Wśród wielu listów, e-maili, telefonów i esemesów z życzeniami, bym się nie dał (także od słuchaczy Trójki, za wszystkie serdecznie dziękuję!), powtarzają się pytania: jak to znosisz? Jak odbierasz natrętne żądania tłumaczenia, że nie jesteś wielbłądem?
Odbieram jako nic nowego. Czasem tylko się uśmiecham, gdy słyszę dzisiejsze zachwyty nad Jerzym Buzkiem i jego reformami, które jednak w czasie, gdy były przeprowadzane, nie miały zbyt wielu obrońców. Byłem wtedy wśród tych, którzy starali się oceniać je obiektywnie. I pamiętam, jak usiłowano przyczepiać za to mnie i moim kolegom z ówczesnego Radia Plus łatki polityczne.
Albo gdy słyszę, jak ludzie, którzy twierdzili, że nie ma żadnej afery Rywina, a komisja śledcza to hucpa, teraz odwołują się do niej jako do niedoścignionego wzorca. Przykłady można mnożyć, ale nauka z nich jest jedna: warto bronić uczciwego dziennikarstwa, warto bronić dystansu w ocenie polityki, nie brać udziału w zorganizowanych nagonkach. Nawet jeżeli karą staje się po latach złośliwa stygmatyzacja.
Uczono mnie też, że nie można zgorzknieć, bo to straszna choroba. Teraz na przykład dopadła Jerzego Sosnowskiego i ze smutkiem możemy tylko obserwować, jak subtelny intelektualista zmienia się w człowieka posługującego się typową dla czarnego PR metodą opluskwiającej, choć niekonkretnej sugestii. Jak buduje związek zawodowy posługujący się metodami nasuwającymi skojarzenia z partyjnymi „grupami hakowymi”.
Ale o tym za chwilę. Bo najpierw chciałbym się pochwalić. Trudno nie uznać za sukces dziennikarski, że po prowadzeniu przeze mnie „Salonu politycznego Trójki” w latach 2006 – 2009 nigdzie nie pojawił się zarzut, iż były to audycje stronnicze, że promowały którąś z partii przez nadmierną reprezentację jej polityków czy sposób prowadzenia rozmów. A okres ten obejmował kampanię roku 2007. Trudno nie cieszyć się, że nikt nie miał zastrzeżeń do formy audycji, do miarodajności zapraszanych gości, opiniotwórczości programu. Tu kropka. Te kilka zdań muszą mi czytelnicy wybaczyć. To tylko i wyłącznie w obronie własnej.