Jeszcze niedawno komentatorzy zastanawiali się, czy po następnych wyborach Platforma Obywatelska będzie samodzielnie rządzić, czy potrzebne jej będzie jeszcze PSL. Dziś nic nie jest już takie pewne. Oczywiście Platforma jest nadal faworytem, ale wszystkie sondaże pokazują złe dla niej tendencje. W mediach dokonał się zwrot i krytykowanie partii rządzącej nagle stało się czymś naturalnym niemal w każdym środowisku. Doszło nawet do tego, że obrona Platformy staje się czymś z lekka obciachowym.
Trudno dziś przewidzieć, czy partia Donalda Tuska utrzyma prowadzenie do jesiennych wyborów parlamentarnych, a jeśli tak, to z jaką przewagą. Gdyby te wybory odbywały się teraz, najbardziej prawdopodobne byłoby niewielkie zwycięstwo PO nad PiS, przy stosunkowo niezłym wyniku SLD. Do Sejmu dostałyby się też PSL, a być może PJN. Przyjmijmy więc, że w przyszłym parlamencie znajdzie się pięć ugrupowań. Ponieważ możliwe jest, że żadne z nich nie zdobędzie silnej pozycji pozwalającej na samodzielne rządzenie, należy założyć, iż koalicja będzie koniecznością. Ale jaka?
Stawiam tezę, że możliwa jest każda koalicja poza jedną, tą najbardziej kiedyś oczekiwaną, czyli PO – PiS. Prognoza profesor Jadwigi Staniszkis, że taki układ byłby możliwy bez Donalda Tuska, jest czysto intelektualną spekulacją. Na razie nic nie wskazuje bowiem na to, by obecny premier stracił władzę. Może co prawda zdarzyć się to w przyszłości, ale nie przed obecnymi wyborami. Poza tym poziom negatywnych emocji między dwiema niegdyś "zaprzyjaźnionymi" partiami jest ciągle tak duży, że taka konstrukcja nie wydaje mi się możliwa.
Po wyborach Prawo i Sprawiedliwość zapewne odzyska zdolność koalicyjną. SLD będzie chciał za wszelką cenę wejść do władzy, więc pójdzie z każdym, PSL robiło to zawsze, a PJN też wydaje się być ugrupowaniem, które zechce współpracować i z Platformą, i – mimo wszystko – z PiS. Rozważmy więc, jakie konstelacje są możliwe.
[srodtytul]PO – SLD: ryzyko dla obu stron [/srodtytul]