Dajcie nam głowę zdrajcy

Wszyscy tkwimy w dopingu po uszy. Bo kto z kibiców z ręką na sercu może powiedzieć: podziwiam tych, co przegrali, bo byli uczciwi?

Aktualizacja: 22.03.2010 02:54 Publikacja: 21.03.2010 18:17

Dajcie nam głowę zdrajcy

Foto: Rzeczpospolita

Sport byłby czysty jak łza, igrzyska w Vancouver białe jak śnieg, gdyby nie Kornelia Marek i ten, kto podał jej EPO. Szefowie naszego sportu to sami mądrzy moraliści, trenerzy kadry i prezesi związków nic nie wiedzą o dopingu, całe zło to jedna, do niedawna anonimowa, biegaczka i ten zdrajca, którego teraz trzeba powiesić na krakowskim Rynku.

[srodtytul]Grzech hipokryzji[/srodtytul]

Taki obraz tej afery sugerowany jest mediom przez hipokrytów przez lata grzejących się przy sportowym ognisku, ludzi znakomicie wiedzących, że ten interes napędzają pieniądze i farmakologia. Słychać nawoływania, że trzeba uzdrowić chory sport, ale niestety jest za późno na kurację. Innej rywalizacji o medale, niż mamy dziś – bez moralnych autorytetów, z fair play jako frazesem, ze zwycięstwem przeliczanym na coraz większe pieniądze – już nie będzie. Taki sport zafundowaliśmy sobie sami i dostajemy go coraz więcej z dostawą do domu.

Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotr Nurowski z inkwizytorskim błyskiem w oku chce dziś wypalać zło ogniem i żelazem. Spóźnił się z tą krucjatą o trzydzieści kilka lat. Powinien był trąbić na trwogę, kiedy zaczynał działać w Polskim Związku Lekkiej Atletyki, bo właśnie wówczas pod przewodnictwem Primo Nebiolo (szef Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej 1981 – 1999) oraz Juana Antonio Samarancha (przewodniczący MKOl 1980 – 2001) rodził się sport, który mamy dzisiaj – wypasiony na sterydach kolos pożerający własne dzieci. Pierwsze mistrzostwa świata w lekkoatletyce (1983) to była dopingowa wolnoamerykanka, my też braliśmy w tym udział z dobrym medalowym skutkiem.

Przez kilkanaście lat ci sami profesorowie z wielkimi nazwiskami dopingowali sportowców i kontrolowali doping. Rekordy ustanowione w tamtych czasach są oszustwem, a za wszystko zapłacił tylko kanadyjski jąkała Ben Johnson przyłapany na igrzyskach w Seulu (1988) nie wiedzieć dlaczego, bo innych puszczano wolno. Zachowali swoje miliony i są do dziś szanowanymi weteranami, niektórzy nawet zasiadają w MKOl.

Ta hipokryzja jest pierworodnym grzechem współczesnego sportu, to wówczas powstał ten obrazek, do którego dobierano klocki. Nawrócenie na ostatnim zakręcie nie daje prawa do wieszania kogokolwiek na rynku, trzeba chłodno spojrzeć na swą długoletnią znajomość ze sportem, a wtedy już nie będzie tak łatwo powiedzieć: nie wiedziałem, nie słyszałem, łapmy złodzieja.

[srodtytul]Odmowa podziwu[/srodtytul]

Dorasta kolejne pokolenie zawodników, dla których doping jest normą, poszukiwanie bezkarnego wspomagania naturalną potrzebą usankcjonowaną przez otoczenie. Dopingowicz staje się banitą, dopiero gdy wpadnie, ale nawet wówczas jego przykład nie odstrasza, jedyną troską naśladowców jest to, by uniknąć tych samych błędów.

Współcześni sportowcy nawet nie musieli się uczyć kłamać, mówić, że nigdy nie brali, bo kłamstwo w tej sprawie wpisane jest w logikę ich zawodu. Czują się rozgrzeszeni, trenują w przekonaniu, że inni też biorą, i to zwykle jeszcze lepsze środki, ponieważ są bogatsi, mają lepszych opiekunów itd. Z tego kręgu nie ma wyjścia, tkwimy w tym wszyscy po uszy. Kibice i media również, bo kto z nas przechowuje w pamięci igrzyska bez rekordów, kto chce wyścigu Tour de France bez zapierającej dech walki na alpejskich szczytach, kto z ręką na sercu może powiedzieć: podziwiam tych, co przegrali, bo byli uczciwi?

[wyimek][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/03/21/miroslaw-zukowski-dajcie-nam-glowe-zdrajcy/" "target=_blank]Weź udział w dyskusji[/link][/wyimek]

Tabloidy całego świata, ta dochodowa maszyna służąca do psucia ludzi, o przegranych piszą z pogardą. Telewizja płaci wielkie pieniądze tylko za spektakl pierwszej klasy i nikt nie zaprzeczy, że bieg Usaina Bolta czy kraul Michaela Phelpsa wyglądają pięknie, tak samo jak wyglądały sprinty skazanych – Bena Johnsona, Florence Griffith-Joyner, Marion Jones czy motylek pływaczek z NRD.

