Autonomia uczelni i naukowców - Kościelniak

To dobrze, że na jednym wydziale uniwersytetu mogą się spotkać radykalni liberałowie z konserwatystami i pomimo sporów generalnie nie namawiają się do wzajemnego sekowania – pisze publicysta

Publikacja: 02.10.2011 20:35

Cezary Kościelniak

Cezary Kościelniak

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch

Red

Współczesny uniwersytet głęboko zmienia swoje zadania. To już nie tylko humboldtowskie zorientowanie na badania i kształcenie, ale także tzw. trzecia misja, działania na rzecz rozwoju regionalnego, lokalnych wspólnot, wzmacniania stabilności demokratycznej etc. Zmienia się również kluczowa kategoria – wolności uczonych oraz autonomia samych uczelni.

Zmienia się nie tylko sposób zarządzania uczelniami, ale też sama ich struktura. Kluczowe dla ustroju uczelni pojęcie autonomii jest dość szerokie – oznacza zarówno autonomiczność decyzji i względną niezależność uniwersytetów od świata polityki, jak i wolność uczonych w prowadzeniu badań, wyborze tematów oraz swobodnym wyborze stylu pracy.

Nie musi rano wstawać

Wyznacznikiem wolności akademickiej jest nie tylko ustrój uczelni, ale przede wszystkim jej finansowanie. W Polsce mamy obecnie do czynienia z paradoksami wolności akademickiej – z jednej strony uczeni dysponujący szczupłymi środkami badawczymi nie są poddawani presjom i zachowują względną swobodę badań (czy raczej „święty spokój"), z drugiej taka wolność na niewiele się przydaje, bez pieniędzy na pewno nie można prowadzić badań swoich marzeń, przez co trzeba poszukiwać dodatkowych zajęć lub środków. Gdyby móc wybierać, z pewnością lepszym rozwiązaniem jest finansowanie badań, ale z większą kontrolą ze strony sponsora i bardziej sztywnymi regułami pracy.

Problem autonomii warto rozważyć na dwóch istotnych i przeplatających się momentach: indywidualnej kariery akademickiej uczonych oraz działania polskich instytucji wiedzy.

Kariera uczonego zwykle kojarzy się z wolnością, co wyraża się w swobodnym doborze współpracowników oraz w miarę indywidualnie wyznaczanym czasie pracy. Niewątpliwie ta ostatnia cecha (wyłączając tu pracowników laboratoriów) wyróżnia ten zawód od innych profesji – uczony raczej nie musi stawiać się o siódmej rano w pracy, w znacznej mierze sam może organizować swój czas pracy badawczej.

Nie oznacza to jednak krótszego czasu pracy, ale jedynie jego indywidualne rozplanowanie. Relatywnie długi okres bez zajęć latem nie jest dla kadry tylko czasem wakacji – w miesiącach letnich trwa normalna praca badawcza, a urlopy akademików są niewiele dłuższe od pracowników spoza uczelni. Puste budynki wydziałów społecznych podczas wakacji nie oznaczają, że wszyscy są na wakacjach, ale w większości pracują w domach lub bibliotekach.

Niewątpliwie wolność polskich uczonych ograniczają ich pensje. Zakładając, że

atrybutem wolności jest czas poświęcony na badania, w przypadku zbyt niskich wynagrodzeń zostaje on ograniczony i spożytkowany na poszukiwania dodatkowych prac, podkreślmy od razu, że chodzi o pracę nie dla luksusów, ale dla zachowania średniego standardu życia. Warto rozświetlić czytelnikom ten obraz: pensja wyjściowa doktora zatrudnionego na stanowisku adiunkta w przodującej polskiej uczelni, który ma już za sobą głodowe lata pracy badawczej nad doktoratem (trwającej średnio pięć lat), waha się między 3 a 3,5 tysiąca złotych brutto, na rękę otrzymuje więc powyżej 2,5 tysiąca złotych. Dla porównania – pracownik w okresie próbnym w dużej państwowej firmie transportowej zarabia około 2,5 zł brutto i dysponuje bogatym pakietem socjalnym, którego uczelnia nie oferuje.

