Media za PO w kampanii wyborczej - Ziemkiewicz

„Wiodące media" w zupełnie już nieskrywany sposób oddały się podczas tej kampanii w propagandową służbę rządowi – ocenia publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 28.09.2011 19:30 Publikacja: 28.09.2011 19:24

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Niemrawa kampania wyborcza znudziła Polaków, wojna PO z PiS przestała budzić emocje, straszenie Kaczyńskim przestało działać – konstatują kolejni odpytywani na okoliczność eksperci. Jeśli chodzi o ogół rodaków, zapewne mają rację. Ale jest grupa, w której tradycyjnie przedwyborcze emocje sięgają histerii i skutkują zachowaniami kompromitującymi. To szefowie i dziennikarze mediów, które przywykło się określać – choć coraz mniej to uzasadnione – kopiowanym z rosyjskiego przymiotnikiem "wiodące".

Straszenie  Pospieszalskim

Weźmy na przykład do ręki ostatni numer redagowanego przez Tomasza Lisa tygodnika "Wprost". Podwójna okładka przedstawia uśmiechniętego prezesa PiS w otoczeniu znanych z wyborczych billboardów działaczek partii – po jej odwróceniu zaś pojawia się Kaczyński z nienawistnie zmrużonymi oczami, a miejsce sympatycznych pań zajmują za nim równie wykrzywieni Macierewicz, Fotyga, Ziobro i ojciec Rydzyk.

Podwójna okładka to poważne podrożenie kosztów numeru, dlatego zwykle tygodniki decydują się na nią tylko w numerach świątecznych albo wtedy, gdy sfinansowania "bajeru" podejmie się reklamodawca. "Wprost" wchodzi w koszta tylko po to, by zdezawuować wyborczy plakat partii opozycyjnej. A na wypadek, gdyby przekaz okazał się dla czytelnika zbyt trudny, na stronie ósmej powtarza go dosłownie, tylko jeszcze bardziej łopatologicznie, pozyskany niedawno jako karykaturzysta Jacek Fedorowicz.

Wstępniak Tomasza Lisa poświęcony jest oczywiście zwalczaniu Kaczyńskiego i dezawuowaniu jego słów, że "da się". Zaraz potem mamy groteskowe zdjęcie Kaczyńskiego, uchwyconego, gdy opycha się kanapką. Dalej główny artykuł polityczny, na czterech kolumnach powtarzający tezę o chowaniu przez PiS swych "prawdziwych twarzy" za kobiecymi buziami, zilustrowany grafiką po raz trzeci już powtarzającą koncept zderzenia ich z obliczami "prawdziwych pisowców", za których, obok polityków partii, robią – znowu – ojciec Rydzyk oraz Jan Pospieszalski.

Następnie w tygodniku Lisa, tego samego Lisa, który wielokrotnie insynuował Michałowi Karnowskiemu lizusostwo, dlatego że opisał on kiedyś w formie reportażu dzień z kampanii Jarosława Kaczyńskiego – pojawia się Tomasz Machała. Ten sam Tomasz Machała, który na bieżąco relacjonuje właśnie w Internecie podróż premiera tuskobusem – tyle że w przeciwieństwie do Karnowskiego, który opisywał sucho fakty, Machała skupia się na zachwytach nad Tuskiem i zapewnieniach o fantastycznym przyjmowaniu jego "gospodarskich wizyt" przez spontaniczną ludność miejscową.

Tusk, czyli ostatnia szansa

Tutaj jednak Machała robi wywiad z Joanną Kluzik-Rostkowską. Kluzik, znana ze swej ideowości i innych politycznych cnót, bez wielkiego trudu przekonuje go, że Jarosław Kaczyński "był cyniczny rok temu i tak jest dziś", a główna oś wywiadu to oczywiście demaskowanie "wielkiej ściemy" polegającej na schowaniu prawdziwej twarzy PiS za "młodymi kobietami". To jedna z dwóch rozmów numeru, drugą Piotr Najsztub przeprowadza z Lechem Wałęsą – oczywiście poświęcona jest ona głównie przestrzeganiu przed Kaczyńskim i chwaleniu Tuska. Wrócę do niej za chwilę.