Kilkanaście lat temu wydawało się, że możemy mieć jedną w miarę skuteczną broń przeciwko tym, którzy nas oszukują. Tą bronią była odmowa bezkrytycznego podziwu dla sportowców, traktowanie rekordzistów jako podejrzanych z definicji, dopóki laboratorium nie potwierdzi ich rekordów.

Na początku wieku, po igrzyskach w Sydney (2000), pojawił się ten nowy ton, np. największa gazeta sportowa w Europie francuska "L'Equipe" przestała wmawiać czytelnikom, że kolarze w swej masie to uczciwe chłopaki, tylko zawsze znajdzie się kilka czarnych owiec. To wówczas Simon Barnes z londyńskiego "Timesa" napisał po konferencji prasowej Samarancha: "Pierwszy złoty medal olimpijski zdobył faworyt, Jego Fałszywa Ekscelencja Przewodniczący Niczego Juan Antonio Samaranch, w swej koronnej konkurencji – unikaniu pytań".

[srodtytul]Sport w popkulturze[/srodtytul]

Coś z klimatu tej podejrzliwości jeszcze pozostało, ale nie miało to wpływu na pozycję sportu w popkulturze. Igrzyska wciąż sprzedają się wspaniale, MKOl jest bogaty jak nigdy, gwiazdorzy boisk zarabiają coraz więcej. Sport pozostał jednym z filarów globalnej telewizji, świadomość, że jest chory na doping, nie zmniejszyła jego atrakcyjności.

Sportowcom tak naprawdę należy współczuć, bo znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Ceną, jaką płacą za swe zarobki i sławę, jest konieczność przyjmowania farmakologicznego dopingu, choć to nieprawda, że wyłącznie dzięki niemu wygrywają: zwyciężają wciąż najbardziej utalentowani i pracowici, wspierani przez najlepszych fachowców, niestety także od dopingu.

Dzisiejsi wyczynowcy uprawiają zawód wysokiego ryzyka, a w nagrodę dostają jeszcze przeświadczenie, że to wszystko może nie wystarczyć i trzeba zapukać do apteki, bo inni już tam byli i dawno wyszli tylnymi drzwiami. Są na świecie fantastycznie wyposażone laboratoria pracujące wyłącznie na potrzeby sportu. Zarabiają grube pieniądze i są ciągle gotowe do podjęcia wyścigu z kontrolerami.

Doping już dawno przestał być produktem ubocznym medycyny i przemysłu farmaceutycznego, sport to bardzo poważny klient mający swoje potrzeby i zawsze znajdą się chętni, by z tego skorzystać.

Czy w związku z tym należy porzucić wszelką nadzieję, zezwolić na koksowanie i nie wydawać pieniędzy na łapanie przestępców, a są to pieniądze naprawdę niemałe? Takie pytanie dziś jest już nieaktualne. Władze kilku państw uznały doping za przestępstwo pospolite, we Włoszech czy we Francji żartów nie ma: nocne wizyty u kolarzy podczas Giro d'Italia to norma.

[srodtytul]Pokusa pozostanie[/srodtytul]

Także w Polsce nowa ustawa o sporcie ma sprawić, że ten, kto poda doping, nie będzie się już tłumaczył przed instancją dyscyplinarną swego związku, lecz przed prokuratorem. Z pewnością strach będzie większy, ale pokusa pozostanie taka sama. A trzeba pamiętać, że pojawiają się nowe formy dopingu.

Lekarze mówią już o tym, że najbogatsi sięgną wkrótce po wspomaganie genetyczne. Z tym przez kilka lat nie poradzi sobie ani prokurator, ani Światowa Agencja Antydopingowa. A gdy już sobie zaczną radzić, nowe laboratorium BALCO albo nowy doktor Eufemiano Fuentes (hiszpański dopingowy guru, do którego jeździli sportowcy z wielu krajów i różnych dyscyplin) zaproszą najbogatszych do siebie i pokażą kolejną drogę na skróty.

Jeśli ktoś wierzy, że igrzyska w Vancouver byłyby czyste, gdyby nie wpadła jedna Polka, to jego sprawa. Ja nie wierzę, tak jak nie wierzę w ani jedno słowo przyłapanego na dopingu sportowca, bo oni wtedy zwykle kłamią. Winnych trzeba karać i dyskwalifikować, ale bez poczucia moralnej wyższości, przede wszystkim ze strony tych, którzy zanim wypowiedzą słowa potępienia, powinni pierwsi uklęknąć przy drodze do Olimpii.

Sport byłby czysty jak łza, igrzyska w Vancouver białe jak śnieg, gdyby nie Kornelia Marek i ten, kto podał jej EPO. Szefowie naszego sportu to sami mądrzy moraliści, trenerzy kadry i prezesi związków nic nie wiedzą o dopingu, całe zło to jedna, do niedawna anonimowa, biegaczka i ten zdrajca, którego teraz trzeba powiesić na krakowskim Rynku.

[srodtytul]Grzech hipokryzji[/srodtytul]

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Zmiana unijnego paradygmatu
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił