Jarosław Kaczyński i Donald Tusk – sojusznicy Putina

Dla Rosjan Kaczyński i Tusk to różne elementy tej samej układanki. W istocie z obu tych polityków Moskwa może odnosić korzyść – twierdzi publicysta

Aktualizacja: 12.05.2011 19:32 Publikacja: 12.05.2011 19:21

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Antyrosyjski Kaczyński i prorosyjski Tusk – taki w uproszczeniu schemat przerabiamy od kilku lat. Ostatnio jednak podejmowane są próby jego przełamania. Porażka obecnego premiera na froncie wschodnim – zwłaszcza po druzgocącym dla Polski raporcie MAK i skandalu wokół tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy smoleńskiej – skłania zwolenników obecnego układu rządzącego do wypracowania nowej formuły stosunków polsko-rosyjskich. Skoro koncyliacyjna opcja wobec Moskwy zawiodła, to – zamiast przyznania się do porażki swojego obozu – trzeba zmienić narrację.

Kreml woli PiS?

Warto zatem zwrócić uwagę na dwa materiały. Mariusz Janicki na łamach "Polityki" (17/2011) opublikował tekst pod znamiennym tytułem "Putin woli PiS". Czytamy w nim między innymi: "przeczołgiwanie Tuska, te wszystkie afronty i "niezręczności" muszą służyć tylko jego świadomemu osłabianiu. W przeciwnym razie trzeba by uznać, że Rosja, uznawana powszechnie za państwo, które potrafi doskonale rozgrywać swoje interesy w innych krajach, nagle, w przypadku Polski, popadła w chaos i bałaganiarstwo. Albo zatem osłabia Tuska nieświadomie, czyli działa bezmyślnie (co raczej nieprawdopodobne), albo świadomie, czyli osłabić po coś chce".

Janickiemu w sukurs idzie Kazimierz Marcinkiewicz. Były szef rządu w rozmowie z Jackiem i Michałem Karnowskimi na łamach "Uważam Rze" (12/2011) stwierdza: "Rosja uderza imiennie w Donalda Tuska. Policzmy, raport MAK, zmiana tablicy, ostentacyjne pozwolenie, by niszczał wrak, opóźnianie dostarczania dokumentów. To wszystko wymierzone jest w premiera. Jest grą na melodię nuconą przez Kaczyńskiego. Idealnie. Mówienie w tym kontekście, że premier Tusk jest jakimś rusofilem, że zdradza Polskę z Rosją, jest dla mnie, patrzącego z boku, jakimś absurdem".

Co zatem z tego wynika? Janicki nie pozostawia złudzeń: "Jarosław Kaczyński na czele polskiego rządu miałby dla Rosjan mnóstwo zalet. Wzmacniałby wizerunek kraju z zaawansowaną rusofobią, co można wykorzystywać w relacjach z innymi państwami europejskimi i pomijać Polskę, mówiąc: patrzcie, jak my z nimi mamy rozmawiać? Dochodzi do tego duża nieufność prezesa PiS wobec Niemiec, a więc polski premier nie jeździłby już konsultować się z kanclerz Merkel, co dałoby Rosjanom i Niemcom wolną rękę przy kolejnych wspólnych projektach. (...) W sprawie Katynia, a także Smoleńska, Kaczyński zażądałby przeprosin, pokajania się za ludobójstwo i odszkodowań, co zwolniłoby Rosjan z robienia czegokolwiek pod hasłem, że żądania są ekstremalne, niewykonalne, a przez to niepoważne".

Przydatny eurosceptycyzm

Tę narrację można jeszcze wzmocnić. Otóż to moskiewscy polittechnolodzy pięć lat temu wyrażali zadowolenie z tego, że na czele środkowoeuropejskich państw stoją eurosceptyczni konserwatyści (wtedy chodziło o Vaclava Klausa i Lecha Kaczyńskiego). Przypomnijmy chociażby fragment rozmowy Krystyny Kurczab-Redlich z Glebem Pawłowskim z okresu, w którym był on czołowym piarowcem Kremla. Padły tam takie słowa: "wolimy konserwatywnych prezydentów. Konserwatywne głowy państw okazywały się dla nas najkorzystniejszymi, najłatwiejszymi do zrozumienia partnerami. (...) Współczesny Kreml ma raczej centroprawicowe poglądy, skłania się ku tradycyjnym wartościom i z nieufnością odnosi się do abstrakcyjnych zasad na arenie międzynarodowej" ("Wprost", 9/2006).

Oczywiście sednem tej wypowiedzi nie jest ukłon w stronę konserwatyzmu (który jest tu tylko pewną retoryczną ozdobą), lecz tak naprawdę eurosceptycyzmu. W silnej, skonsolidowanej Unii Europejskiej Rosja dostrzega groźnego rywala. Lepiej napuszczać na siebie wzajemnie państwa narodowe, poróżnione także stosunkiem do Rosji (jak w przypadku Polski i Niemiec). A to PiS uchodzi dziś za formację eurosceptyczną, chociażby z powodu tworzenia wspólnej frakcji w europarlamencie z torysami.

Nowe przekazy dnia

Teraz zatem w Polsce przekazy dnia będą inne niż te, które docierały do społeczeństwa, gdy głośno było o polsko-rosyjskim pojednaniu. Donald Tusk ma się jawić jako ojciec opatrznościowy swojego narodu, zawsze broniący interesów polskich wobec butnych i agresywnych Rosjan. W zapomnienie musi pójść cała seria gestów i decyzji, jakie wykonał polski rząd od roku 2008. To wtedy logika walki wewnętrznej pchnęła Platformę Obywatelską do zwrotu w polityce wschodniej, w której dotąd obowiązywał raczej konsensus. PO, jak się zdaje, za wszelką cenę postanowiła udowodnić, że skoro PiS nie umie prowadzić dialogu z Rosją, to ona potrafi. I chyba za symboliczne zwieńczenie tego dialogu można uznać raport MAK.

