Od samego początku sporu o krzyż na Krakowskim Przedmieściu nasi hierarchowie Kościoła nie potrafili jednoznacznie, odważnie zająć stanowiska w tej tak zajmującej opinię publiczną sprawie. A przecież krzyż jako znak wiary katolickiej ma charakter ogólnonarodowy, w wymiarze całego kraju. Tak jak i upamiętnienie ofiar tragedii smoleńskiej. Kluczenie biskupa czy też biskupów w tej sprawie dla większości Polaków katolików jest niezrozumiałe.
A wystarczyło, aby episkopat wystosował list do władz, chyba do prezydenta RP, by ten jak najrychlej ogłosił, że w miejscu krzyża powstanie odpowiedni pomnik ku czci tragicznie zmarłych. Tymczasem zawarto, bardziej po cichu, jakieś porozumienie ponad głowami obrońców krzyża. Po nieudanej akcji przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny rozpętała się iście szatańska nagonka na broniących krzyża, na PiS, na zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, na jego brata Jarosława. Uczyniły to rzecz jasna poprawne politycznie media, czego finałem był nocny nalot hunwejbinów Jasnogrodu.
A co na to hierarchia kościelna? Znowu te nieliczne tylko głosy potępienia, ale żeby wszyscy biskupi lub prymas wystąpił w obronie lżonych, sponiewieranych obrońców krzyża i samego krzyża, to już przekraczało ich możliwości. Słusznie red. Ewa Czaczkowska przywołuje kard. Stefana Wyszyńskiego, który z pewnością i dzisiaj krzyknąłby stanowczo: „Non possumus”! Czyżby nasi przywódcy duchowi stawiali coś ponad człowieka? Może sprawy rozstrzygane w Komisji Majątkowej? Nie chcą się narazić? Teraz? Jeśli tak, to trzeba się również i za nich gorliwie modlić, aby odnaleźli swoje właściwe powołanie.[i] —Wiesław Szelest, Świdnica[/i]