Na początku było słowo. Złe, nienawistne i nie dojdziemy dzisiaj, z której strony padło pierwsze, a które było odpowiedzią na nie. Według tego, co podsuwa pamięć, zaczęło się od sporów i wzajemnego obrażania przy próbach stworzenia koalicji PO – PiS. Potem już tak zostało. I tylko skala natężenia w głoszeniu złej – zamiast dobrej – nowiny rosła.
[srodtytul]Marsze z pochodniami [/srodtytul]
Nie ma jednak racji Paweł Lisicki, obarczając ("Rzeczpospolita", 20 października 2010) większą winą stronę rządzącą, a o Prawie i Sprawiedliwości pisząc, że partia ta "potrafiła odpłacić pięknym za nadobne" – jakby to PO z Donaldem Tuskiem było stroną napędzającą wojnę zaczepną.
Nie da się porównać wyśmiewania wad polityków PiS do oskarżeń rzucanych przez Jarosława Kaczyńskiego na rządzących polityków – że pogrążają kraj w zależności od obcych potęg i że są zdrajcami narodu. Nie można porównać obelgi, że ktoś ze strony PiS to głupek – chociaż takie słowo boli i jątrzy – od oskarżenia urzędującego premiera o zdradę narodu i knowania z wrogami Polski po to, aby ukryć prawdę o katastrofie smoleńskiej.
Nie można wprowadzenia krzyża z ulicy sprzed Pałacu Prezydenckiego (gdzie był narażony na szyderstwa) do kaplicy pałacowej (w miejsce godne) nazywać czynem haniebnym. Nie można szafować stwierdzeniami, że rządzący powinni się podać do dymisji, bo mają krew na rękach i zachowują się haniebnie. Słowo "haniebnie" zrobiło karierę na prawej stronie sceny politycznej i jak pocisk wymierzane jest raz po raz w stronę ekipy rządzącej.