Zaremba: niechciana komisja ws. katastrofy smoleńskiej

Na miejscu Donalda Tuska nie spałbym spokojnie. Nie tylko komisja badająca sprawę Smoleńska, ale już same ustalenia prokuratorskie mogą się zakończyć zarzutami za niedopełnienie obowiązków, także dla członków jego ekipy – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 15.12.2010 02:06

Zaremba: niechciana komisja ws. katastrofy smoleńskiej

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Nie ma potrzeby mnożenia bytów – tak poseł PO Małgorzata Kidawa-Błońska zareagowała na propozycję Klubu PJN, aby powołać nadzwyczajną sejmową komisję do spraw katastrofy smoleńskiej. Wypowiedź byłaby kuriozalna, gdyby w Polsce ktokolwiek przejmował się tym, co mówią politycy.

O żadnym mnożeniu bytów nie ma mowy. Komisja taka miałaby wobec władzy wykonawczej uprawnienia kontrolne. Nie wyręczałaby więc słynnej już komisji ministra Millera, tylko patrzyłaby jej na ręce.

[srodtytul]Lekcja z Kennedy’ego[/srodtytul]

Ale ta wypowiedź rodzi jeszcze inne zastrzeżenia. Czy posłanka Kidawa-Błońska powiedziałaby coś takiego, będąc Amerykanką? Raczej nie.

Kiedy w roku 1963 zginął od strzałów zamachowca prezydent John Fitzgerald Kennedy, jego następca powołał specjalną komisję (nawet nie Kongresu, ale też niebędącą częścią władzy wykonawczej), która zajęła się wyjaśnianiem sprawy, nie oglądając się na zwykły podział kompetencji. W jej skład weszli czołowi politycy obu partii (między innymi Gerald Ford z Michigan, późniejszy prezydent, a wtedy lider republikanów w Izbie Reprezentantów, i Richard Russell z Georgii, weteran demokratów w Senacie), ale na jej czele stanął prezes Sądu Najwyższego Earl Warren, zapewniając temu ciału charakter nie tylko ponadpartyjny, ale i ponadpolityczny.

Komisja nie uporała się z tajemnicą zabójstwa. W dużej mierze ze względu na konieczność respektowania rozlicznych tajemnic służb specjalnych – ich ekskluzywną pozycję złamano, zresztą nie bez skutków negatywnych dla państwa, dopiero w latach 70. A jednak ważne jest także co innego. Amerykanie nie uznali, że mord na amerykańskim prezydencie w teksańskim mieście Dallas to materia wyłącznie dla teksańskiego gliniarza i teksańskiego prokuratora.

[srodtytul]Włamanie do garażu[/srodtytul]

Kierując się choćby tym przykładem, po tragedii smoleńskiej nawoływałem (często wspólnie z Michałem Karnowskim), aby rozważyć powołanie podobnej komisji po Smoleńsku. Mimo że chodziło prawdopodobnie nie o mord, lecz o wypadek, jednak o złożonych przyczynach i implikacjach – dotyczący między innymi prezydenta RP. Przy czym o ile ideałem byłoby dla nas gremium złożone z bezstronnych autorytetów, o tyle nie odrzucaliśmy też specjalnie umocowanej komisji parlamentarnej.

Do niczego takiego nie doszło. Ludzie PO od początku stanęli na stanowisku, które o dziwo barwnie opisał antypisowski do białości Włodzimierz Cimoszewicz. Powiedział on, że rząd Tuska do całej historii odnosi się jak do włamania do garażu na Pradze-Północ.

[wyimek]Dla ortodoksyjnych PiS-owców zespół Macierewicza jest atrakcyjniejszy niż sejmowa komisja. Pozwala tworzyć własną narrację, nie zmuszając do uzgadniania z kimkolwiek swoich mniemań[/wyimek]

Wyrazem tego nastawienia było rygorystyczne przypominanie o kompetencjach poszczególnych władz, nie mówiąc już o niechęci do urażenia potężnego sąsiada. Dopiero po kilku miesiącach rząd i sprzyjające mu media odważyły się na wyrazy zaniepokojenia i na delikatny nacisk na Rosjan.

Ideę kontrolowania aktywności poszczególnych instytucji realizowano w parlamencie od przypadku do przypadku – w poszczególnych komisjach merytorycznych. Zresztą znaczna część tej aktywności jawiła się jako wyłączona spod kontroli – w związku z wyodrębnieniem prokuratury jako niezależnej w istocie od nikogo. W efekcie prokurator generalny Andrzej Seremet odpowiadał (trzeba przyznać, niekonsekwentnie i delikatnie), że nie ma obowiązku nawet reagować na pytania polityków. A premier Tusk rozkładał ręce: nie miał wszak prawa pytać o nic Seremeta.

Wątpliwa od początku zasada nieomal pełnego oddzielenia wymiaru sprawiedliwości od opinii publicznej pokazała tu swoje odpychające i absurdalne oblicze. Przecież to śledztwo stało się, a przynajmniej stać się powinno, sprawą priorytetową z punktu widzenia polskiej racji stanu.

[srodtytul]Wyciszanie kontra mit[/srodtytul]

Nic dziwnego, że ze strony PO nie padła propozycja powoływania specjalnych komisji sejmowych. Konsekwencją tej postawy jest też obecne odrzucenie projektu PJN. Z pokrętnym uzasadnieniem poseł Kidawy-Błońskiej, dla której cała działalność kontrolna parlamentu jest zapewne jednym wielkim mnożeniem bytów. Wystarczy, że działa jej rząd.

Ale, co ciekawe, wobec propozycji sceptyczny jest także PiS. Już choćby dlatego, że uważa inicjatorów uchwały za zdrajców i sprawę traktuje w kategoriach międzypartyjnej licytacji. Ale czy tylko z tego powodu?

