Lepper musi być niewinny

Przez cały czas trwania procesu, a zwłaszcza pod jego koniec, „Wyborcza” konsekwentnie – wprost lub przez sugestie – lansowała swoją wizję afery gruntowej – pisze publicysta

Publikacja: 27.08.2009 01:10

Lepper musi być niewinny

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Ziemia się rozstąpiła, słońce zaświeciło w nocy, po Marszałkowskiej w Warszawie przespacerował się dinozaur. A „Gazeta Wyborcza” i Andrzej Lepper, nienawidzący się od zawsze, przemówili jednym głosem. Ich jednomyślność dotyczyła wyroku sądu ws. afery gruntowej.

„Mam zastrzeżenia do wyroku, i to bardzo duże” – mówił Lepper. Jego zdaniem zbadano tylko „wyrwany z kontekstu wątek”, nie wyjaśniając sprawy. – To było podżeganie do popełnienia przestępstwa, a nie żadna prowokacja – powiedział.

„Wyrok wyrwany z kontekstu” – brzmiał tytuł w „Wyborczej”. „Sąd nie zajął się politycznym wymiarem tej afery” – ubolewano. „Skupił się zgodnie z oskarżeniem na pionkach, którymi grało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Nie stawiał pytań o cel i metody operacji CBA”. Apel adwokatów, by sąd wskazał granice działań służb specjalnych, pozostał wołaniem na puszczy. Sąd został głuchy. Był bowiem „niechętny rozgrzebywaniu afery”. Dlatego – według „GW” – na skutek m.in. zaniechań sądu „tajne służby wyjęte są spod realnej kontroli”.

[srodtytul]Prokurator zgrillował[/srodtytul]

Złości i rozczarowaniu trudno się dziwić. Przez cały czas trwania procesu, a zwłaszcza pod jego koniec, „Gazeta” konsekwentnie – wprost lub przez sugestie – lansowała swoją wizję afery gruntowej. Kluczowym jej elementem była nie korupcja w Ministerstwie Rolnictwa, tylko demoniczne CBA, które – takie można było odnieść wrażenie z lektury artykułów – całą sprawę sfabrykowało. Oczywiście na polecenie premiera Jarosława Kaczyńskiego, który chciał zamknąć w więzieniu wicepremiera Leppera, pozbawiając się tym samym większości w Sejmie. Biuro wykorzystało naiwność i pazerność dwóch – teraz skazanych – panów, których skutecznie wywiodło na pokuszenie. Doprowadzając tym samym do przestępstwa, którego bez działań CBA zapewne w ogóle by nie było.

Wykonując polityczne polecenie, CBA wielokrotnie złamało lub nagięło prawo. Lepper raczej był niewinny, a już ostrzeżenie go przez Janusza Kaczmarka via Ryszard Krauze jest kompletnie nieprawdopodobne. Pod koniec procesu „Gazeta” lansowała tę wizję tak intensywnie, że trudno określić jej działania inaczej niż jako bezprecedensowy nacisk na sąd. Na sąd, do którego „Wyborcza” adresowała niemal zupełnie otwarcie swoje postulaty dotyczące pożądanego przez redakcję wyroku.

Sąd, według „GW”, powinien naprawić „błędy” prokuratury, która – jak barwnie określił to dziennikarz – „zgrillowała aferę gruntową”. Prokuraturze należy się oczywiście pochwała za to, że rzekomo „wykluczyła odpowiedzialność urzędników ministerstwa w aferze gruntowej, w tym Leppera”.

To, nawiasem mówiąc, kuriozum, bo w akcie oskarżenia prokurator napisał: „w toku śledztwa nie zdołano ustalić, czy Piotr R. i Andrzej K. współdziałali z osobami pełniącymi funkcje publiczne w Ministerstwie Rolnictwa” – niczego więc nie wykluczył. Niepostawienie komuś zarzutów nie jest logicznie równoznaczne z uznaniem, iż nie uczestniczył w przestępstwie, często oznacza tylko tyle, że na danym etapie prokuratura ma za mało materiałów, aby uzyskać skazanie. Jednak w dorobku prokuratury przeważają – według „Wyborczej” – szkodliwe zaniechania.

„Prokurator prowadzący śledztwo w aferze gruntowej uznał, że w naszym systemie prawnym tzw. owoce z zatrutego drzewa, czyli dowody pozyskane przez służby niezgodnie z przepisami, nie przekreślają możliwości ich wykorzystania w procesie” – oburza się dziennikarz. Poza tym „prokuratura od dwóch lat się zastanawia, czy agenci mieli prawo wytworzyć fałszywe dokumenty gminy i urzędu marszałkowskiego złożone w resorcie z wnioskiem o odrolnienie”.

