Janusz Palikot w koalicji z PO? Piotr Zaremba

Donaldowi Tuskowi chaotyczny, oparty na jednej osobie Ruch Palikota może się jawić jako mniej groźny partner niż SLD, cieszący się silnymi strukturami, choć może nie tak wyrazistym przywództwem – uważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 03.10.2011 19:14

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Janusz Palikot zmienia się z liberała w socjała i z socjała w liberała z prędkością światła. Swoim ludziom kazał wykrzykiwać w telewizyjnych debatach nieprzytomne oskarżenia skierowane przeciw wszystkim. Sam robił to jeszcze głośniej niż oni. Pojął to, czego nie pojęli liderzy SLD, że kluczem do sukcesu nie jest wieczne rytualne odcinanie się od Kaczyńskiego (któremu skądinąd zrobił kiedyś najwięcej krzywdy), ale bicie się z tymi, którzy są konkurentami do tego samego elektoratu. A raczej okładanie ich kijem po głowach.

Co ciekawe jednak, zwykle tak bardzo skora do mobilizowania czytelników przeciw wszelkim formom demagogii "Wyborcza" nie przestrzega przed "nowym Lepperem". Nie wzywa do kordonów sanitarnych. Nie żąda wyjaśnień od zaprzyjaźnionego polityka (przypomnę niedawny chichotliwy wywiad z Donatą Subbotko o Gombrowiczu i pośle Gosiewskim straszącym na włoszczowskim peronie). Nie ogłasza, że współrządy z nim będą katastrofą. Nie szuka na jego listach dziwnych biznesmenów i ludzi, którzy łamali prawo (a są tacy!). Wspomina o nich tonem rutynowego powiadamiania o oczywistościach, z którymi się nie dyskutuje.

Mieszanina Leppera i Zapatero (copyright by Piotr Gursztyn), dziś stojąca o krok od wejścia do parlamentu, dostaje taryfę ulgową. Od gazety, która nieustannie się na coś i na kogoś oburza i żąda tego samego od innych.

Coś dla kołtuna

Podobne stanowisko zajmują inne media. Owszem, mogą użyczyć swoich łamów tekstom osłabiającym lekko Palikota, w interesie głównego faworyta, czyli PO ("Wprost" drukujący zresztą, jak się zdaje, prawdziwy materiał o finansowych kłopotach winiarza z Biłgoraja). Ale wystrzegają się sądów wartościujących. Dlaczego?

Po części dlatego, że wymagałoby to walki na zbyt wielu frontach, nie całkiem czytelnych dla części czytelników. To prawda, w kwestiach społeczno- -ekonomicznych obecny Palikot zmienia się z liberała w socjała i z powrotem z prędkością światła. Ale zarazem ma przecież tak dobry kontakt z nowym typem wyborcy (lub potencjalnego wyborcy), którego nazwałbym antyklerykalnym kołtunem.

Jeśli podczas jednej z telewizyjnych debat startujący z listy Palikota Robert Biedroń podczas permanentnej połajanki zgotowanej innym partiom skarcił panią profesor z PiS, gdy westchnęła: "O Boże", krzycząc, że zapachniało mu... państwem wyznaniowym, to można się zżymać na absurd sytuacji. Ale jest to śpiew przyszłości, niestety, już niedalekiej. Palikot z Biedroniem mają do kogo tę komedię adresować.

Jedną flankę stanowią tu resztki postkomunistycznych niszowych środowisk skupionych choćby wokół "Nie" Urbana czy "Faktów i mitów". Ale drugą czytelnicy "Newsweeka" czy "Wprost" ekscytujący się kolejną "odważną" okładką. Do tych samych ludzi odwołuje się coraz bardziej otwarcie "Wyborcza".

Układanka Donalda

A jest i drugi motyw, przez dziennikarzy przeczuwany zapewne przez skórę, ale przez naczelnych rozumiany pewnie lepiej. Palikot, grzebany jeszcze niedawno także i przez nich, staje się coraz bardziej nieodzownym elementem "modernizacyjnej" rządowej układanki. Kierujący się priorytetem: walka z prawicą przede wszystkim, maistreamowi kreatorzy opinii może by i chcieli go powstrzymać, żeby pomóc Tuskowi. Ale nie w taki sposób, aby nie można go było potem posadzić przy wspólnym stole.

Z tej potencjalnej koalicji prawica próbuje uczynić w ostatnim tygodniu temat numer jeden. Ale akurat w tym przypadku nie jest to trafienie niecelne. Jak było słychać z kręgów Platformy, od pierwszego momentu, kiedy Palikot zaczął się piąć w górę, podobnie zaczął myśleć Donald Tusk. Woli on wspólny rząd z Palikotem niż z Grzegorzem Napieralskim i z jego partią, SLD.  I to pomimo wywiadu-rzeki z winiarzem, który koncentrując się na wyszydzaniu cech charakteru i miernych dokonań Tuska, próbował się w ten sposób wypromować. Zresztą, jak widać, dość skutecznie.

Pamiętamy, jak rozstanie Palikota z PO kwitowane było spiskowymi teoriami. Tusk miał go oddelegować na lewy odcinek, aby osłabił postkomunistyczną formację, a potem ewentualnie pomagał Platformie w efektywnym rządzeniu. Nie bardzo w to wierzyłem: takiej operacji nie da się przeprowadzić w sposób kontrolowany. Sama PO próbuje się przesuwać w lewo i Palikot stał się jej konkurentem w sposób dużo bardziej wyraźny niż byłby nim kilka lat temu. Na dokładkę jest nieobliczalnym człowiekiem o rozdętym ego.

Było jasne, że jeśli weźmie się za tworzenie swojej partii, nie poprzestanie na atakowaniu Napieralskiego i szczypaniu Gowina oraz Schetyny, ale w jakiejś mierze będzie się musiał dobrać do samego Tuska. A więc zacząć i jemu odbierać wyborców potrzebnych do sklecenia najbardziej wygodnej koalicji – z samym PSL.

Gdyby powstanie Ruchu Palikota było efektem makiawelicznego spisku uknutego w Kancelarii Premiera, Tusk jawiłby się jako ryzykant nad ryzykanty. Ale to, że tak (prawdopodobnie) nie było, nie wyklucza nowego etapu rozgrywki, nowej partii szachów, w której niedawni wrogowie stają się potencjalnymi partnerami. Możliwe, że uwaga Tuska podczas jednej z promocji, już po ukazaniu się wywiadu z Palikotem, że "chętnie by znów pobiesiadował z Januszem", to nie tylko efekt robienia dobrej miny do złej gry. Albo swoistej perwersji.

Spisek Grzegorzów?

Po pierwsze, Tusk ma doraźny powód, aby przedkładać Palikota nad Napieralskiego. Uważa, że Grzegorz Schetyna zdolny jest dogadać się z lewicą co do koalicji, która od razu, albo w drugim rozdaniu, zmarginalizuje bądź nawet wyeliminuje obecnego lidera PO. Nie jest istotne, czy spisek dwóch Grzegorzów to prawda czy konfabulacja. Mit o dobrych kontaktach Schetyny z SLD-owcami to jeden z najtrwalszych mitów pokutujących w Platformie.  A Palikot jest śmiertelnym wrogiem Schetyny marzącym kiedyś o zajęciu jego miejsca. Więc teraz mógłby zająć jego miejsce – może nie w PO, ale we wspólnym rządzie.

Drugi powód może być mniej doraźny. Tuskowi chaotyczny, oparty na jednej osobie Ruch Palikota może się jawić jako mniej groźny partner niż cieszący się silnymi strukturami, choć może nie tak wyrazistym przywództwem, SLD. Jeśli Sojusz nie dostanie dobrego wyniku, może lepiej skazać go na kolejne cztery lata bezpłodnego trwania w opozycji i wyciągać z jego obrębu poszczególnych ludzi niż dowartościowywać jego kierownictwo udziałem w rządzie.

A warunki egotycznego Palikota mogą być dużo skromniejsze: dowartościowanie jego osoby. Już dziś on sam mówi o tym całkiem otwarcie. Kto wie, czy z tym efemerycznym bytem nie dałoby się zrobić tego, co zrobił kiedyś Kaczyński ze swoimi przystawkami.

Naturalnie są to spekulacje teoretyczne. Nie jest dziś przecież wcale pewne, że da się rządzić z samym tylko Palikotem. Może w tym przeszkadzać sejmowa arytmetyka. Nie wiadomo, czy ludowcy chcieliby wchodzić do wspólnego rządu z winiarzem. Buduje on swoją tożsamość na walce z wsią.

Z kolei koalicja i z SLD, i z Ruchem Palikota kierowałaby się już nieco inną logiką. Zwłaszcza że Sojusz zawsze może szantażować hipotetycznym układem z PiS (lub z PiS i PSL). Jeśli politycy Platformy i ich dawny kolega nie zdobędą razem pakietu kontrolnego, ich wspólna gra na niekorzyść innych będzie mocno utrudniona.

Nie wiadomo też, jak długo Tusk wytrzymałby we wspólnym rządzie z kimś nie tylko grającym na siebie, ale robiącym to w sposób chorobliwy. Z nim nie ma przecież mowy o nawet ograniczonym zaufaniu, wywróci stolik dla czystej satysfakcji. Z tego punktu widzenia i Schetyna, i Napieralski są jednak partnerami bardziej przewidywalnymi.

Z drugiej strony politycy PO związani z obecnym marszałkiem Sejmu pewnie będą taką koalicję kontestować. Nie tylko Jarosław Gowin robiący to z przyczyn ideowych, ale i inni, demonstrują już dziś obrzydzenie wobec "nowej Samoobrony". Nawet sam Schetyna, ostatnio przeważnie mało rozmowny, bąknął coś na ten temat.

Urok szantażu

Gdyby jednak do takiej współpracy doszło, unosiłby się nad nią duch całkiem nowej, co nie znaczy lepszej, polityki. Opartej nie tylko na dopuszczeniu do współrządów zakochanego w sobie aktora, który politykę traktuje wyłącznie jako wielki spektakl (a nie tylko częściowo, jak inni). Także na delikatnie sugerowanym szantażu. Każdy polityk PO uważa, że Palikot, choć znalazł złą radość w dokuczeniu Tuskowi, najważniejsze rewelacje ukrył w rękawie. I być może pozostawi je tam nadal. Aż zostanie wicepremierem.

Wszystko naturalnie jest nadal możliwe. Także i to, że wystraszeni widmem Kaczyńskiego u bram liberalno-lewicowi wyborcy nie dopuszczą Ruchu Palikota do Sejmu, dając mu mniej niż  5 procent. Odnotujmy jednak to, że sam udział w koalicji rządowej tego ugrupowania będącego zbieraniną przypadkowych postaci spajanych przywództwem ekscentrycznego demagoga nie jest dziś problemem.

Komentatorka "Wyborczej" wyśmiała ostatnio samą dyskusję na ten temat. Może zawsze powiedzieć: skoro Kaczyński miał w rządzie Leppera, można już wszystko. No ale przecież nikt wam podobno nie dorównuje jako stróżom niezachwianych zasad i standardów...

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?