Ale mam wątpliwości. Ośmieszony bohater to socjalistyczny poseł do francuskiego parlamentu, a tak naprawdę zasługujący na karę burżuj. Jak to, myślę, przecież socjaliści pomagali ludziom i przyczynili się do reformy kapitalizmu. Co zabawne, ponieważ Ribandel i jego towarzysze mówią o socjalizmie, publiczność się śmieje jak z antykomunistycznych aluzji. Ja mam poczucie, że śmieje się na opak. Sztuka jest agitką, błyszczącą i kolorową.
Wspomnienie drugie, z lat 80. Wśród piosenek Jacka Kaczmarskiego poznaję i tę o Jasieńskim. Śpiewający poeta świetnie naśladuje manieryczny styl swojego bohatera, by w finale pokazać go jako ofiarę wielkiego Azjaty. Wydało mi się to zbyt okrutne. Kaczmarski podrwiwał z ofiary stalinowskich czystek („A tu trup, mój biedaczek, zmarł już całkiem na kość"), zamiast go żałować. Dziś myślę, że Kaczmarski miał rację. Za takie błędy jak zaangażowanie w budowę państwa wiecznej szczęśliwości drwina innego poety nie jest karą zbyt surową.
Wspominam to, gdy „Gazeta Wyborcza" inicjuje kampanię przeciw radnym Klimontowa, którzy nie chcą, aby ich krajan Jasieński był patronem szkoły. Emerytowany dyrektor tego liceum nazywa Jasieńskiego lewicowcem, który został zabity przez komunistów. Lewicowcami to byli Andrzej Strug, Bolesław Limanowski, Kazimierz Pużak, wybitni polscy socjaliści. Jeśli Jasieński to ofiara komunizmu, to Ernst Roehm jest ofiarą nazizmu. Nie porównuję obu postaci. Podważam logikę.
Rozumiem dyrektora, pasjonata literatury, nie rozumiem ogólnopolskiej gazety. „Rezygnacja Jasieńskiego ze stanowiska redaktora »Kultury Mas« była symbolem jego zerwania ze światem polskim i zanurzenia się w świecie radzieckim. Sowietyzacja, pisanie po rosyjsku nie stanowiły dla niego większego problemu" – pisze Marci Shore, uznana przez „GW" za wzór bezstronnego opowiadania o komunizmie.
Jasieński był ofiarą, ale czy jest wymarzonym patronem dla szkoły w kraju, który z komunizmu szczęśliwie wyszedł? Czy był wzorcem?