A tak w ogóle nie skorzystała z okazji, żeby sprawę zmienić w pokazowy proces CBA, zdemaskować jego zbrodnie i wyrwać tej rzekomej „policji politycznej” zęby. Czyli pozbawić Biuro realnych możliwości działania.

Ale wiele jeszcze może naprawić sąd. I to na nim – na sędzi Dorocie Radlińskiej – skupia się przed wydaniem wyroku perswazja. „Mowy mec. Mariusza Paplaczyka i Wojciecha Wizy były jednym wielkim apelem do sędzi Doroty Radlińskiej, by nie potraktowała procesu „zwyczajnie” – pisze „GW” tuż przed wyrokiem. – Proszę, by sąd wydał wyrok, który nie będzie przejawem konformizmu, łatwizny intelektualnej – mówił mec. Wiza”.

[srodtytul]Sąd nie udźwignął ciężaru [/srodtytul]

I już od siebie redakcja jasno mówi pani sędzi, co ma zrobić, żeby zasłużyć na uznanie: „Tak się nie stanie, jeśli sędzia zmierzy się z kwestią legalności operacji CBA. Lista wątpliwości obrony (także publicystów prawnych tuż po ujawnieniu afery) jest długa. Takimi wątpliwościami zajmuje się od dwóch lat także Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Chodzi głównie o to, co zdarzyło się, zanim w grudniu 2006 r. prokurator generalny dał zgodę CBA na operację specjalną, która miała usidlić Leppera. A więc o wcześniejsze spotkanie wrocławskich biznesmenów z szefem gabinetu Jarosława Kaczyńskiego Adamem Lipińskim, prywatny telefon jednego z wiceprezesów Dialogu do szefa CBA Mariusza Kamińskiego, namówienie wrocławskiego dewelopera, by doprowadził do spotkania Andrzeja K. z agentem. – Czy to było sprawdzanie wiarygodnych informacji o przestępstwie, czy wodzenie na pokuszenie? Czy CBA ścigało przestępców, czy badało skłonności ludzi do zejścia na złą drogę? – pytał wczoraj mec. Wiza”.

[wyimek]Nie chodzi tu wyłącznie o nienawiść do „kaczystów”. Idzie o istnienie bądź nieistnienie tego, co PiS nazywał „układem”[/wyimek]

Nie pamiętam w polskiej prasie tekstu tak inwazyjnego wobec sądu, tak jawnie sugerującego mu, co ma czynić. Sąd jednak okazał się niezależny. To niespodziewana niesubordynacja, więc nic dziwnego, że „Gazeta” reaguje emocjonalnie. „Sąd nie zajął się politycznym wymiarem afery. Skupił się zgodnie z oskarżeniem na pionkach, którymi grało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Nie stawiał pytań o cel i metody operacji CBA” – wylicza oburzony dziennikarz. Sąd „na ich (adwokatów) apel o pokazanie granic działań służb specjalnych pozostał głuchy”. Czyli – jak powiedział obrońca jednego z oskarżonych – „sąd nie udźwignął ciężaru sprawy”. Z którym to twierdzeniem „Gazeta” bezpośrednio po wydaniu wyroku się solidaryzuje.

[srodtytul]Dziennikarska intuicja[/srodtytul]

Rozmiar porażki z jednej, a społecznego oddźwięku wyroku z drugiej strony jest jednak taki, że dzień później „Wyborcza” podejmuje próbę częściowego przemodelowania sprawy. „Wydając wyrok w aferze gruntowej, sąd nie uwolnił władz IV RP od zarzutu nadużycia służb do skompromitowania Leppera, bo tej sprawy w ogóle nie badał” – pisze Ewa Siedlecka. „Sąd osądził „załatwiaczy” – panów R. i K. Stwierdził, że rzeczywiście proponowali wszem i wobec płatną protekcję, więc to, że CBA podstawiło im w końcu klienta, nie było „kuszeniem”, lecz legalnym użyciem prowokacji. Podobnie jak podsłuchiwanie panów R. i K. To żadna sensacja” – orzeka Siedlecka, a czytelnik może poczuć się zagubiony. Jak to legalna prowokacja? Jak to żadna sensacja? Przecież dotąd „Gazeta” konsekwentnie sugerowała, że prowokacja była nielegalna, podsłuchiwanie – takoż.

