Szczecińscy działacze SLD nie widzą dla Bartosza Arłukowicza miejsca na liście tej partii w swoim mieście" – pisze jedna z lokalnych gazet. "Mają mu za złe, że nie chciał walczyć o prezydenturę w tym mieście". Równie ostrożni wobec oddawania Arłukowiczowi miejsc na jedynkach w innych dużych ośrodkach Polski są działacze z czołówki partii w Warszawie. "To duże nazwisko i poradzi sobie nawet z ostatniego miejsca. Musi poczekać na swoją kolej" – tak sytuację Bartosza Arłukowicza zdefiniował anonimowo na łamach "Polski" jeden z polityków SLD. Takie głosy potwierdzają tylko, że polityk uważany do niedawna za potencjalną wunderwaffe lewicy znalazł się w martwym punkcie.
[srodtytul] Telewizja spełnia marzenia [/srodtytul]
Na czym polega kłopot Arłukowicza? Z otoczenia szefa SLD Grzegorza Napieralskiego dochodzą coraz wyrazistsze sygnały, że nie ma on żadnych szans na zbyt dobre miejsce. Napieralski ma ponoć zadbać o to, by Arłukowicz miał do wyboru: albo start z dalszych pozycji na listach do Sejmu, albo start do Senatu, silą rzeczy znajdującego się na uboczu politycznych wydarzeń. Politykom SLD nie przeszkadza to w pseudożyczliwym klepaniu Arłukowicza po plecach i ogłaszaniu, że gdy ktoś jest dobry, to da sobie radę. Nie na to liczył ambitny 40-latek z Pomorza Zachodniego, który zyskał status "medialnej twarzy lewicy".
Jego kariera zaczęła się od telewizji. Dokładnie dziesięć lat temu zwyciężył w programie TVN "Agent". Potem zdobył mandat radnego ze wspólnej listy lewicy w Szczecinie, ale poniósł też pierwszą porażkę – nie udał mu się start do Sejmu w 2005 roku pod szyldem SdPl. Ponieważ nadchodziły jednak burzliwe czasy wojny polsko-polskiej, los dał mu jeszcze jedną szansę.
W 2007 roku postawił na silniejszego gracza. Wystartował z listy LiD – zjednoczonej lewicy i centrum. I wygrał. Teoretycznie miał być symbolem generacji młodych lewicowców, którzy na scenę polityczną wkroczyli po kryzysie wywołanym aferą Rywina i zejściem na dalszy plan ludzi z pokolenia Aleksandra Kwaśniewskiego. Sam Arłukowicz miał jeszcze jeden atut – był normalnym, bezpretensjonalnym chłopakiem, tyle że obytym z kamerą. Umiał zdobywać życzliwość dziennikarzy, którzy mogli liczyć na ciekawą rozmowę bez mizdrzenia się.