Trzeba przyznać, że PiS zgłosił już dawno wniosek o powołanie komisji śledczej, który utonął jednak pod marszałkowskim suknem. Takie ciało byłoby lepiej przygotowane do badania sprawy niż komisja nadzwyczajna – dzięki szerszym uprawnieniom, z prawem przesłuchiwania świadków pod quasi-prokuratorską sankcją. Ale też partia Kaczyńskiego specjalnie tej propozycji nie nagłaśniała i w szczególności nie próbowała do niej przekonywać innych ugrupowań.

Po części w następstwie atmosfery – żałoba tylko na moment przykryła aurę międzypartyjnej wojny, po Smoleńsku jedynie nasilonej. W tej sytuacji rozmowy między partiami stały się jeszcze mniej prawdopodobne niż wcześniej. Po części też dlatego, że opozycja nie miała powodu pokładać w sejmowych ciałach zbyt wielkich nadziei. Przykład komisji hazardowej, gdzie partyjny parytet zniweczył wykonywanie jakichkolwiek śledczych funkcji, działał zniechęcająco.

Wizja kolejnego „raportu Pinokia” dotyczącego Smoleńska była całkiem realna. Przecież ukręcenie łba dochodzeniu hazardowemu nastąpiło już po katastrofie. Szumne zapowiedzi typu „Zgoda buduje” stało się dla PO jedynie przykrywką dla brutalnego wykorzystania własnej partyjnej przewagi. W zupełnej niezgodzie z obcymi, zwłaszcza amerykańskimi, wzorami.

Jednocześnie nietrudno zauważyć, że dla ortodoksyjnych PiS-owców z Jarosławem Kaczyńskim na czele zespół Macierewicza stał się atrakcyjniejszą perspektywą niż mityczna komisja. Pozwalał tworzyć własną narrację, a nie zmuszał do uzgadniania z kimkolwiek swoich mniemań.

Był też bezpieczniejszy z innych powodów – względnie zobiektywizowane dochodzenie mogło nie być przyjemne dla żadnej ze stron. Zapewne zadałoby większe straty instytucjom rządowym, a być może i Rosjanom, ale mogłoby być forum stawiania niewygodnych pytań także urzędnikom kancelarii poprzedniego prezydenta (których część nie żyje) – na przykład co do pośpiechu w organizowaniu lotu. Zespół Macierewicza wygłaszający permanentny monolog stał się zaś narzędziem tworzenia smoleńskiego mitu.

[srodtytul]Przestroga dla Tuska[/srodtytul]

Nie oznacza to, że nie odgrywał momentami pozytywnej roli. To pod wpływem powołania zespołu Macierewicza rząd Tuska wzmógł naciski na Rosjan i stworzył komisję Millera, rezygnując przynajmniej w części z „filozofii włamania do garażu”. Niemniej publiczne przesłuchania przez sejmową komisję mogłyby się stać bardziej owocne.

Realne, systematyczne przepytywanie czołowych państwowych urzędników stałyoby się skuteczniejszym narzędziem nacisku niż tyrady Macierewicza ogłoszonego od razu radykałem i chętnie wczuwającego się w tę rolę. Wypełniłyby też – dzięki skoncentrowaniu wiedzy w jednym miejscu – chroniczny głód informacji na ten temat. To z tego głodu wynikają takie incydenty, jak starcie części smoleńskich rodzin z premierem Tuskiem.

Dziś widać, że komisji nikt nie chce, poza Klubem PJN, dla którego stała się ona narzędziem partyjnej promocji. Co nie jest zarzutem, bo politycy „tak już mają”, ale pogrąża inicjatywę na starcie. Nie chce jej wciąż próbująca utopić historię w tonach PR-owskiego pudru Platforma. I nie bardzo potrzebuje jej PiS – pokazujący dziś wyborcom, jak niewiele da się w całej sprawie zrobić.

Czy to definitywna pointa? Nie jestem pewien, nawet jeśli dziś udaje się zagłuszyć protesty Małgorzaty Wassermann przypominaniem, że jest córką PiS-owca. Na miejscu Donalda Tuska nie spałbym spokojnie. Jego współpracownicy przypominają mu już teraz, że same ustalenia prokuratorskie mogą się zakończyć zarzutami za niedopełnienie obowiązków – nawet dla członków jego ekipy.

W tej sytuacji uniknięcie jeszcze bardziej dogłębnych rozliczeń może się okazać ostatnią deską ratunku dla tej ekipy. Ale czy nierozwikłana w wielu aspektach sprawa nie wypłynie kiedyś? Nie dogna w przyszłości tracącego popularność Tuska na którymś z zakrętów? Czy publiczne pranie brudów nie byłoby terapią bezpieczniejszą? Na pewno byłoby rozwiązaniem uczciwszym.

Choć przy totalnym upartyjnieniu wszystkiego dziś trudno sobie nawet wyobrazić parlamentarzystów, których z uwagą wysłuchają nie tylko ich klubowi koledzy. O pozapartyjnych autorytetach już nie wspomnę. Bo gdzie ich szukać?

Nie ma potrzeby mnożenia bytów – tak poseł PO Małgorzata Kidawa-Błońska zareagowała na propozycję Klubu PJN, aby powołać nadzwyczajną sejmową komisję do spraw katastrofy smoleńskiej. Wypowiedź byłaby kuriozalna, gdyby w Polsce ktokolwiek przejmował się tym, co mówią politycy.

O żadnym mnożeniu bytów nie ma mowy. Komisja taka miałaby wobec władzy wykonawczej uprawnienia kontrolne. Nie wyręczałaby więc słynnej już komisji ministra Millera, tylko patrzyłaby jej na ręce.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?