„Ale zarzuty o politycznym użyciu służb nie dotyczyły podsłuchiwania czy prowokowania panów R. i K., lecz zastawienia sieci na Leppera, wicepremiera ówczesnego rządu” – pisze dalej dziennikarka. „To on miał się okazać sprzedajny. A kiedy tak się nie stało, służby ogłosiły, że wprawdzie jest skorumpowany, ale dowodu nie ma, bo go ostrzeżono. Aby wersję przecieku udowodnić, posłużono się podsłuchami założonymi szefowi MSWiA Kaczmarkowi, szefowi policji Kornatowskiemu, szefowi CBŚ Marcowi. I to nie podsłuchy założone panom R. i K. były podejrzane, ale te założone Lepperowi czy Kaczmarkowi – wyłudzone od sądu poinformowanego przez służby, że dotyczą osób o nieustalonej tożsamości. Gdyby sąd wiedział, że należą do wicepremiera czy szefa policji, pewnie byłby bardziej powściągliwy w dawaniu zgody” – pisze Siedlecka.

Uporządkujmy – podsłuchem wobec Kaczmarka sąd rejonowy nie zajmował się w ogóle. Kwestia ta w całości należy bowiem do sprawy odrębnej prawnie – nie afery gruntowej, tylko przecieku – której sąd rejonowy nie sądził. Pozostaje zatem kwestia podsłuchiwania Leppera. Siedlecka używa tu słowa „wyłudzenie”. To ostre sformułowanie. Nie powinno być rzucane ot, tak – au passant. No, chyba że rzucający odwołuje się do naprawdę powszechnej wiedzy.

[srodtytul]Sąd musiał wiedzieć[/srodtytul]

Powstaje pytanie – skąd Ewa Siedlecka wie, co upoważnia ją do autorytatywnego stwierdzenia, że Lepperowi założono podsłuch na podstawie zezwolenia uzyskanego bez poinformowania sądu, o kogo chodzi? Trudno zgadnąć, bo przecież dotyczące tego dokumenty nie zostały ujawnione. Można więc domniemywać, że dziennikarka kieruje się intuicją.

Jeśli tak, to ja też mam prawo powiedzieć: zgoda na podsłuch u Andrzeja Leppera została wydana przez sąd, od początku poinformowany przez CBA, kogo wniosek dotyczy. Intuicja na intuicję.

Jeśli jednak czytelnik nie wierzy w intuicję niżej podpisanego, to warto zauważyć, że nawet gdyby CBA wystąpiło o zgodę na podsłuch, podając wyłącznie numer telefonu, to i tak sąd szybko by to zweryfikował. W takich sytuacjach powszechną praktyką jest to, że sąd, który wydał zgodę na podsłuch anonimowego dla wnioskującej służby telefonu, interesuje się dalej tą sprawą. Jeśli służba zaczyna podsłuchiwać kogoś anonimowego na podstawie ustawowego zapisu, zezwalającego na takie działanie w sytuacjach niecierpiących zwłoki, to sędzia, podejmując decyzję w obowiązującym go pięciodniowym terminie, z reguły pyta oficera: „no jak, podsłuchujecie tego człowieka od trzech czy czterech dni, więc wiecie już chyba, kim jest?”.

I trudno przedstawicielowi służby odpowiedzieć w takiej sytuacji, że nie wiedzą.

Jeśli zaś sąd zezwolił na podsłuch anonimowego abonenta, zanim wnioskująca służba podsłuchiwanie rozpoczęła – tak jak bywa najczęściej – to wypada przypomnieć, że zgoda na podsłuch może być wydana na najwyżej trzy miesiące. Po tym terminie sąd podejmuje decyzję o jego przedłużeniu. Po trzech miesiącach podsłuchu służba musi już wiedzieć, kogo podsłuchuje, i w nowym wniosku musi poinformować o tym sąd, bo gdyby tego nie zrobiła, żaden sędzia nie wydałby zgody na przedłużenie kontroli rozmów.

A Andrzej Lepper był podsłuchiwany przez CBA przeszło pół roku. Więc nawet gdyby założyć – a ja tego nie czynię, bo podtrzymuję opinię, że zgoda na kontrolę rozmów wicepremiera została wydana przez sąd od początku poinformowany, kogo wniosek dotyczy – iż sąd nie od razu wiedział, na podsłuchiwanie kogo wyraził zgodę, to jasne, że zweryfikował to najpóźniej po trzech miesiącach, gdy CBA wnioskowało o przedłużenie podsłuchu.

[srodtytul]Owoce rzekomo zatrute[/srodtytul]

„Gazeta” wielokrotnie czyniła sądowi i prokuraturze zarzut z tego, że nie zajęli się sprawą tzw. owoców zatrutego drzewa, czyli dowodów uzyskanych rzekomo nielegalnie (chodzi właśnie o podsłuchy). To podwójny absurd. Bo po pierwsze polskie prawo nie zna takiego określenia, nie dyskryminuje zdobytych nielegalnie dowodów (co nie wyklucza oskarżenia – w odrębnej jednak sprawie – funkcjonariuszy, którzy łamiąc prawo, dowody takie zdobyli). I istnieje cała seria wyroków w sprawach karnych i cywilnych składająca się tu na konsekwentną linię orzecznictwa. Ani prokurator, ani sąd nie mogli nie uznać dowodów, nawet gdyby były one zdobyte nielegalnie.

Ale – absurd drugi – te dowody nie były zdobyte nielegalnie, bo właściwy sąd wydał legalną zgodę na podsłuchy.

Innym punktem zarzutów obrony i „Wyborczej” jest kwestia fałszywych dokumentów użytych przez CBA. „Zazwyczaj jako legalizację rozumie się dokumenty, które nie pozwalają zidentyfikować agentów, tworzą ich fałszywą tożsamość. Ale w tej sprawie w obieg urzędowy wpuszczono fałszywe dokumenty samorządu” – oburza się „Gazeta”. Tymczasem zapis ustawy o CBA (tożsamy z zapisami w ustawach dotyczących innych służb) mówi, że funkcjonariusze „mogą posługiwać się dokumentami, które uniemożliwiają ustalenie danych identyfikacyjnych funkcjonariusza oraz środków, którymi posługuje się przy wykonywaniu zadań”. Tę drugą część zdania (o „środkach”) nie tylko CBA, lecz i inne służby interpretują jako podstawę do posługiwania się nie tylko fałszywymi dowodami osobistymi, ale w ogóle fałszywą dokumentacją potrzebną do działań operacyjnych.

Jest więc odwrotnie, niż napisała „Wyborcza”. To właśnie zawężenie rozumienia zapisu ustawy do dokumentów osobistych i dowodów rejestracyjnych aut stanowi novum i odejście od dotąd powszechnej interpretacji.

[srodtytul]Strategiczna sprawa dla „GW”[/srodtytul]

Prokuratura nie zdecydowała się na postawienie zarzutu Lepperowi. Zabrakło dowodu, poszlaki uznano za niewystarczające do uzyskania wyroku. Nie jest to jednak odpowiedź na pytanie, czemu „Gazeta” dokładała i dokłada szczególnej staranności, by każdą taką ujawnioną poszlakę umieścić w dezawuującym ją kontekście. A jeszcze bardziej gorliwa jest, jeśli chodzi o sprawę przeciekową. Tu wyraźnie widać, że redaktorzy „GW” nie chcą, aby wersję, w myśl której minister Kaczmarek zawiadomił o sprawie Ryszarda Krauzego, a ten przez posła Woszczerowicza ostrzegł Leppera, opinia publiczna uznała za bodaj prawdopodobną.

Nie dziwi mnie to, bo sprawa ma charakter strategiczny. I nie chodzi tu wyłącznie o nienawiść do „kaczystów”. Przede wszystkim idzie o istnienie bądź nieistnienie tego, co PiS nazywał „układem”. Bo schemat Kaczmarek – Krauze – Lepper wyjątkowo dobrze ilustruje to pojęcie. Jeśli bowiem opinia się dowie, że pozornie niezwiązanych ze sobą, a potężnych ludzi łączą jakieś dziwne więzy, że sekretnie wspierają się nawzajem – czy po to, by ukryć jakiś wspólny, lewy biznes, czy dlatego, że „jak dziś ruszą ciebie, to może jutro mnie”, to może zwątpić w kreowany przez dziennik z Czerskiej obraz świata. Świata, w którym w obśmiany „układ” wierzą jedynie obsesjonaci. No, a temu trzeba przecież za wszelką cenę zapobiec.

Autor jest współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Był m.in. prezesem Polskiej Agencji Prasowej

Ziemia się rozstąpiła, słońce zaświeciło w nocy, po Marszałkowskiej w Warszawie przespacerował się dinozaur. A „Gazeta Wyborcza” i Andrzej Lepper, nienawidzący się od zawsze, przemówili jednym głosem. Ich jednomyślność dotyczyła wyroku sądu ws. afery gruntowej.

„Mam zastrzeżenia do wyroku, i to bardzo duże” – mówił Lepper. Jego zdaniem zbadano tylko „wyrwany z kontekstu wątek”, nie wyjaśniając sprawy. – To było podżeganie do popełnienia przestępstwa, a nie żadna prowokacja – powiedział.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?