Pewna działaczka feministyczna, której nazwiska nie wymienię, uzasadniając potrzebę wprowadzenia parytetu dla kobiet na listach wyborczych, stwierdziła, że bycie posłem to „zajęcie dobrze płatne i niewymagające szczególnych kompetencji”. Nie jest to uzasadnienie szczególnie dla kobiet przyjemne. Nie jest też całkiem trafne, bo akurat kobiety przeważają nad mężczyznami wśród studentów szkół wyższych, co pozwala mniemać, iż kompetencjami im co najmniej nie ustępują.
[srodtytul]Komputery zamiast posłów[/srodtytul]
Osobiście wreszcie nie mam nic przeciwko temu, by w Sejmie RP zasiadały wyłącznie posłanki, jeśliby taka była wola wyborców. Opinia tej działaczki jest jednak z kilku względów interesująca. Przede wszystkim jako charakterystyka sytuacji posłów odpowiada potocznym wyobrażeniom obywateli: posłowie i posłanki nie robią wrażenia ludzi dobrze przygotowanych do działalności legislacyjnej ani dobrze rozumiejących sprawy publiczne. Zawód polityka nie cieszy się prestiżem ani publicznym zaufaniem. To działaczki jednak nie trapi. Jej problem to zbyt mała liczba korzystających z tych łakoci kobiet.
Dalsza kwestia, którą nasuwa przytoczone wyżej stwierdzenie, dotyczy sprawy wysokości wynagrodzeń. Prace niewymagające szczególnych kwalifikacji są bowiem z reguły nisko wynagradzane, co jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Według cytowanej działaczki zajęcie posła stanowi wyjątek od tej zasady. Łatwo to jednak wyjaśnić: skoro sami posłowie decydują o wysokości swoich wynagrodzeń, to związek między kwalifikacjami a wynagrodzeniem musi zostać naruszony.
Zauważmy przy okazji, że prace nisko kwalifikowane łatwo jest zautomatyzować. Czy zastąpienie posłów komputerami spowodowałoby obniżenie jakości legislacji w Polsce? Zaryzykuję opinię, że – przeciwnie: zaoszczędzone środki pozwoliłyby zatrudnić zespół dobrze płatnych, wysoko kwalifikowanych specjalistów od legislacji. Pozwoliłoby to przywrócić związek między kwalifikacjami i wynagrodzeniem.