Zakładnik własnego mitu

Mitotwórstwo jest bronią obosieczną. Dla braci Kaczyńskich skończyło się tragicznie, czy podobnie stanie się z Donaldem Tuskiem? – zastanawia się psycholog społeczny

Aktualizacja: 06.12.2009 19:03 Publikacja: 06.12.2009 18:58

Norbert Maliszewski

Norbert Maliszewski

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Red

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/12/06/norbert-maliszewski-zakladnik-wlasnego-mitu/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Premier Donald Tusk triumfuje w sondażach popularności, gdyż przerósł swoich mistrzów, specjalistów w dziedzinie polityki symbolicznej – braci Kaczyńskich. W 2005 roku wygrali oni wybory parlamentarne i prezydenckie, ponieważ afera Rywina stworzyła koniunkturę dla ich idei.

Choć nie miały one charakteru programowego, ale w niemal czysty sposób realizowały postulaty polityki symbolicznej opisywanej przez amerykańskiego politologa Murraya Edelmana. Tworzyły ją zbiorowe mity, takie jak „centralnie sterowany układ", którego nigdy nie udało się odkryć. Mity wyjaśniały wyborcom przyczyny zła i niesprawiedliwości społecznej zgodnie z narracją PiS.

Główną przyczyną inercji rządów Jarosława Kaczyńskiego wcale nie byli dość przecież spolegliwi koalicjanci – Samoobrona i LPR – ale właśnie owo mitotwórstwo. Reforma słabego państwa, „ugryzienie żubra w tyłek", to tylko symbolika, której towarzyszył niedostatek realnych działań.

Premier Donald Tusk wyciągnął wnioski z przegranej w 2005 roku. Porzucił liberalizm na rzecz broni swoich oponentów – polityki symbolicznej. Wypromował mit, iż IV RP i bracia Kaczyńscy to uosobienie chorej rewolucji dokonywanej za pomocą służb i podsłuchów. Symbolem Tuska stała się polityka miłości – normalność, szczęście, optymizm, sukces, druga Irlandia nad Wisłą. Dzięki tym dwóm mitom premier zawłaszczył polską scenę polityczną.

Mitotwórstwo jest jednak bronią obosieczną. Dla braci Kaczyńskich skończyło się tragicznie, podobnie może się stać z Donaldem Tuskiem.

[srodtytul]Stracone zachody miłości [/srodtytul]

Premier Tusk stał się więźniem stworzonego przez siebie mitu. W okresie koniunktury gospodarczej okazywał zbyt dużą miłość dla swojego elektoratu. Nie prywatyzował, nie przeprowadził reformy finansów, nie odebrał przywilejów branżowych, np. rolnikom czy służbom mundurowym. Jedyne sukcesy, jakie mógł odnieść, miały charakter symboliczny. Jego optymizm np. był jednym z czynników, które przyczyniły się do udanej walki z kryzysem.

Bez zasadniczych zmian o sukcesy w kraju trudno, łatwiej więc osiągać je w polityce zagranicznej. Premier efektywnie lobbował na rzecz fotela przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla Jerzego Buzka, skutecznie negocjował limity emisji dwutlenku węgla.

Zaniechania z czasu prosperity mszczą się jednak w okresie gospodarczego spowolnienia. Teraz, gdy Polsce grozi dziura budżetowa, rząd musi szybko szukać pieniędzy, aby ją zasypać. Brak miłości do premiera już niedługo odczują zapewne właściciele samochodów z silnikiem Diesla czy osoby palące papierosy, gdy na skutek podwyżek schudną ich portfele.

Katastrofą dla budżetu byłoby, gdyby świat opanowała druga fala kryzysu. Dziury budżetowej nie załatałby wówczas wirtualny wzrost PKB w przyszłym roku, co szybko odbiłoby się także na zasobności lodówek zwykłych Polaków oraz notowaniach Platformy.

[srodtytul]Poskromienie złośnicy [/srodtytul]

Drugi mit także może się obrócić przeciwko Tuskowi. Zgodnie z nim prezydent Lech Kaczyński to panna pełna złości i humorów, która paraliżuje wszelkie działania prawem weta i którą trzeba poskromić – najlepiej odsyłając na emeryturę podczas wyborów w 2010 roku.