Po demaskacji przez Kluzik-Rostkowską "wielkiej ściemy" dla odmiany coś pozytywnego, czyli Rafał Kalukin konkuruje z Machałą w zachwycie nad autobusowym Tour de Pologne premiera. Dalej "Wprost" zajmuje się tzw. trudnym tematem, czyli pisze o rozczarowaniu Platformą wśród młodych. Tytuł: "Tusk? Ostatnia szansa". Oto trzy pierwsze z zebranych przez podwładnych Lisa głosów rozczarowania i "żalu do Tuska": "Krzysztof Dorosz, 27 lat, konsultant w firmie informatycznej: mimo wszystko PO. Mateusz Kostoń, 26 lat, pracuje jako fotograf: nie ma alternatywy (dla PO, oczywiście). Paweł Jóźwiak, 22 lata, student SGH: dam jeszcze Platformie szansę...". I tak dalej.

Dalej hit numeru, demaskacja partii Palikota. To znaczy, sam Palikot może i jest OK, ale ten jego ruch to, drogi czytelniku, banda cwaniaków, recydywistów i wszelkich szumowin. Może ktoś pomyśleć, że w Lisowym przesłaniu tygodnika błysnęła jednak jakaś iskierka, że potrafi on krytykować nie tylko PiS?

No cóż, przy uważnej lekturze tekst okazuje się rozwinięciem tezy z materiału poprzedniego, że choćby nie wiem ile było powodów do rozczarowania Tuskiem, to "nie ma alternatywy". Trudno uznać za przypadek, że uderzenie w hołubionego dotąd przez tygodnik Palikota następuje zaraz po odkryciu przez sondażownie, że może on uszczknąć nieco głosów partii rządzącej.

Może niech tyle wystarczy, choć dojechaliśmy dopiero do 35. strony tygodnika, a są w nim jeszcze felietony i komentarze, nie próbujmy już nawet zgadywać, czemu poświęcone (no, bądźmy uczciwi, nie tylko Kaczyńskiemu. Jest też miejsce, dla chwili oddechu, na obronę Nergala, a w dziale kultury na krytykę polskiej "romantycznej gorączki").

Tournée Kluzik

Tygodnik "Wprost" ma też przecież swoje wydanie w telewizji publicznej, czyli program "Tomasz Lis na żywo", w którym jest już tradycją prezentacja okładkowego tematu najnowszego numeru "Wprost" i zapraszanie tych samych gości, z którymi wywiady on zawiera. W tym tygodniu na żywo z Lisem telewidzowie mogli więc posłuchać Joanny Kluzik-Rostkowskiej demaskującej "ściemę" Kaczyńskiego oraz straszącego powrotem PiS do władzy Lecha Wałęsę. Generalnie demaskowaniu Kaczyńskiego i przestrzeganiu przed nim poświęcił w tym tygodniu Lis cały swój program, co stanowi postęp nawet w stosunku do programu z poprzedniego tygodnia, w którym krytyka PiS zajęła, z zegarkiem w ręku, tylko 5/6 czasu antenowego.

Czy taki wybór gości do tygodnika i programu telewizji wyróżnia Lisa na tle panującego w "wiodących mediach" trendu? Ani trochę! Kandydatka PO z Rybnika odbywa po nich właśnie trzecie wielkie tournée (pierwsze odbyła po wystąpieniu z PiS, drugie po wstąpieniu do PO).

Starsi czytelnicy mogą jeszcze pamiętać, jak we wszystkich mediach PRL występował swego czasu kapitan Andrzej Czechowicz, as komunistycznego wywiadu, który po kilku latach pracy "pod przykryciem" w Wolnej Europie demaskował w tych rozmowach podłości amerykańskiego imperializmu i jego łańcuchowego psa Jana Nowaka-Jeziorańskiego.

Młodsi mogą mi wierzyć, że wyglądało to wypisz wymaluj tak właśnie jak powtarzana w kolejnych ekspozyturach salonu opowieść Kluzik-Rostkowskiej o tym, czego dowiedziała się o Kaczyńskim "pod przykryciem" szefowej jego sztabu wyborczego.

Podłość do kwadratu

Podobnie powtarzalne są wywiady udzielane w ostatnich dniach przez Lecha Wałęsę. Najpierw wzruszają one czytelnika nieszczęściem syna byłego prezydenta i boską opieką, która wbrew nadziei go po tragicznym wypadku uratowała, a potem podrywają oburzeniem na podłość Kaczyńskiego, który miał na dotkniętego nieszczęściem syna Wałęsy "polować", by w finale przejść do przestróg przed "wielkim nieszczęściem dla Polski", jakim byłby sukces opozycji.

