie zbrodni. Powstała w ten sposób praca głosząca tezę absurdalną – że mord w Jedwabnem był spontanicznym dziełem miejscowych Polaków, sąsiadów ofiar.

Absurdalną, gdyż w Jedwabnem wymordowano niemal wszystkich zaatakowanych, co nie mogło się stać w wyniku pogromu – ktoś musiał całą zbrodnię drobiazgowo zaplanować i zorganizować. To jednoznacznie wskazuje na Niemców, tym bardziej zresztą, że wiadomo skądinąd, iż specjalny oddział wyznaczony do organizowania takich „spontanicznych” pogromów miał Jedwabne na swej trasie. Gross jednak upiera się, że Niemcy tylko fotografowali, bo fakty ani logika nie są ważne, gdy chodzi o wytknięcie i potępienie polskiego antysemityzmu.

[srodtytul]Krwawa pasterka[/srodtytul]

Posługując się metodą takich historycznych wycinanek, można napisać książkę o Westerplatte przedstawiającą żołnierzy majora Sucharskiego jako fanatycznych morderców, którzy w ciągu zaledwie tygodnia wymordowali 200, 300, a według niektórych źródeł nawet 400 Niemców. Strzelali do nich, bezbronnych na odsłoniętym polu, zza murów i nasypów ziemnych, bezkarnie, z ukrycia, rozrywali ich ciała ogniem broni maszynowej, granatami ręcznymi i moździerzowymi. W ciągu tych kilku dni skrawek nadmorskiej ziemi zapełnił się zmasakrowanymi, skrwawionymi ciałami gdańszczan.

Z takiej książki nie dowiedzielibyśmy się, że jakiś Hans Schmidt, jedna z ofiar polskich morderców, był nazistą i uzbrojonym ochotnikiem Freikorpsu, ale moglibyśmy się dowiedzieć, jak gorzko szlochały po nim osierocone dzieci.

Przykład zmyślony, nadto absurdalny? Proszę bardzo, oto inny, jak najbardziej rzeczywisty. Od jednej z „badaczek” polskiego antysemityzmu dowiadujemy się, że w 1881 roku w Warszawie podczas pasterki i po niej doszło do pogromu, w którym Polacy zamordowali 30 Żydów.

Jeśli zweryfikować tę wiadomość w źródłach z epoki, okaże się, że było tak: podczas pasterki przyłapano na gorącym uczynku dwóch kieszonkowców – Żydów. Ci, aby się ratować, wszczęli tumult krzykiem „pali się!”. Wybuchła panika, w której stratowanych zostało na śmierć 30 osób, uczestników mszy, w tym pewna sędziwa hrabina. Bezpośrednio potem, zapewne w odwecie, jacyś ulicznicy obrzucili kamieniami synagogę, wybijając szyby.

No cóż, był antyżydowski eksces? Był. Było 30 ofiar? Było. A szczegóły… Kto sięgnie do źródeł? Nie chodzi o ich dostępność – kto będzie miał odwagę do nich sięgnąć? Jeśli nawet się taki znajdzie, zostanie zagłuszony przez rozmaitych rzeczników dziwacznie rozumianego historycznego pojednania, niekiedy szczerze przepełnionych dobrymi intencjami, potępiających wypieranie win z polskiej pamięci.

[srodtytul]Pięciu zabitych to lepiej niż dwóch[/srodtytul]

Powyższy przykład pochodzi ze wstępu do książki Jolanty Żyndul „Zajścia antyżydowskie w Polsce w latach. 1935-1937”, książki, którą Alina Cała nazwała na naszych łamach dobrze udokumentowaną pracą i do której odwołuje się, podając wstrząsające wiadomości, iż w międzywojennej Polsce doszło do ponad 100(!) antysemickich pogromów.

Pani Cała zupełnie przy tym ignoruje fakt, iż tę „dobrze udokumentowaną pracę” już wiele lat temu zweryfikował Piotr Gontarczyk („Pogrom? Zajścia polsko-żydowskie w Przytyku 9 marca 1936 r. Mity, fakty, dokumenty”), sięgając – w przeciwieństwie do pani Żyndul – do archiwów policji i starostw, powołując się na konkretne dokumenty, podając, gdzie i jak je znaleźć. W świetle jego krytyki „dobrze udokumentowaną pracę” trzeba uznać za stek bzdur i fałszów, w którym do rangi pogromu podniesiono wiele pospolitych przestępstw – dosłownie każdą odnotowaną w ówczesnej prasie kłótnię na targowisku albo bójkę w knajpie.

