[b]Wildstein na niedzielę[/b] - skomentuj [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/12/13/piesiewicz-szantazysci-i-lustracja/]na blogu[/link]
Żal mi Krzysztofa Piesiewicza. Nic złego nikomu nie zrobił. Padł ofiarą szantażystów, którzy z jego prywatnego życia uczynili obiekt publicznej sensacji. Piszę o tym, gdyż sprawa stała się znana, a wskazuje na kilka istotnych kwestii.
Trudno patrzeć z sympatią na tabloidy, które ją z detalami pokazały. Czy taka wiedza o osobie publicznej jest nam do czegoś potrzebna? W Stanach Zjednoczonych odpowiedź na to pytanie byłaby jednoznaczna. Jeśli ktoś decyduje się na karierę publiczną, zwłaszcza w instytucjach demokratycznych, rezygnuje z intymności — do pewnych granic oczywiście. Obywatele mają prawo wiedzieć na kogo głosują, inaczej trudno mówić o realnym wyborze. Polityk, postać wybierana, to nie tylko oficjalne deklaracje i dokonania, to osoba ludzka wraz ze swoimi słabościami, które mogą uniemożliwić mu pełnienie określonych funkcji. W każdym razie to obywatele mają prawo zadecydować czy tak uważają. Limitowanie im wiedzy na temat ich przedstawicieli wydrąża demokrację z jej treści. Te sprawy są w USA oczywiste i może dlatego demokrację amerykańską ciągle jeszcze uznawać można za wzorzec. Nie przypuszczam jednak, aby gdziekolwiek w Europie uznano upublicznienie podobnej sprawy za rzecz niewłaściwą.
Pokazała ona raz jeszcze, że najbardziej strzec się należy obrońców czyli "przyjaciół"(?). Od razu pojawiły się głosy deklarujące, że: "artystom wolno więcej". Inne biadają, że niszczony jest kolejny autorytet moralny, który powinien nim pozostać bez względu na to co zrobił — żeby było jasne, nie uważam, że rewelacje na temat Piesiewicza podważać muszą jego kwalifikacje czy oceny moralne, chodzi mi o wewnętrzną logikę wskazanych wypowiedzi.
Dość żenująca jest patetyczna obrona Piesiewicza ze strony abp. Józefa Życińskiego piętnującego "dziennikarzy, którzy mówią językiem przestępców". O co naprawdę chodzi metropolicie lubelskiemu, o jakich dziennikarzy i jakie wypowiedzi, nie wiadomo. Można tylko domyślać się, że dziennikarze od autorytetów mają się trzymać z daleka.