Owe ustalenia skądinąd wykształconych ludzi, jakimi są sędziowie, łatwiej zrozumieć, jeśli zauważymy, że w polskiej mentalności żona jest często nie podmiotem, jak mąż, ale przedmiotem, który służy zaspokajaniu jego potrzeb seksualnych, rodzeniu i wychowywaniu dzieci oraz darmowej pracy w domu. Obleśny śmiech polityka pytającego, czy można zgwałcić prostytutkę, nie wziął się znikąd. Podobnie jak zdziwienie mężczyzn, także posłów, gdy fundacja MaMa wyliczyła, że praca gospodyni domowej, rozumiana u nas jako naturalny obowiązek kobiet, ma wartość około 2 tys. zł miesięcznie.
[srodtytul] Arcybiskup Nycz popiera parytety [/srodtytul]
Mimo takiej sytuacji w polityce kariery zdają się robić kobiety podkreślające, że żadnej dyskryminacji ze względu na płeć w Polsce nie ma. Zwolenniczką tej tezy jest – o ironio – sama pełnomocnik rządu do spraw walki z dyskryminacją. Przeciwniczki parytetów oczywiście podnoszą wiele słusznych wątpliwości, jakie ze sobą niosą prawne regulacje. Jednak ich główny opór przeciw parytetom wynika chyba z faktu, że jest to „pomysł lewicowy”.
Czyż mamy odrzucić dobry pomysł wyzwolenia kobiet w życiu publicznym tylko dlatego, że jest to pomysł lewicowy? Albo czy nie podejmiemy działań chroniących rodzinę, bo optuje za nimi prawica? Przecież to absurd. Jeśli jakieś rozwiązania wydają się słuszne i sprawiedliwe, należy je realizować niezależnie od ideologicznego zabarwienia.
Przy dyskusji o parytetach znamienny jest także głos statecznych, konserwatywnych panów, którzy spokojnym głosem, kontrastującym z „histerią feministek”, mówią, że kobiety muszą się najpierw wykazać zdolnościami, predyspozycjami i kwalifikacjami. Czy analogiczne wymagania stawia się mężczyznom, gdy z dnia na dzień winduje się ich na eksponowane, rządowe czy partyjne, stanowiska? Ot, mężczyźni zdają się mieć kompetencje wpisane w geny i fizjologię. I w takim przypadku konserwatywni panowie mogą nawet zignorować zdanie biskupów Kościoła rzymskokatolickiego, który ustami arcybiskupa Nycza poparł ideę parytetów.
Dlaczego o tym piszemy? Bo chcielibyśmy, żeby dzisiejszy Międzynarodowy Dzień Kobiet stał się okazją nie tylko do opowiadania dowcipów o kobietach traktorzystkach czy drwin z feministek, ale także do tego, by Polacy krytycznie spojrzeli na sytuację kobiet w naszym kraju. Chcielibyśmy, aby duchowni, niezależnie od wyznania, zdobyli się na odwagę i wykorzystali tę skarbnicę, jaką jest Pismo Święte, do kazań na temat przemocy domowej, poniżania godności kobiet, przemocy seksualnej. By wyraźnie powiedzieli, że bicie żony jest ciężkim grzechem, że mąż, który się znęca nad żoną, a potem z nią współżyje, cudzołoży. Czyż szanujące się teologia i kaznodziejstwo mogą dopuścić, by ucisk kobiet wciąż był naszym chlebem powszednim?