Luksus zostania naukowcem

Student bez kwalifikacji, sprzedawca w sklepie dużej sieci odzieżowej w Warszawie otrzymuje około 2 tysięcy złotych. Studenci praktykujący w agencjach reklamowych są w stanie osiągnąć wynagrodzenie sięgające kilku tysięcy złotych. Aby nie być posądzonym o nieadekwatne porównanie zawodów, podam dane za wybitnym znawcą tego tematu Philipem Altbachem z USA, który porównał średni poziom pensji wyjściowych akademików w wybranych krajach, przeliczonych w dolarach według danych sprzed 2008 roku.

Przykładowo, we Francji pensja wyjściowa akademika wynosi powyżej 3200 dolarów, w Niemczech powyżej 3600 dolarów. Dodajmy, że autor nie brał pod uwagę dodatków rodzinnych i socjalnych apanaży, których u nas nie ma. W innych częściach świata też bywa lepiej: w RPA pensja początkującego uczonego wynosi średnio ponad 2500 dolarów, w Kolumbii powyżej 1900 dolarów, w Argentynie powyżej 1750 dolarów. Wynagrodzenia podobne do polskich są w Indiach, tam pensja wyjściowa wynosi powyżej 1100 dolarów, gorzej zaś niż u nas jest w Chinach, gdzie zarobki początkujących badaczy to trochę poniżej 700 dolarów.

Problem w tym, że polskie koszty życia bliższe są francuskim czy niemieckim niż chińskim. Czy zatem można bez zażenowania oczekiwać od akademików z najlepszych polskich uczelni, by stali się awangardą innowacyjności za 2,5 tysiąca złotych? Z pewnością polskie uczelnie potrzebują reform, lecz krytycy rzadko dostrzegają, że biorąc pod uwagę skalę zarobków, polska nauka nieźle daje sobie radę. Jeśli taktujemy Polskę jako kraj Zachodu, który zmierza do dobrobytu, to pensje akademików daleko odbiegają od standardów krajów wysoko rozwiniętych. Trudno ludzi zarabiających takie pieniądze uznać za w pełni wolnych.

Skoro doktryna neoliberalna nie przyniosła cudu polskiej gospodarce (śledziliśmy to na przykładzie debaty nad OFE), to dlaczego miałaby stać się kołem zamachowym polskich uczelni?

Niestety, wielu bardzo zdolnych ludzi nie może sobie pozwolić na luksus zostania naukowcem. Pewnie nie jestem odosobniony w doświadczeniu, kiedy bardzo zdolny student na pytanie o swoją przyszłość odpowiada, że na pewno nie będzie to nauka. Bardzo niewiele osób jest w stanie na poważnie pogodzić równolegle pracę w biznesie czy przemyśle z nauką – po prostu nie ma na to czasu. Ci, którzy odchodzą, argumentują swój wybór jednoznacznie: z nauki nie byliby w stanie utrzymać rodzin na średnim poziomie.

Każdy czyta w innym tempie

Kolejnym problemem zagrażającym wolności uczonych jest coraz silniej posuwająca się formalizacja toku kształcenia. Proces ten ma swoją historię – już przygotowanie ogólnopolskich, jednolitych kryteriów dla programów studiów zgodnych z tzw. procesem bolońskim wywoływało liczne kontrowersje nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Teraz, choć uczelnie same mogą kształtować programy studiów, to jednak wprowadza się, zgodnie z europejskimi normami ram kwalifikacji, szczegółowe opisy efektów kształcenia, co pozbawia tak ważnej w tej pracy kreatywności i żywiołowości.

Formalizacji podlega np. czas przeznaczony przez studenta na czytanie lektur, a przecież wiadomo, że każdy czyta w różnym tempie. Dobry wykładowca nie może do końca przewidzieć przebiegu wykładu, zależy to choćby od żywiołowości grupy, dyskusji, czasem kwestii, które ad hoc trzeba pogłębić. Ta formalizacja powinna wzbudzać niepokój środowiska, jest ona coraz bardziej daleka od żywiołowości twórczej, a za chwilę może popaść w orwellowski system kontroli, nota bene daleki od innowacyjności, jaką chcielibyśmy szybko osiągnąć.