A jak jest w rzeczywistości? Jak postrzegają i – co ważniejsze – traktują Rosjanie dwóch głównych graczy polskiej sceny politycznej? Być może przydałaby się tu refleksja nad istotą rosyjskiej kultury politycznej. Sięgnijmy po pewne przesłanki do książki Jadwigi Staniszkis "Postkomunizm". Rosyjska kultura polityczna różni się od środkowoeuropejskiej, w której obowiązuje arystotelesowska logika "tożsamości, różnicy i sprzeczności". Jeśli więc Kaczyński i Tusk są skonfliktowani – także na polu polityki wschodniej – to znaczy, że się różnią, a więc sytuują na dwóch przeciwległych pozycjach. Któryś z nich musi być antyrosyjski, a któryś prorosyjski. Tylko który?

Na to pytanie warto odpowiedzieć, przyjmując z kolei perspektywę rosyjską. A Rosjanie używają w polityce innej ontologii niż narody środkowoeuropejskie: "W Związku Sowieckim (...) sens danego elementu był zapośredniczony przez aktualną wykładnię całości" – wyjaśnia Staniszkis. Można tę uwagę odnieść i do współczesnej Rosji, która stanowi przecież swoistą kontynuację ZSRR. Tak więc dla Rosjan Kaczyński i Tusk to różne elementy tej samej układanki ("całości"). W istocie z obu tych polityków Moskwa może odnosić korzyść.

Cywilizowana rusofobia?

Pozycja Jarosława Kaczyńskiego jest obecnie znacznie słabsza niż w roku 2005. Katastrofa smoleńska okazała się nie tylko osobistym ciosem dla niego (śmierć brata i bliskich współpracowników), ale i pozbawiła jego ugrupowanie ludzi w pewnym sensie niezastąpionych (jak Grażyna Gęsicka czy Przemysław Gosiewski). Do tego dochodzą kolejne odejścia z PiS polityków, którzy znacząco zwiększali intelektualny, programowy i wizerunkowy potencjał tej partii (jak Marek Jurek czy Paweł Kowal). Gdyby więc Kaczyński został premierem, to zapowiadany przez niego twardy kurs wobec Rosji mógłby się okazać zaledwie cieniem asertywnej polityki PiS z lat 2005 – 2007. A wtedy Moskwa zachowywałaby się wobec polskiego rządu dokładnie tak, jak przewiduje w swoim scenariuszu Janicki.

Z kolei Donald Tusk nie zostanie żadnym ojcem opatrznościowym Polaków. Mógł nim zostać 10 kwietnia ubiegłego roku. Ale w negocjacjach z Rosjanami w sprawie śledztwa smoleńskiego zabrakło mu zimnej krwi, a zatem tego, czego często ma pod dostatkiem na krajowym podwórku. Rosjanie już się przekonali, że Tusk mentalnie nigdy nie był żadnym rusofilem. Uwarunkowany jest on polityką wewnętrzną. Chce być inny niż Kaczyński, a więc gotów jest udowadniać Rosjanom, że chce z nimi żyć dobrze. W takim razie można nim dalej poniewierać. Oczywiście teraz sondażowy premier mocno wczuwa się w rosnące w społeczeństwie nastroje nieufności wobec Rosji. I próbuje zgrywać twardziela na arenie międzynarodowej. Ale ta ewolucja może go zaprowadzić tylko na pozycje bliskie PiS. Wtedy zaś będzie można przyjąć wobec niego taką samą taktykę, jaka stosowana jest wobec Kaczyńskiego: oskarżanie o awanturnictwo i pieniactwo w oczach całego świata.

Jakkolwiek brzmiałoby to zabawnie, a zarazem groźnie i przerażająco, obaj główni gracze polskiej polityki są – znów bardzo upraszczając – prorosyjscy. Ale być może tym, co ich w tej kwestii różni, jest to, na co zwrócił uwagę tuż po wojnie w Gruzji znany rosyjski myśliciel polityczny, orędownik idei eurazjatyckiego imperium Aleksander Dugin. Wprawdzie jego opinia odnosiła się do Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska, ale po śmierci ówczesnego prezydenta można ją odnosić do jego brata. Zarówno przywódca PiS, jak i przywódca PO są "rusofobami", tyle że Tusk jest "rusofobem umiarkowanym, demokratycznym, europejskim", w sam raz do zaakceptowania przez Rosję. Ciekawe, czy premier odebrałby to jako komplement. Bo do nowych przekazów dnia nadaje się takie coś jak najbardziej.

Autor jest publicystą, dziennikarzem,


współpracuje z tygodnikiem "Uważam Rze"

Antyrosyjski Kaczyński i prorosyjski Tusk – taki w uproszczeniu schemat przerabiamy od kilku lat. Ostatnio jednak podejmowane są próby jego przełamania. Porażka obecnego premiera na froncie wschodnim – zwłaszcza po druzgocącym dla Polski raporcie MAK i skandalu wokół tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy smoleńskiej – skłania zwolenników obecnego układu rządzącego do wypracowania nowej formuły stosunków polsko-rosyjskich. Skoro koncyliacyjna opcja wobec Moskwy zawiodła, to – zamiast przyznania się do porażki swojego obozu – trzeba zmienić narrację.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?