Nikt nie podjął się polemiki z ustaleniami Gontarczyka, co wydaje się dobitnym przyznaniem mu racji. Pani Cała także udaje, że tych ustaleń nie zna. A może, jak przystało na znawczynię problemu, rzeczywiście nie zadała sobie trudu, by książkę historyka IPN przeczytać, względnie brzydziła się to zrobić.

Oto zresztą przykład, który pokazuje, że Alina Cała nie potrafi uczciwie, bez koloryzowania w stylu cytowanego powyżej opisu tragedii na pasterce w 1881 r., zacytować nawet samej Jolanty Żyndul. Alina Cała pisze: „w Odrzywole w powiecie opoczyńskim 20 i 27 listopada 1935… zabito pięć osób” – kontekst nie pozostawia wątpliwości, że chodzi o Żydów zabitych przez jakichś polskich antysemitów.

Sięgnijmy do Jolanty Żyndul. Jej zdaniem w Odrzywole 20 listopada polscy chłopi pobili kilku Żydów i po raz kolejny pobili kilku Żydów 27 listopada, z czego jeden miał, według niej, wskutek pobicia umrzeć, i że jeszcze raz pobito Żyda na śmierć 29 listopada. Z analizy źródeł wynika, że po dwóch odnotowanych przez Żyndul bójkach do tragedii doszło 29 listopada, kiedy grupa chłopów usiłowała odbić z posterunku policji swoich aresztowanych za owe pobicia kolegów. Podczas szturmu na posterunek policjanci użyli broni, zabijając 11 chłopów – pozwolę sobie powtórzyć: polska policja zabiła polskich chłopów, wszystkich ich zresztą Gontarczyk wylicza z imienia i nazwiska.

Pozostali uczestnicy napadu na posterunek, uciekając, natknęli się na przypadkowego przechodnia, Żyda (również odnotowanego z imienia i nazwiska), którego pobili i który wskutek tego pobicia zmarł. Prawdopodobnie to on, z powodu jakiegoś błędu ówczesnych gazet, z których swoje wycinanki robiła Jolanta Żyndul, został przez nią „zabity” dwukrotnie, 27 i 29. Dwaj zabici to przecież zawsze lepiej niż jeden. A pięciu, których nie wiadomo skąd wzięła Alina Cała – jeszcze lepiej.

Alina Cała pisze, że w owych 100 pogromach w międzywojennej Polsce „nie wiadomo dokładnie, ilu ludzi zginęło, Jolanta Żyndul skłania się do liczby 17 ofiar śmiertelnych, ale przytacza inne źródła, które mówią o 25, a nawet 70 ofiarach”. W istocie Jolanta Żyndul oblicza liczbę ofiar na 14 (ale 17 to zawsze lepiej niż 14), a wspomniane źródła podające liczbę wyższą sama określa jako niewiarygodne. Mówiąc nawiasem, źródło mówiące o 70 zamordowanych przez Polaków Żydach to syjonistyczna gazeta wydawana w Palestynie.

Wspominać o nim to tak, jak wspominać, że istnieją źródła (konkretnie: wydawana w Syrii gazeta islamistów), według których 4000 ostrzeżonych zawczasu Żydów nie przyszło 11 września 2001 r. do pracy w World Trade Center.

[srodtytul]Antysemickie pytania[/srodtytul]

Zabici zabitymi, tu być może szacunki nie są jeszcze wystarczająco dobitne, by cały świat zadrżał na wieść o rozmiarach tradycyjnego polskiego antysemityzmu. Zapewne będą sukcesywnie poprawiane; skoro zaliczono już – na co również pani Cała się powołuje – do jego ofiar likwidowanych przez podziemie konfidentów, działaczy komunistycznych etc., to można wszak doliczyć każdego Żyda, który zmarł nagłą śmiercią, włącznie z ofiarami wypadków komunikacyjnych i krwawej dyzenterii.

Ale inna podana przez Alinę Całą liczba brzmi już całkiem nieźle: „ponad 2000 ludzi zostało rannych lub poturbowanych, a ich mienie zrabowane lub zniszczone”. Nieźle. Tylko skąd ta liczba? Czy można prosić o podanie bardziej konkretnych źródeł, niż „bo tak powiedziała pani Żyndul”?

Rzecz w tym, że pytanie „skąd ta liczba” jest pytaniem tabu, uznawanym za z gruntu antysemickie. Dlatego właśnie autorzy tych antypolskich wycinanek bezkarnie żonglują jakimiś wziętymi licho wie skąd tysiącami czy dziesiątkami tysięcy.

We wspomnianym „opus magnum” historycznego… mówmy uprzejmie, pamfletu, Jan Tomasz Gross każe nam wierzyć, że w przeciętnych rozmiarów stodole w Jedwabnem oprawcy upchnęli 1600 osób. Jeśli nawet elementarny zdrowy rozsądek nie jest przeszkodą w operowaniu wziętymi z powietrza zerami – co nią może być?

Z jednej książki do drugiej, a stamtąd do mediów elektronicznych wędrują zupełnie fantastyczne dane – o tysiącach Żydów wymordowanych jakoby przez polskie podziemie w czasie wojny, a kolejnych 40 tysiącach jakoby wymordowanych po wojnie, gdy, cudem ocaleni z Zagłady, usiłowali wrócić do swoich zabranych przez Polaków domów etc. Nikt się nawet nie sili na wyjaśnienia, na czym te szacunki są oparte, i nikt nie pyta. Bo po co, skoro pasują one do tezy jedynie słusznej?

Nawet nie ograniczona z konieczności objętość, w której muszę zmieścić swój wywód, ale właśnie owa z góry założona słuszność sprawia, że nie chce mi się szczegółowo pokazywać kolejnych, mówiąc nader uprzejmie, nierzetelności Aliny Całej i innych „badaczy” antysemityzmu.

Do wspomnianej liczby 40 tysięcy zabrał się swego czasu Tomasz Strzembosz, bez trudu wykazując jej absurdalność. Nikt tego na Zachodzie nie cytował, podobnie jak nikt nie zauważał i nie cytował Grossa, gdy u zarania swej kariery pisał o martyrologii Polaków na okupowanych przez Stalina Kresach dawnej RP. Za to każde oskarżenie wobec Polaków i wobec Kościoła podchwytywane jest ochoczo i z punktu podnoszone do rangi dogmatu.

W bardzo wpływowych kręgach w USA, Kanadzie, Australii i innych krajach istnieje ogromny popyt na elaboraty o polskim antysemityzmie, każda tego rodzaju sensacja jest więc podchwytywana życzliwe w przeciwieństwie do sprostowań. Nie mam złudzeń, że także tezy Aliny Całej będą niebawem, względnie już są, przetłumaczone jako część uznawanej za naukową wiedzy o antysemityzmie. A w kraju, w którym większość przedstawicieli najlepiej wykształconej elity zdumiewa się, że Rzym (Rome) nie jest, jak zawsze sądzili, stolicą Rumunii, te historyczne odkrycia łatwo staną się częścią potocznej wiedzy o Polsce. Jeśli nie jej podstawą.

Gdyby tak bzdurzono o czymkolwiek innym, być może nonsensy doczekałyby się polemik. Ale tropiciele antysemityzmu dysponują argumentem, który skutecznie zniechęca do wdawania się z nimi w spory. Ogrom zbrodni Holokaustu, który po wielu latach pomijania doczekał się poczesnego miejsca w kulturze masowej Zachodu, pozwala im bezkarnie niszczyć każdego polemistę oskarżeniem o antysemityzm. Oskarżeniem, którego nie muszą dowodzić. Sam fakt, że się wątpi w ich wypowiedzi, jest dowodem wystarczającym.

To rozzuchwala. Alina Cała jest dobitnym – niejedynym – przykładem takiego całkowitego rozzuchwalenia i zaprezentowanie tego przykładu w całej krasie czytelnikom jest godziwym usprawiedliwieniem publikowania jej tekstów. Nie liczy się w nich z niczym, a najmniej z przyzwoitością.

Każdą antysemicką brednię przedwojennego plebana zacytuje z niezwykłą powagą, ale o potępiających antysemityzm wypowiedziach hierarchów z prymasem Hlondem na czele nie wspomni. Przeciwnie: „Kardynałowi Kakowskiemu najwyraźniej podobał się ten ton”, skoro cieszył się, że „Mały Dziennik” „spełnia chlubną rolę”… Ależ, co tam kardynał Kakowski! Niech pani walnie z grubej rury, że kolejnym papieżom najwyraźniej spodobał się ten ton, skoro ogłosili Maksymiliana Kolbego błogosławionym, a potem świętym. Co sobie pani żałuje?

[srodtytul]Dlaczego na koszt podatnika?[/srodtytul]

Jeśli dla całego przedwojennego Kościoła reprezentatywne są cytaty z kilku radykalnych wydawnictw, jeśli dzisiejsza Polska to kilka listów czy wypowiedzi słuchaczy Radia Maryja o szczególnie „wzburzonych emocjach”… (A czy, pozwolę sobie zapytać, jest pani Cała pewna kontroli nad własnymi emocjami?). Jeśli… dodam jeszcze jeden przykład.

Pisze Alina Cała, że w Auschwitz „rzadko można spotkać polskie wycieczki”. Muzeum Auschwitz-Birkenau ma stronę internetową. Z danych z tej strony wynika, że w ubiegłym roku odwiedziło je w grupach zorganizowanych 400 tys. polskiej młodzieży szkolnej, a w ogóle wśród nieco ponad miliona gości Polacy stanowili około 700 tysięcy. Więc jeśli nawet w tak łatwej do zweryfikowania sprawie pisze pani Cała to, co pisze, to w tym punkcie polemikę z nią należy zakończyć.

Chcę ją zakończyć retorycznym pytaniem, po prostu dla usłyszenia krzyku świętego oburzenia, jaki ono wzbudzi: Skoro książka młodego autora, nader luźno związanego z IPN, oskarżona (pomińmy, w jakiej mierze zasadnie) o zbrodnię plugawienia mitu „Solidarności” i jej historycznego przywódcy, była – zdaniem licznych autorytetów i rządzących polityków – wystarczającym powodem do obcięcia budżetu IPN, to czy zechcą mi oni wyjaśnić, dlaczego „badania”, którymi zajmuje się Alina Cała, muszą być finansowane przez polskiego podatnika?

[wyimek]Z jednej książki do drugiej, a stamtąd do mediów wędrują fantastyczne dane o tysiącach Żydów wymordowanych jakoby przez polskie podziemie w czasie wojny. Nikt nie wyjaśnia, na czym te szacunki są oparte[/wyimek]

[wyimek]Alina Cała pisze, że w Auschwitz „rzadko można spotkać polskie wycieczki”. Z danych Muzeum Auschwitz-Birkenau wynika zaś, że wśród nieco ponad miliona gości Polacy stanowili około 700 tysięcy [/wyimek]

[i]Alina Cała

Antysemicki świat antywartości

16 czerwca 2009[/i]

Stwierdzenia, że prawda jest wartością samą w sobie, że wszelki dialog, pojednanie, w ogóle wszelka uczciwa dyskusja muszą dążyć do prawdy, to truizmy. Niestety, w dzisiejszych czasach, gdy coraz częściej mówi się o „postnowoczesności” czy „postpolityce”, gdy w dyskursie miejsce argumentów zajmują medialny krzyk i manipulowanie emocjami, te stare, poczciwe oczywistości bywają odrzucane.

Centralne miejsce w panteonie cnót, zamiast prawdzie, oddawane jest słuszności, o tym zaś, co jest słuszne, decydują jakieś samozwańcze gremia, których legitymację do ferowania bezapelacyjnych wyroków stanowi bezgraniczne przekonanie o posiadaniu najwyższej, moralnej racji. Bolesnym przykładem tej tendencji jest pewien nurt, dość niestety prężny, publicystyki poświęconej wskazywaniu przyczyn antysemityzmu i zbrodni Holokaustu. Publicystyki uprawianej pod pretekstem historiografii, w istocie jednak niemającej z nią nic wspólnego. Jest to raczej szkoła historycznego pamfletu, by nie rzec wprost – historycznego paszkwilu, w którym chodzi o surowe napiętnowanie i sponiewieranie winnych antysemityzmu i wynikłych z niego zbrodni.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?