6 grudnia skończyła się posucha. W stosunkach polsko-rosyjskich. Tak to ujął prezydent Bronisław Komorowski. Lody ruszyły. Świąteczna radość opanowała największe media elektroniczne, które w Polsce łączy obecnie taka sama więź z obozem władzy, jak w zaprzyjaźnionej Moskwie: naszym nowym wzorcu demokratycznych standardów.
Zastanawiamy się, do czego w ogóle można by porównać to niebywałe święto? Żadna z dwóch poprzednich wizyt prezydentów Rosji nie miała takiej oprawy ani nie budziła takiego rządowego entuzjazmu. Nawet wizyta sekretarza generalnego KC KPZR Michaiła Gorbaczowa, zapowiadającego pieriestrojkę i rozpoczynającego grę Katyniem, nie była przyjmowana z takim nabożeństwem. Nie przypominam sobie, by ktoś mógł napisać, że Polacy czekają na Gorbaczowa jak na papieża. Teraz takie porównanie padło – w „Niezawisimoj Gazietie” – i jest serio powtarzane w polskich mediach. Wydaje mi się jednak nieco przesadzone.
[srodtytul]Milion rubli dla cara[/srodtytul]
Mnie wizyta Dmitrija Miedwiediewa skojarzyła się z uroczystym przyjazdem Mikołaja. Nie, nie chodzi o świętego Mikołaja, ale o wizytę cara Mikołaja II w Warszawie we wrześniu 1897 roku. Entuzjazm był łudząco podobny. Miejsce wizyty: Pałac Namiestnikowski – też było to samo, co dzisiaj.
Zachwycano się „liberalnymi i modernizacyjnymi” tendencjami, które przypisywano młodemu carowi. Witał go „las łuków triumfalnych”. Ktoś tam protestował, ale to był margines – PPS.