Nie ma potrzeby mnożenia bytów – tak poseł PO Małgorzata Kidawa-Błońska zareagowała na propozycję Klubu PJN, aby powołać nadzwyczajną sejmową komisję do spraw katastrofy smoleńskiej. Wypowiedź byłaby kuriozalna, gdyby w Polsce ktokolwiek przejmował się tym, co mówią politycy.
O żadnym mnożeniu bytów nie ma mowy. Komisja taka miałaby wobec władzy wykonawczej uprawnienia kontrolne. Nie wyręczałaby więc słynnej już komisji ministra Millera, tylko patrzyłaby jej na ręce.
[srodtytul]Lekcja z Kennedy’ego[/srodtytul]
Ale ta wypowiedź rodzi jeszcze inne zastrzeżenia. Czy posłanka Kidawa-Błońska powiedziałaby coś takiego, będąc Amerykanką? Raczej nie.
Kiedy w roku 1963 zginął od strzałów zamachowca prezydent John Fitzgerald Kennedy, jego następca powołał specjalną komisję (nawet nie Kongresu, ale też niebędącą częścią władzy wykonawczej), która zajęła się wyjaśnianiem sprawy, nie oglądając się na zwykły podział kompetencji. W jej skład weszli czołowi politycy obu partii (między innymi Gerald Ford z Michigan, późniejszy prezydent, a wtedy lider republikanów w Izbie Reprezentantów, i Richard Russell z Georgii, weteran demokratów w Senacie), ale na jej czele stanął prezes Sądu Najwyższego Earl Warren, zapewniając temu ciału charakter nie tylko ponadpartyjny, ale i ponadpolityczny.