O rzekomym "polowaniu" wie cała Polska z pierwszej strony "Gazety Wyborczej", która dowiedziała się o nim od innego, równie jak Kluzik-Rostkowska niezawodnego w demaskowaniu PiS byłego współpracownika Kaczyńskich, Janusza Kaczmarka. "Polowanie" polegać miało na tym, że za czasów Kaczyńskiego pewien aresztowany gangster zeznał, jakoby młody Wałęsa miał powiązania z pewnym mafiosem, a ABW ośmieliła się te oskarżenia sprawdzić – w całkowitej dyskrecji, przerwanej dopiero na użytek obecnych wyborów przez Kaczmarka i jego gazetę – i stwierdzić, że są bezpodstawne.

Zbrodnią PiS, którą gazeta Piotra Stasińskiego (tego, który publicznie zadeklarował, że zrobi wszystko, aby zaszkodzić PiS) uznała za godną roztrąbienia, są rzekome słowa Jarosława Kaczyńskiego o "wyjściu" przez młodego Wałęsę na starego. Rzecz w tym, iż o owych słowach wiadomo wyłącznie z relacji Kaczmarka – było nie było, człowieka, który został już przyłapany na kłamstwie w sprawie "afery gruntowej", i fakt, iż prokuratura odstąpiła od ścigania go za to kłamstwo z kuriozalnym uzasadnieniem, że w obronie własnej "poświadczać nieprawdę" wolno bezkarnie, jego wiarygodności nie zmienia.

"Gazeta Wyborcza" oburza się przy tym, iż ABW wszczęła postępowanie sprawdzające, mimo iż informacja o rzekomych powiązaniach Jarosława Wałęsy była "jednoźródłowa" – jakby zupełnie nie zauważając, iż jej czołówkowy materiał jest także "jednoźródłowy", i na dodatek owo jedyne "źródło" jest całkowicie niewiarygodne, a całe oskarżenie nielogiczne.

Ale dla pozostałych "wiodących mediów" te niuanse nie mają znaczenia. Wystarczy, że sam Lech Wałęsa oświadcza wszędzie, iż wierzy w oskarżenia Kaczmarka, bo mu one "pasują" do Kaczyńskiego. Wywleczenie sensacji Kaczmarka, by zagrać nimi na współczuciu dla ofiary wypadku i wbrew  fiasku czteroletnich starań proku- ratur i komisji sejmowych ożywić mit „zbrodni IV RP",  to wszak najczystsza - by użyć ulubionego słówka wspominanego tu redaktora Stasińskiego i jego kolegów z „Wyborczej" - podłość. I to wręcz podłość do kwadratu, jeśli przypomnimy sobie, jak propagandyści salonu zadeptywali każdy przejaw żałoby po ofiarach tragedii smoleńskiej oskarżeniem o „granie nieszczęściem".

To najbardziej dobitny z doprawdy niezliczonych przykładów łamania wszelkich norm dziennikarskiej przyzwoitości przez media, które w zupełnie już nieskrywany sposób oddały się w propagandową służbę rządowi. Znalazłoby się ich znacznie, znacznie więcej. Szkoda czasu na wyliczanie, bo nic w tym nowego, może poza skalą paniki, jaką wywołało oczywiste fiasko kampanii wyborczej PO. Nowe, i pocieszające, jest tylko jedno - wyraźne sygnały, iż manipulacje i wazeliniarstwo zaczęły być przez szerokie rzesze czytelników dostrzegane i karane.

Wspomniany program „Tomasz Lis na żywo" w ostatnim miesiącu stracił 500 tysięcy widzów, zwłaszcza w najbardziej pożądanej przez reklamodawców grupie wiekowej 16 – 49. To musi być bardzo upokarzające dla redaktora Lisa, iż jego „charyzma" działa już tylko na tak pogardzane przez salon starsze, niewykształcone kobiety z „mniejszych ośrodków" — ale twarde dane o oglądalności są nieubłagalne. Pozostają zresztą zgodne z tym, co wiadomo o odbiorze innych mediów, zaangażowanych pod sztandarem „Tusku, musisz".

Płonę z ciekawości, jak platformerscy propagandyści udający „obiektywnych" dziennikarzy zareagują na tę ocenę ich starań przez odbiorców. A jeśli nie zareagują

Niemrawa kampania wyborcza znudziła Polaków, wojna PO z PiS przestała budzić emocje, straszenie Kaczyńskim przestało działać – konstatują kolejni odpytywani na okoliczność eksperci. Jeśli chodzi o ogół rodaków, zapewne mają rację. Ale jest grupa, w której tradycyjnie przedwyborcze emocje sięgają histerii i skutkują zachowaniami kompromitującymi. To szefowie i dziennikarze mediów, które przywykło się określać – choć coraz mniej to uzasadnione – kopiowanym z rosyjskiego przymiotnikiem "wiodące".

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?