Środowisko wieloideowe

Wydaje się, że polskie uniwersytety na razie najlepiej radzą sobie z wolnością wypowiedzi uczonych, która generalnie nie jest ograniczana. Nawet krytycy tego poglądu muszą przyznać, że w sprawach spornych mogą dyskutować, a nawet przebić się do mediów. Polscy akademicy mogą otwarcie angażować się w stowarzyszenia, mówić o swojej religii, zapisywać się do partii politycznych, uczestniczyć w debatach publicznych. Ta różnorodność widoczna jest na poziomie publicystycznym, np. w periodykach dla inteligencji. Przeglądając choćby „Znak" i „Krytykę polityczną", znajdziemy opinie różnych osobowości akademickich przyznających się do bardzo odmiennych poglądów.

Możliwość manifestowania różnorodności ideowej uczonych uważam za coś bardzo cennego, na jednym wydziale mogą spotkać się radykalni liberałowie z konserwatystami i pomimo sporów generalnie nie namawiają się do wzajemnego sekowania. Jakkolwiek ten – nazwijmy go roboczo – „jedwabny konsensus" ideowej różnorodności bardzo łatwo można podrzeć, to jednak – bez względu na orientację polityczną i religijną – trzeba go chronić i zabiegać o jego utrzymanie.

Choć akademicy mogą się angażować politycznie, to jednak sama struktura pozostaje wycofana, co pozwala na koegzystencję różnych stanowisk. Dlatego wzywanie do radykalnego zaangażowania się uniwersytetu w przyszłości okaże się dla niego szkodliwe, spolityzuje tkankę, która właśnie poprzez swoją różnorodność zachowuje swoją niezależność. Instrumentalizacja polityczna uniwersytetu  przekłada się na jego niezależność. Być może w tym kontekście należy powrócić do słów Kazimierza Twardowskiego, który w sławnym wykładzie „O dostojeństwie uniwersytetu" powiada o potrzebie jego dystansu, co nie oznacza indyferencji moralnej uczonych.

Szczególnie w kwestiach wywołujących polityczne emocje potrzebny jest dystans, który przydaje miejsce na swobodną debatę, i taką przestrzeń we współczesnych demokracjach powinien zagwarantować właśnie uniwersytet. Zatracenie tej przestrzeni byłoby na rękę politykom, którzy zdobyliby kolejny przyczółek wpływów, ale ze stratą dla niezależności uczelni. Niebezpieczeństwo rozdarcia „jedwabnego konsensusu" grozi zarówno lewicującym wydziałom, jak i uczelniom katolickim w Polsce. Te ostatnie obecnie dalekie są od wprowadzania krytycznych języków, co nie pozwala na zaistnienie w nich w pełni wieloideowego środowiska.

Generator strat

O ile trudno znaleźć osobę postulującą ograniczenia wolności samych uczonych, o tyle głosy domagające się zmniejszenia autonomii oraz kontroli instytucji, w których działają (cokolwiek by to miało znaczyć), nie są już tak odosobnione. Zwolennicy neoliberalnych pozycji wytworzyli poczucie, że uniwersytety nie produkują niczego pożytecznego, a uczonych trzeba zagnać do prawdziwej roboty, najlepiej do łopat. Te prymitywne uzusy myślowe (skądinąd znane także w minionym systemie), będące wynikiem m.in. niedouczenia i niepełnej formacji intelektualnej, objawiają się już w europejskiej polityce szkolnictwa wyższego.

W tej perspektywie uczelnie, które nie produkują przeliczalnych dóbr, są postrzegane jedynie jako generator strat. W redagowanej właśnie przeze mnie i Jarosława Makowskiego książce „Wolność, równość, uniwersytet" ten antyintelektualny stan umysłu, a zarazem jeden z trendów polityki doskonale skomentował prof. Tadeusz Sławek, mówiąc, że uczelnie stawia się dziś „w pozycji stałego petenta niedającego niczego od siebie, a jedynie natarczywie domagającego się czegoś, co mu się najprawdopodobniej nie należy". Niestety, to rozpoznanie, fatalne dla przyszłości uczelni, przechodzi do Realpolitik.

