Ziemkiewicz: salon woli Komorowskiego od Tuska?

Kolejne nominacje Bronisława Komorowskiego zachęcają rozczarowany premierem salon do coraz mniej skrytego forowania prezydenta – zauważa publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 17.01.2011 19:11 Publikacja: 17.01.2011 19:04

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Polską rządzi populista, i to najgorszego sortu. Nie taki w rodzaju Blaira czy Sarkozy'ego, który posługując się populistycznymi chwytami, realizuje jakieś dalekosiężne cele, ale polski Berlusconi, który zaspokaja się posiadaniem władzy dla samej władzy, nie ma żadnych przekonań ani żadnych idei i gotów jest zrobić wszystko, aby ukochaną władzę, którą traktuje tak jak skąpiec sztabę złota, zachować jak najdłużej.

Aby ją zachować, jak każdy populista "generuje napięcie między własną partią a elitami" – czyli po prostu szczuje przeciwko mądrzejszym i szerzy "pogardę dla kompetencji i wiedzy, pogardę dla idei". Co zresztą nie jest u niego niczym nowym: od zarania jako polityk był wyrazicielem "kompleksów prowincji wobec elity warszawsko-krakowskiej".

Jeśli dodam, że wszystko to mówi tygodnikowi "Newsweek" Aleksander Smolar, prominentna postać owej "elity warszawsko-krakowskiej", to każdy czytelnik bez chwili namysłu powie, że na pewno chodzi tu o Jarosława Kaczyńskiego, a wywiad pochodzi zapewne gdzieś tak z roku 2006.

I zdziwi się niepomiernie: wywiad jest świeżutki, z ubiegłego tygodnia, a ów populista, którego karierę napędzały kompleksy prowincji wobec elit, to Donald Tusk. Diagnoza Aleksandra Smolara prowadzi nieodparcie do konkluzji, że takiego nieliczącego się z niczym populistę trzeba odstawić od władzy jak najszybciej, zanim narobi szkód. Nie została ona w wywiadzie sformułowana, ale ciśnie się na usta słowo: jeszcze.

[srodtytul]Epidemia otwierania oczu [/srodtytul]

Bo fakt, że prezes Fundacji Batorego tak surowo ocenia lidera PO, nie wydaje się odosobniony. Można by wręcz rzec, że nagłe przeglądanie na oczy przybiera na salonach rozmiary epidemii.

Odkrycie profesora Leszka Balcerowicza, że Tusk traktuje Polaków jak stado baranów, bynajmniej nie jest przyjmowane z oburzeniem, ale znajduje poklask. Nawet gdy Balcerowicz zapędza się aż do wezwania, by Polacy w obronie OFE wyszli na ulice, nie jest demaskowany jako faszysta – choć jeszcze niedawno wybitny historyk idei orzekł, że to właśnie wyprowadzanie ludzi na ulice jest istotą faszyzmu.

Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że gniew elit spadł na Tuska w związku z podniesieniem ręki na OFE. Ale rzecz nie w tym, że polityk, który dotąd robił rzeczy przez "autorytety" akceptowane, nagle zrobił coś, co je zdumiało, oburzyło i na co nie chcą się godzić. Taka sytuacja nie byłaby niczym dziwnym. Ale proszę zwrócić uwagę w cytowanym tu wywiadzie na passus: Tusk nie stał się populistą nagle. Od dziś, skoro podpadł, był nim zawsze. Jakże to dla "elity warszawsko-krakowskiej" charakterystyczne.

[srodtytul]Pomysł nagle do bani [/srodtytul]

Oto inny z wielu możliwych przykładów: komentatorka "Gazety Wyborczej" wyspecjalizowana w problematyce służby zdrowia namawia do poważnego wzięcia pod uwagę głosu marszałków województw protestujących przeciwko sztandarowej idei od lat obiecywanej przez rząd reformy: przymusowemu przekształcaniu placówek medycznych w spółki prawa handlowego.

"Utarło się przekonanie, że spółki to klucz do reformy służby zdrowia. To mit. Samo przekształcenie szpitali w spółki uzdrowi sytuację w służbie zdrowia tak samo, jak spółki na kolei uzdrowiły kolej". Mocne słowa. A dalej jest jeszcze lepiej: "po reformie… będziemy mieli 700 szpitali dbających o własny finansowy interes. A gdzie interes pacjenta?".

Brzmi to wypisz wymaluj jak wypowiedź posłanki Jolanty Szczypińskiej albo jakiegoś innego "pisowca" z czasów, gdy "Gazeta Wyborcza" dawała jeden z mocniejszych głosów w chórze potępiającym prezydenta Lecha Kaczyńskiego za "blokowanie reformy służby zdrowia", a PiS jako partię za populistyczne i demagogiczne "straszenie prywatyzacją".

Nie chce mi się sprawdzać, co wtedy pisała cytowana wyżej Elżbieta Cichocka. Być może ona akurat nie rozwodziła się nad tym, jak bardzo lepiej będzie nam po reformie, którą dziś demaskuje jako opartą na "micie" i potencjalnie równie fatalną w skutkach jak uspółkowienie PKP. Może po prostu nie zabierała głosu, pozostawiając oświecanie moherowej ciemnoty, która boi się prywatyzacji, "cynglom" z działu politycznego.

Być może ekspertka "Wyborczej" ma prawo dziś twierdzić, że zawsze dostrzegała zagrożenia płynące z zapędów PO i minister Ewy Kopacz, tak jak zapewne Aleksander Smolar może z czystym sercem mówić, że od dawna dostrzegał w Tusku populistę. Tyle tylko, że wcześniej się oni z tymi poglądami do debaty publicznej nie przebili.

Jakiś nieuchwytny trybunał, który decyduje, co się na salonach nosi, starannie chronił rządzących przed publicznym wyrażaniem tego rodzaju krytyki pod ich adresem, hojnie za to udzielając głosu autorytetom nagłaśniającym i wspierającym tezy rządowej propagandy. A teraz się okazuje, że pomysł, za którym gardłowali, jest w ogóle do bani.

[srodtytul]Dochody grubych ryb [/srodtytul]

Nie będę tu kolekcjonował niezliczonych przykładów porażającej obłudy tzw. autorytetów kreowanych przez lewicowo-liberalne media. Bardziej interesuje mnie, poza oczywiście samym stwierdzeniem zjawiska, przyczyna rozejścia się opinii salonu z linią rządu.

W niektórych wypadkach – na przykład obciążania odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską śp. Lecha Kaczyńskiego czy "pojednania" z Rosją – przejawia się ono zresztą w tym, że to z kolei salon nie zmienia zdania w sprawie, w której Donald Tusk stara się swoje stanowisko uczynić bardziej przystającym do rzeczywistości i społecznych nastrojów. Nie wydaje się, aby rzeczywistą przyczyną był tu "zamach na emerytury". Nawet nie dlatego, że w istocie jest to burza w szklance wody: pozwolę sobie powtórzyć, że OFE były gwarantem emerytur kapitałowych w takim samym stopniu, w jakim niesławnej pamięci Narodowe Fundusze Inwestycyjne były powszechną prywatyzacją. Można oczywiście na to odrzec, iż wystarcza, że OFE były pozorem takiego gwaranta, i to pozorem – podobnie jak program NFI – uprawdopodobnianym przez chór autorytetów salonu, więc podniesienie przez rząd ręki na ten pozór nie jest dla niezbyt biegłej w gospodarce "warszawsko-krakowskiej elity" ani odrobinę mniej oburzające.

Ale przy odrobinie dobrej woli elity owe mogłyby i na tę sprawę przymknąć oczy, jak przymknęły na tyle innych. Sądzę zresztą, iż Donald Tusk był przekonany, iż tak się właśnie stanie. W końcu, kiedy literalnie realizował plan Andrzeja Leppera dobrania się do rezerw walutowych NBP (co uniemożliwiła mu jedynie interwencja Europejskiego Banku Centralnego), te same autorytety nie protestowały ani słowem, przynajmniej nie publicznie.

Niektórzy wskazują na zasadniczą różnicę – w ataku na NBP miał Tusk przeciwko sobie instytucję "państwową, czyli niczyją", kierowaną przez nienawidzonego "pisowca", teraz zaś zamachnął się na dochody grubych – jak na Polskę – ryb, w dodatku powiązanych kapitałowo z niektórymi przynajmniej mediami. Zapewne ma to swoje znaczenie. Podobnie jak i narastająca frustracja spowodowana rządami polityka, który "elit" używa instrumentalnie i na swojej liście lobbies "do odwdzięczenia" umieścił je bardzo daleko.

[srodtytul]Bronku, musisz? [/srodtytul]

Ale czynnikiem decydującym jest chyba rysująca się przed salonem alternatywa. I nie chodzi tu o rachityczny ruch Palikota ani, tym bardziej, pozbawiony kapitałów PJN. Tą alternatywą jest ośrodek prezydencki, a ściślej – odtwarzany wokół niego dawny LiD.

Wydaje się, że prezydent Komorowski z jednej, a "warszawka i krakówek" z drugiej strony dodają tu sobie odwagi nawzajem. Kolejne nominacje głowy państwa zachęcają salon do coraz mniej skrytego forowania prezydenta, a to z kolei zachęca go do coraz śmielszego przeciwstawiania się premierowi, aż do wetowania włącznie. Sprzyja temu wciąż głośniejsze trzeszczenie niereformowanego od lat państwa i kryzys, którego rychłe nadejście staje się coraz bardziej oczywiste.

Trudno przewidzieć, czy Bronisław Komorowski ma rzeczywiście jakiekolwiek szanse spełnić pokładane w nim przez salon nadzieje. Ale nową linię salonowych mediów: "Tusk zawiódł, Komorowski się sprawdza", widać już gołym okiem i można być pewnym, że niebawem zastąpi ona wysłużone "Tusku, musisz".

Polską rządzi populista, i to najgorszego sortu. Nie taki w rodzaju Blaira czy Sarkozy'ego, który posługując się populistycznymi chwytami, realizuje jakieś dalekosiężne cele, ale polski Berlusconi, który zaspokaja się posiadaniem władzy dla samej władzy, nie ma żadnych przekonań ani żadnych idei i gotów jest zrobić wszystko, aby ukochaną władzę, którą traktuje tak jak skąpiec sztabę złota, zachować jak najdłużej.

Aby ją zachować, jak każdy populista "generuje napięcie między własną partią a elitami" – czyli po prostu szczuje przeciwko mądrzejszym i szerzy "pogardę dla kompetencji i wiedzy, pogardę dla idei". Co zresztą nie jest u niego niczym nowym: od zarania jako polityk był wyrazicielem "kompleksów prowincji wobec elity warszawsko-krakowskiej".

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?