Mam daleko idące wątpliwości, czy premier Berlusconi skorzysta z rady Marka Magierowskiego, który familiarnie dodaje mu otuchy, mówiąc „Silvio, nic straconego" („Rzeczpospolita", 10 maja 2010 r.). Premier Berlusconi bowiem, który stoi nie tylko pod zarzutem nielegalnych zabaw z nieletnimi dziewczętami, lecz również od lat przestępstw podatkowych i korupcji, nie tylko pozostaje premierem, lecz również był w stanie przeforsować we włoskim parlamencie ustawy skutecznie chroniące go przed postawieniem w tych ostatnich sprawach przed sądem.
Natomiast Dominique Strauss-Kahn stracił wszystko – stanowisko i sympatię opinii publicznej. Po kilku dniach aresztu pozostaje w areszcie domowym, ma założoną obrożę kontrolną i dodatkowo zapłaci za to niemałe pieniądze. Prawdopodobnie mu się to wszystko należy, choć o jego winie zadecyduje sąd. Nie ochroni go przy tym żadna, nawet socjalistyczna, międzynarodówka. Wydaje się więc, że Silvio Berlusconi znalazł o wiele skuteczniejsze sposoby obrony niż proponowana mu przez red. Magierowskiego zmiana politycznych barw.
Nie lekceważyłbym też głosów, które zastanawiają się nad sposobem ukazywania sprawy Straussa-Kahna w mediach. Ukazywanie człowieka w kajdankach, nawet stojącego pod ostrymi zarzutami, jest rzeczywiście naruszaniem jego godności. Upokarzanie nawet przestępcy mało ma cech wspólnych ze sprawiedliwością. Tak to przynajmniej rozumie polskie prawo, zakazując, być może z pewną przesadą, upubliczniania nazwisk osób, którym przedstawia się zarzuty. I rzeczywiście, model amerykański ma odmienne standardy od europejskich, chociaż, bywało, w Polsce niekiedy próbowano wprowadzać model, gdzie zatrzymanie podejrzanego wiązało się z akcją medialną. Wiemy skądinąd, że wiele z takich akcji miało podtekst propagandowy, co ze sprawiedliwością z trudem idzie w parze.
Wolę, gdy przesada występuje po stronie godności człowieka niż inkwizycyjnej chęci napiętnowania podejrzanego. Byłbym również bardzo ostrożny w wyśmiewaniu – jak to określa redaktor – „zamartwiania się" tym, co wówczas czują najbliżsi oskarżonego. Podobnie oskarżenie wnoszone po ośmiu latach może budzić wątpliwości – co oczywiście nie przesądza o tym, że nie jest prawdziwe.
Redaktor Magierowski jednoznacznie sugeruje, że oburzenie Bernarda-Henriego Levy'ego na sposób potraktowania Straussa-Kahna ma związek z jego socjalistycznymi przekonaniami. Myli się. Levy nie jest człowiekiem lewicy. Współzałożyciel ruchu „młodej filozofii", ostry krytyk i marksizmu, i socjalizmu, znany też jest jako tropiciel ludobójstwa i krytyk totalitaryzmu – wywodzącego się czy to z lewicowych czy prawicowych ideologii, angażujący się w obronę praw człowieka na świecie. Był też specjalnym wysłannikiem prezydenta Chiraca w Afganistanie. Być może dla redaktora Magierowskiego to właśnie jest dowodem na powiązania socjalistyczne Levy'ego, lecz w odczuciu powszechnym Chirac nie jest człowiekiem lewicy.