W tej samej książce autorzy z Włoch, Wielkiej Brytanii i Finlandii twierdzą, że w praktyce oznacza to cięcia finansowe oraz ograniczenie wolności uczelni, a w konsekwencji wolności samych uczonych. Choć hasło cięć budżetowych na uczelniach łatwo jest sprzedać wyborcom, to jednak później droga będzie pod górkę, kiedy się okaże, że same umiejętności techniczne i biznesowe nie wystarczą do zbudowania sprawnego społeczeństwa opartego na wiedzy. Jeśli wierzyć Richardowi Floridzie i jego skądinąd kontrowersyjnej koncepcji „klasy kreatywnej", to ekonomiści są tak samo potrzebni jak programiści, humaniści i twórcy, wówczas bowiem można osiągnąć w pełni innowacyjne systemy społeczne i społeczeństwo dobrobytu.

Nie sposób jednak uciec od kontekstów finansowych. Polskie uczelnie muszą się odnosić do realiów, muszą pozyskiwać środki zewnętrzne, powinny wytwarzać nowe instrumenty, jak np. sprzedaż produktów badawczych. Trzeba jednak postawić ważne pytanie, co tzw. sponsorujący biznes będzie chciał w zamian? Czy będzie chciał współdecydować o polityce finansowej lub kadrowej uczelni?

Autonomia ograniczona

Nowa ustawa o szkolnictwie wyższym pozwala opiniować kierunki studiów przez pracodawców. Instrument ten powinien być wykorzystywany rozważnie. Może to być tylko opinia, która ulepszy studia, a może to być także pierwszy krok do ograniczania finansowania kierunków „niepotrzebnych" i – pośrednio – ograniczania autonomii. Niewątpliwe polskie uczelnie potrzebują zmian w kierunku innowacyjności, a szczególnie zaangażowania w badania praktyczne, ale rozwiązaniem nie będzie neoliberalna pełna komercjalizacja. Skoro doktryna neoliberalna nie przyniosła cudu polskiej gospodarce (śledziliśmy to ostatnio na przykładzie debaty nad OFE), to dlaczego miałaby się stać kołem zamachowym polskich uczelni?

Pośrednim rozwiązaniem, nieoddającym władzy nad uczelniami koncernom, są „firmy odpryskowe" powstałe na bazie prowadzonych badań – takie firmy są bardzo popularne na Zachodzie. Z pewnością dobrym rozwiązaniem nowej ustawy jest możliwość prowadzenia studiów z partnerem zewnętrznym i zatrudnianie praktyków jako wykładowców, oczywiście przy założeniu, że znakomicie opłacani specjaliści zgodzą się pracować za oferowane na polskich uczelniach pensje.

Polska polityka szkolnictwa wyższego przechodzi obecnie głębokie zmiany, także jeśli idzie o określenie skali autonomii i adekwatnego dla niej poziomu finansowania. Jakkolwiek będzie się o tym dyskutować, to jednak nie powinniśmy zapominać, że raz ograniczoną autonomię trudno będzie w przyszłości odzyskać.

Autor jest adiunktem w Instytucie Kulturoznawstwa UAM i wykładowcą w Collegium Civitas, współpracownikiem miesięcznika „Znak". Przy pisaniu powyższego tekstu korzystał z prac Philipa Altbacha: „International Comaprision of Academic Salaries" oraz Kazimierza Twardowskiego „O dostojeństwie uniwersytetu".

Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz M. Ujazdowski: Francja jest w kryzysie, ale to nie koniec V Republiki. Dlaczego ten ustrój przetrwa?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi się odelitarnić i odciąć od rządu, żeby wygrać
analizy
Donald Trump już wstrzymuje pierwszą wojnę. Chyba
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Bezpieczeństwo, Europo! Co to znaczy dla Polski?
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: „W tym roku Ukraina przestanie istnieć”, czyli jak Putin chce pokroić Europę
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego