Współczesny uniwersytet głęboko zmienia swoje zadania. To już nie tylko humboldtowskie zorientowanie na badania i kształcenie, ale także tzw. trzecia misja, działania na rzecz rozwoju regionalnego, lokalnych wspólnot, wzmacniania stabilności demokratycznej etc. Zmienia się również kluczowa kategoria – wolności uczonych oraz autonomia samych uczelni.
Zmienia się nie tylko sposób zarządzania uczelniami, ale też sama ich struktura. Kluczowe dla ustroju uczelni pojęcie autonomii jest dość szerokie – oznacza zarówno autonomiczność decyzji i względną niezależność uniwersytetów od świata polityki, jak i wolność uczonych w prowadzeniu badań, wyborze tematów oraz swobodnym wyborze stylu pracy.
Nie musi rano wstawać
Wyznacznikiem wolności akademickiej jest nie tylko ustrój uczelni, ale przede wszystkim jej finansowanie. W Polsce mamy obecnie do czynienia z paradoksami wolności akademickiej – z jednej strony uczeni dysponujący szczupłymi środkami badawczymi nie są poddawani presjom i zachowują względną swobodę badań (czy raczej „święty spokój"), z drugiej taka wolność na niewiele się przydaje, bez pieniędzy na pewno nie można prowadzić badań swoich marzeń, przez co trzeba poszukiwać dodatkowych zajęć lub środków. Gdyby móc wybierać, z pewnością lepszym rozwiązaniem jest finansowanie badań, ale z większą kontrolą ze strony sponsora i bardziej sztywnymi regułami pracy.
Problem autonomii warto rozważyć na dwóch istotnych i przeplatających się momentach: indywidualnej kariery akademickiej uczonych oraz działania polskich instytucji wiedzy.
Kariera uczonego zwykle kojarzy się z wolnością, co wyraża się w swobodnym doborze współpracowników oraz w miarę indywidualnie wyznaczanym czasie pracy. Niewątpliwie ta ostatnia cecha (wyłączając tu pracowników laboratoriów) wyróżnia ten zawód od innych profesji – uczony raczej nie musi stawiać się o siódmej rano w pracy, w znacznej mierze sam może organizować swój czas pracy badawczej.