Natomiast Tusk, młodsza siostra na prawicy, jest przedstawiany jako panna piękna i czysta, niczym Szekspirowska Bianka. Między innymi dzięki takiej opowieści premier zwycięża we wszelkich sondażach. Problem jednak polega na tym, że po aferze hazardowej szef rządu stracił kredyt zaufania i w tej statystyce zbliżył się do prezydenta. Jedyne, czym znacząco różnią się Donald Tusk i Lech Kaczyński, to liczba osób wobec nich nieufnych. Prezydent Kaczyński ma znacznie większy elektorat negatywny, który premiera Tuska uważa za mniejsze zło i jemu oddaje swoje głosy.

Szef rządu musi jednak uważać, aby poskramiacz nie stał się złośnicą i aby nie spotkał go los Bianki. Dziewczyna może i była piękna, ale jej charakter okazał się szkaradny. Przed takim procesem przestrzega premiera m.in. niedawny sondaż CBOS, w którym badani oceniali Polskę pod jego rządami. Porównano go potem z ocenami Polski pod rządami Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. Okazało się, że aż o 46 punktów procentowych wyższy jest odsetek osób, które uważają, iż za rządów PO przybyło kłótni w życiu publicznym, o 39 punktów wzrósł odsetek osób przekonanych, że zwiększyła się korupcja.

Inne sondaże pokazują, iż Polacy coraz mniej dbają o styl w polityce, a coraz bardziej pragną państwa silnego, moralnego, praworządnego – a więc oczekiwania wyborców stają się podobne do tych z 2005 roku, kiedy wygrał Lech Kaczyński.

[srodtytul]Hamlet[/srodtytul]

Mit złośnicy może przynieść także inne skutki. Walka pomiędzy premierem (Hamletem) a prezydentem (Laertesem) wydaje się coraz bardziej nudzić Polaków. Z tego też względu chętniej głosują na postaci, które nie mają szczególnych zalet – może z wyjątkiem tej, iż nie uczestniczą w bratobójczym pojedynku, np. Włodzimierz Cimoszewicz czy Jolanta Kwaśniewska.

Niezależny, charyzmatyczny kandydat (Fortynbras) może więc zgarnąć prawicy tron królestwa sprzed nosa. A jeśli nawet taki się nie pojawi, to dla Tuska odesłanie braci Kaczyńskich na polityczną emeryturę też może się okazać niekorzystne. To byłby koniec wygodnego dla niego układu politycznego.

Dotąd Platformie Obywatelskiej nie udało się stworzyć nowego mitu, dzięki któremu partia ta mogłaby utrzymywać popularność. Niektórzy publicyści – tacy jak Jacek Żakowski – przymierzają już Zbigniewa Ziobrę do roli nowego chłopca do bicia, ale ten polityk wypada lepiej w sondażach niż Kaczyński. Ponadto pojawia się problem następcy Donalda Tuska. Kto pokieruje Platformą w przyszłych wyborach parlamentarnych?

[srodtytul]Król Lear [/srodtytul]

Na pierwszy ogień poszedł Grzegorz Schetyna. Ale kiedy wybuchła afera hazardowa, premier niczym oszalały monarcha pozbył się przyjaciela i polityków określanych jako jego dwór, m.in. Sławomira Nowaka.

Politycy PiS spekulują, że w PO zapanowała anarchia, która zrujnuje to ugrupowanie. Ceną utrzymania mitu Tuska było zniszczenie dobrze naoliwionej struktury partyjnej. Premier nie stał się jednak zbłąkanym i opuszczonym królem Learem. Postanowił przeciąć pępowinę z partią. Chce stać na czele rządu niezależnych ekspertów, więc wysłał partyjnych przyjaciół do Sejmu. Rok przed wyborami prezydenckimi zapragnął w symboliczny sposób zostać przywódcą wszystkich Polaków.

