Ireneusz Krzemiński jest autorem tekstu
("Rzeczpospolita" z 11 maja 2011 r.) zawstydzającego. Po pierwsze publicyści na poziomie nie posługują się taką porcją inwektyw, jaką nas poczęstował. Po drugie profesorowie uniwersytetu nie wpadają w ton egzaltacji i histerii, chyba że dla żartu. Profesor Krzemiński nie żartował. Grzmiał. I konkludował: "Z pewnymi osobami po prostu się nie rozmawia". Rzeczywiście nie rozmawia, lecz obrzuca błotem, co gorsza, w szczerym przekonaniu, że "nasze" obrzucanie błotem wygląda zupełnie inaczej niż "ichnie".
Dla mnie frapujące w tekście sławnego polskiego socjologa było zwłaszcza to, że obu nas zirytował ten sam tekst, "Wszystko już było" Joanny Lichockiej ("Rz" z 28 kwietnia 2011 r.). Uważałem, że jest to tekst źle interpretujący rzeczywistość i w wielu miejscach posługujący się oczywistą (dla mnie) nieprawdą. "Amicus Plato, sed veritas...", najechałem na tezy autorki. Krzemiński najeżdża na autorkę.
Próbki jego stylu: "W wolnym, demokratycznym kraju każdy, także szaleniec, może wyrazić swoje opinie na dowolny temat". "Porównanie "Gazety Wyborczej" do "Żołnierza Wolności"" na którym autorka oparła swój artykuł, jest czymś po prostu niewiarygodnie obrzydliwym. W istocie, sensowną odpowiedzią na taki tekst byłoby skierowanie na badania psychiatryczne". "Ludzie, którzy lubią prezentować się jako wykluczeni i zmarginalizowani, sami używają języka nacechowanego pogardą i skrajną, zwierzęcą wręcz nienawiścią do tych, którzy mają inne zdanie". "Warto przypomnieć w kontekście antyrosyjskim tych, których popiera Lichocka, że trudno znaleźć lepszy przykład paranoi społecznej, jaką w społeczeństwie rozwinął Józef Stalin". I oczywiście: "To właśnie pani Lichocka uprawia dziś propagandę gorszą chyba od tej z "Żołnierza Wolności"" (no jasne, że nie Krzemiński).
W jakim tunelu emocjonalnym musi być autor, aby wierzyć, że jego zestaw wyzwisk i diagnoz medycznych podnosi poziom debaty w Polsce. Tekst profesora socjologii i uznanego publicysty zawiera malutko analiz, rozumowania czy argumentacji. Jest zapisem stanu emocjonalnego. Każdemu zdarza się wpaść w taki stan. Chcemy doświadczenie takiego stanu zapisać – to podobno dobra terapia. Niemniej owoc podobnych ataków pomroczności jasnej należy najzwyczajniej w świecie umieścić w niszczarce dokumentów. Tak też, drogi Panie Profesorze, radzę zrobić z ewentualnym tekstem, który przyjdzie Panu do głowy po przeczytaniu następującej konkluzji: ani poziomem intelektualnym, ani moralnym wywody zawarte w artykule "Zwierzęca nienawiść oszalałych paranoików" nie odbiegają od treści transparentów na Krakowskim Przedmieściu.