Polską rządzi populista, i to najgorszego sortu. Nie taki w rodzaju Blaira czy Sarkozy'ego, który posługując się populistycznymi chwytami, realizuje jakieś dalekosiężne cele, ale polski Berlusconi, który zaspokaja się posiadaniem władzy dla samej władzy, nie ma żadnych przekonań ani żadnych idei i gotów jest zrobić wszystko, aby ukochaną władzę, którą traktuje tak jak skąpiec sztabę złota, zachować jak najdłużej.
Aby ją zachować, jak każdy populista "generuje napięcie między własną partią a elitami" – czyli po prostu szczuje przeciwko mądrzejszym i szerzy "pogardę dla kompetencji i wiedzy, pogardę dla idei". Co zresztą nie jest u niego niczym nowym: od zarania jako polityk był wyrazicielem "kompleksów prowincji wobec elity warszawsko-krakowskiej".
Jeśli dodam, że wszystko to mówi tygodnikowi "Newsweek" Aleksander Smolar, prominentna postać owej "elity warszawsko-krakowskiej", to każdy czytelnik bez chwili namysłu powie, że na pewno chodzi tu o Jarosława Kaczyńskiego, a wywiad pochodzi zapewne gdzieś tak z roku 2006.
I zdziwi się niepomiernie: wywiad jest świeżutki, z ubiegłego tygodnia, a ów populista, którego karierę napędzały kompleksy prowincji wobec elit, to Donald Tusk. Diagnoza Aleksandra Smolara prowadzi nieodparcie do konkluzji, że takiego nieliczącego się z niczym populistę trzeba odstawić od władzy jak najszybciej, zanim narobi szkód. Nie została ona w wywiadzie sformułowana, ale ciśnie się na usta słowo: jeszcze.
[srodtytul]Epidemia otwierania oczu [/srodtytul]