Wydaje się, że konflikt premiera ze Schetyną jest mistyfikacją i nie przekreśla szans obecnego szefa Klubu Parlamentarnego PO na bycie jego następcą. Przeszkoda jest inna. Spór z premierem miał podnieść rangę Schetyny, zrobić z niego aktora pierwszego planu. Polacy znów mieli się emocjonować szorstką przyjaźnią prezydenta i premiera, tylko Aleksandra Kwaśniewskiego miał zastąpić Tusk, a rolę Leszka Millera przejąć Schetyna.

Zgodnie z tym scenariuszem Schetyna buduje w Sejmie swoje zaplecze, tworzy drugi ośrodek władzy. Problem jednak polega na tym, że nie jest on osobą popularną, miłą ani przyjazną. Nie kontynuowałby więc korzystnej dla Platformy narracji, zgodnie z którą dobra, optymistyczna siła przeciwstawia się złemu PiS. Schetyna psychologicznie jest bardziej podobny do Jarosława Kaczyńskiego niż Donalda Tuska.

[srodtytul]Komedia omyłek [/srodtytul]

Konsekwencją budowania przez Tuska mitu miłościwego króla słońce jest też to, że u jego boku inne postacie (np. Schetyna) bledną. Premier nie ma dobrego następcy. Platforma wysyła więc kolejne balony próbne, które – często mylnie – są odczytywane przez media jako rzeczywiste plany.

Do kolejnych wyborów parlamentarnych rzekomo ma rządzić fachowiec Michał Boni lub Jacek Rostowski. To mało prawdopodobne. Ekonomista Rostowski ożywia ikonę drugiego Balcerowicza, który odesłał w niebyt Unię Wolności. Natomiast Michał Boni raczej nie chciałby się znaleźć na świeczniku, gdyż opozycja nieustannie wałkowałaby w mediach temat jego współpracy z SB.

Największy entuzjazm w mediach wzbudził scenariusz, według którego następcą Tuska miałby zostać Jan Krzysztof Bielecki. Jego niewątpliwą zaletą jest fachowość, obycie na europejskich, finansowych salonach. Wadą – jednak etykieta „liberała aferała".

Gdyby te kandydatury nie chwyciły Polaków za serce, Platforma ma w zanadrzu kilku innych lubianych polityków – m.in. Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego. Ich zaletą jest popularność, ale nie brak też wad – np. Sikorski mógłby próbować uniezależnić się od Tuska.

Kwestia następstwa jest więc kolejnym dylematem lidera PO. Teraz testowana jest każda opcja, łącznie z tą, iż Donald Tusk pozostanie premierem.

[srodtytul]Burza [/srodtytul]

W dramacie, który William Szekspir zaplanował jako ostatni, oglądamy wendetę Prospera, księcia Mediolanu. Premier Tusk, podobnie jak Prospero, nieuchronnie zmierza do rozwiązania. Zemsta za przegrane wybory w 2005 roku prawdopodobnie się dopełni i zostanie on prezydentem, tyle że bez silnej władzy. Nie ma szans, aby ją wzmocnił, gdyż nie zgodzi się na to opozycja. Alternatywny pomysł – stworzenie systemu kanclerskiego w zamian za przedłużenie kadencji Lecha Kaczyńskiego – jest mrzonką. Ponadto wyborcy nie zrozumieliby decyzji premiera, gdyby zrezygnował z wyścigu o fotel prezydenta.

Dramat Tuska polega właśnie na tym, że podobnie jak Prospero nie znajdzie satysfakcji w zemście. Córka Prospera zakochała się w synu jego oprawcy. Ernest Renan w swoim dramacie następcą Prospera na tronie w Mediolanie uczynił potwora Kalibana.

A bez króla Tuska i złośnicy PiS Platformie trudno będzie utrzymać popularność. Już teraz głowę podniósł Kaliban środowiska PO w postaci afery hazardowej, czyli stereotyp „liberała aferała".

Co będzie, jeśli premier straci realny wpływ na PO? Donald Tusk stał się zakładnikiem swojego mitotwórstwa.

[i]Autor jest psychologiem społecznym, publicystą, pracownikiem naukowym Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, kierownikiem studiów podyplomowych psychologia reklamy na UW, wykładowcą Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej [/i]

felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml