Czarnecki: Unia politycznie podupada

Dalsze słabnięcie UE nie jest w naszym interesie. Ale dalsze jej trwanie w obecnym kształcie jest niemniej ryzykowne – pisze europoseł PiS.

Publikacja: 27.04.2020 23:56

fot. Shutterstock

fot. Shutterstock

Decyzja prezydenta Donalda Trumpa o zawieszeniu amerykańskiej składki członkowskiej do Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) pokazuje, co by nie powiedzieć, pewną konsekwencję lokatora Białego Domu – skądinąd mającego na głowie walkę o reelekcję, a ta odbędzie się już za nieco ponad pół roku. Trump bowiem od początku pokazywał sceptycyzm wobec organizacji międzynarodowych i międzynarodowych układów (traktatów) gospodarczych. Z drugiej strony pokazuje też pewną dynamikę polityczną spowodowaną pandemią. Stosunek do WHO, ale przecież także do UE, NATO czy ONZ, będzie pochodną zmieniających się w mniejszym lub większym stopniu wpływów poszczególnych państw.

WHO ma etiopskiego szefa z radykalnie lewicową przeszłością, świetne relacje z Chinami, złe z USA, choć już na przykład z Billem Gatesem wręcz znakomite. Dystans Trumpa do organizacji multinarodowych nie wynika z hołdowania zasadzie „splendid isolation" (z ang. „wspaniała izolacja"), lecz redefinicji interesu USA w ich kontekście. Dla jego poprzednika Baracka Obamy, który niespecjalnie interesował się Europą i Europy nie rozumiał, w przeciwieństwie do Azji i Afryki, Unia Europejska, czyli „polityczna Europa", była po prostu partnerem, który nie wzbudzał w nim ani fascynacji, ani niechęci, ale też nie był specjalnym punktem odniesienia. Prezydent Trump, proszę wybaczyć to określenie, ma stosunek do UE jak pies do jeża, ale – przyznajmy – z wzajemnością. Trump wie, że olbrzymia większość europejskich mediów ma do niego nastawienie takie samo jak „New York Times" czy „Washington Post" – a więc bardzo krytyczne, często prześmiewcze, a bywa, że i szydercze.

Fortepian Macrona

Faktem jest olbrzymia liczba skrajnie negatywnych komentarzy polityków wobec Trumpa po naszej stronie Atlantyku. Oczywiście nakłada się to na tradycyjny, tani intelektualnie antyamerykanizm, żywy obecnie zwłaszcza wśród niemieckich i francuskich elit. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że ów niewątpliwy europejski antyamerykanizm za prezydentury Obamy był mocno stępiony, a za prezydentury Trumpa odżył. Oczywiście dzieje się to z powodów nie tylko, co warto podkreślić, czasem ewidentnych różnic interesów gospodarczych czy zupełnie innych wizji relacji transatlantyckich, ale też wprost z powodów polityczno-ideologicznych. Lewicowo-liberalne elity traktują Trumpa jak słonia w składzie porcelany, którego właścicielem jest establishment polityczno-medialny.

To zresztą łączy amerykańskich liberałów (Partia Demokratyczna) i europejską lewicę, choć przecież szereg skrajnie niechętnych wobec Trumpa wypowiedzi był w Europie autorstwa polityków CDU, a w ostatnich latach także liberała, który miał odciąć lewicową pępowinę, czyli Emmanuela Macrona. Jego przypadek to skądinąd ciekawa ewolucja, bo prezydent Francji w swoim czasie (np. przed pierwszą wizytą w USA i zaraz po niej) bardzo zabiegał o dobre relacje osobiste z prezydentem USA, demonstracyjnie sugerując, że napięte stosunki kanclerz Merkel z Białym Domem nie będą miały żadnego wpływu na jego politykę wobec Stanów Zjednoczonych.

To ten sam Macron, który w kampanii prezydenckiej był najbardziej sceptycznym wobec Rosji (!) kandydatem do Pałacu Elizejskiego. Śmieszyły mnie kiedyś rozważania marksistów o tym, jak bardzo „młody" Marks różnił się w poglądach od „starego" Marksa – lecz dziś bez złośliwych porównań należy stwierdzić, że Macron w kampanii prezydenckiej i w pierwszych miesiącach prezydentury przedstawiał jednak inną wizję geopolityczną niż „obecny" Macron. Krytykowana przez niego niedemokratyczna i antywolnościowa Rosja stała się dla Francuza ważnym elementem europejskiego i światowego ładu oraz pożądanym sojusznikiem. Antyamerykański fortepian brzmi pod palcami politycznego pianisty znacznie głośniej teraz niż jeszcze w roku 2016.

Mission impossible

Co do Rosji to marzy ona nie tyle o przystąpieniu do Unii, bo to „mission impossible", ale o zniesieniu unijnych sankcji uchwalanych co pół roku przez Radę Europejską od czasu okupacji Krymu i części Ukrainy Wschodniej. Rosja stosuje wobec UE taktykę bardzo zbliżoną do tej, jaką stosują największe państwa w Unii, jak Niemcy i Francja, wobec krajów „nowej Unii" – naszego regionu.

Rosja unika rozmów z UE jako taką, woli na zasadzie „divide et impera" rozmawiać z poszczególnymi stolicami, a szczególnie chętnie z Berlinem, Paryżem czy Rzymem. Zatem z tymi, którzy są politycznie atrakcyjni, bo z różnych względów „do urobienia". Dla Moskwy bilateralne relacje rosyjsko-francuskie czy rosyjsko-niemieckie są zdecydowanie łatwiejsze niż relacje z Polską, krajami bałtyckimi czy Wielką Brytanią. Ale przecież identyczną taktykę zastosował przed dwoma laty prezydent Francji w kontekście pakietu mobilności i proponowanego w nim zablokowania swobodnego przepływu usług w ramach UE w postaci ograniczenia możliwości świadczenia usług transportowych przez firmy z Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza Polski i Węgier (dwie największe potęgi w tym obszarze w Europie).

Macron, promując owe ograniczenia zaproponowane przez Francję, Niemcy i Austrię, też na zasadzie „divide et impera" odbył podróże do Czech i Słowacji, ale już nie do Warszawy i Budapesztu – i w praktyce spowodował podział w ramach naszego regionu, w tym także Grupy Wyszehradzkiej. W efekcie na posiedzeniach Rady Europejskiej podczas głosowań w tej kwestii, także w dużej mierze w Parlamencie Europejskim, Praga i Bratysława nie dołączyły do nas i do większości „nowej" Unii.

Polskie interesy

Gwoli intelektualnej uczciwości jestem zmuszony przyznać, że również i Stany Zjednoczone stosują wobec UE taktykę podobną. Tyle że akurat Rzeczpospolita jest tejże taktyki beneficjentem. Ciesząc się z tego powodu, odnotowuję jednak fakt zbliżonych mechanizmów politycznych po obu stronach Atlantyku, nawet jeśli będziemy akceptowali i cieszyli się z decyzji podejmowanych przez Waszyngton.

Polityka międzynarodowa jest jak rozgrywki siatkarskie: co roku nowy sezon, ale tak naprawdę nigdy nic się nie kończy i zawsze coś się zaczyna. Długotrwała pandemia na pewno może zmienić globalne i regionalne układy sił. Może tez zachwiać strefami wpływów i je przetasować. Patrząc krótkoterminowo, dostrzegamy wzrost roli Chin i pewne zmniejszenie roli USA – nie musi jednak to być tendencją trwałą.

Zmniejszenie się roli USA na świecie nie jest oczywiste. Bardziej prawdopodobne jest zmniejszenie się roli „politycznej Europy", czyli Unii Europejskiej. My, Polacy, powinniśmy pisać nasze własne, narodowe scenariusze, troszcząc się przede wszystkim o nasz państwowy, polski interes. Dalsze słabnięcie geopolityczne i gospodarcze Unii nie jest w naszym interesie. Ale dalsze jej trwanie w obecnym kształcie jest niemniej ryzykowne.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?