Marsz Niepodległości i Krytyka Polityczna - Ziemkiewicz

Środowisko "Krytyki Politycznej", które miało być intelektualną kuźnią lewicowej myśli, zapraszając na 11 listopada niemieckich chuliganów, zniweczyło część swego dorobku – uważa publicysta

Publikacja: 13.11.2011 18:29

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski TJ Tomasz Jodłowski

W jednym miejscu Warszawy odbył się Marsz Niepodległości. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym działacze ONR i Młodzieży Wszechpolskiej, mniej lub bardziej zorganizowane grupy kibiców, rozmaite środowiska patriotyczne i katolickie, takie jak Solidarni 2010 i aktywni czytelnicy "Gazety Polskiej", kombatanci AK i NSZ, piłsudczycy, sympatycy Nowej Prawicy i młodzieżowych organizacji konserwatywno-liberalnych oraz rzesza zwykłych warszawiaków, pragnących w tradycyjny sposób zamanifestować swą dumę z niepodległości, przeszło po nabożeństwie w kościele Świętej Rodziny od placu Konstytucji poprzez Waryńskiego, Spacerową i Belwederską, pod gmachami rządowymi, aż do placu Na Rozdrożu.

Dwugodzinny przemarsz, na całej trasie praktycznie niezabezpieczany przez policję, odbył się we wzorowym porządku i spokoju, w godnym święta nastroju. Śpiewano, skandowano hasła, niesiono transparenty.

W innym miejscu Warszawy kilka tysięcy sympatyków lewicy zebrało się, aby zaproponować swój alternatywny sposób obchodzenia Dnia Niepodległości – oderwany od historii i symboli patriotyczno-narodowych, w formie beztroskiego festynu, akcentującego "kolorowość" i wielokulturowość postulowaną dla Polski przez lewicowe autorytety jako "europejską normalność". Swój wiec, reklamowany przez życzliwych lewicy intelektualistów i celebrytów, nazwali oni "Kolorowa Niepodległa".

Oba te wydarzenia praktycznie nie zaistniały w mediach skupionych bez reszty na bijatykach wywołanych przez przybyłych specjalnie w tym celu ulicznych "zadymiarzy".

Zadymiarze w akcji

Około południa na Nowym Świecie niemieccy lewacy, na przemian wypadając z lokalu "Krytyki Politycznej" i kryjąc się w nim, zaczęli atakować członków grup rekonstrukcyjnych, zdążających w historycznych mundurach na oficjalne obchody, oraz przechodniów z polskimi flagami. Przed godziną 15 grupa skinheadów, sądząc po emblematach i hasłach przedstawicieli bardzo skrajnej, neopogańskiej subkultury odwołującej się do zapomnianej tradycji przedwojennej Zadrugi, zaatakowała wiec lewicy od strony ulicy Wilczej – a więc od przeciwnej niż plac, na którym zaczynał się w tym czasie formować Marsz Niepodległości.

Na samym placu doszło do najpoważniejszego tego dnia starcia z zadymiarzami zebranymi po obu stronach policyjnego kordonu rozdzielającego Marsz Niepodległości od "Kolorowej Niepodległej"; wtedy to grupa chuliganów zaatakowała wóz transmisyjny TVN, wznosząc znane już od dawna ze stadionu Legii okrzyki przeciwko spółce ITI, nieakceptowanemu przez kibiców współwłaścicielowi zarówno telewizji, jak i klubu piłkarskiego. Podobna, mniejsza grupa, która około 17 przyszła na plac Na Rozdrożu niezabezpieczoną przez policję estakadą od al. Armii Ludowej, zdemolowała kolejny samochód i podnośnik kamerowy tej samej stacji, po czym się rozpierzchła.

Efekt: zamiast radosnego święta jest wstyd i poczucie zażenowania, zamiast patriotycznej manifestacji i "kolorowej" alternatywy – bandyckie wyczyny niemieckich anarchistów i kiboli. I to pomimo całej tradycyjnej życzliwości dla lewicy wiodących mediów, bezwstydnie niekiedy uprawiających propagandę o "prawicowej przemocy" i starających się przemilczeć ekscesy niemieckich gości "Krytyki Politycznej" na Nowym Świecie, gdzie żadnej prawicy ani narodowców nie było. Głównym medialnym motywem tegorocznego święta stało się sprowadzenie przez "Krytykę Polityczną" niemieckich lewicowych zadymiarzy.

Zaproszenie  do "ustawki"

By nie ugrzęznąć w normalnym w takich sytuacjach przerzucaniu się przez strony konfliktu odpowiedzialnością, skupmy się na oczywistych faktach. Otóż faktem dla całej sprawy zasadniczym jest to, że do zamieszek by nie doszło, gdyby lewica nie zapowiadała od miesięcy zablokowania marszu, a swój "kolorowy" wiec urządziła choćby o dwie ulice dalej. Wszystkie cztery opisane wyżej ekscesy były dziełem ludzi, którzy przybyli w to miejsce wyłącznie w tym celu, aby bić się między sobą i z policją.

Przyszli zaś, bo upór lewicy, by udaremnić przejście Marszu Niepodległości, był dla nich oczywistym zaproszeniem do "ustawki". Powtarzanie przez organizatorów niczym zaklęcia zapewnień, że "blokada" ma być "pokojowa", stanowiło oczywistą obłudę. Skoro lewica oklejała Warszawę plakatami "blokowaliśmy, blokujemy, będziemy blokować", zamieściła na stronie internetowej Porozumienia 11 listopada szczegółową instrukcję, jak walczyć z policją i przeciwnikami, jak być do tych walk wyposażonym i jak zachowywać się po zatrzymaniu, skoro uparcie dążyła do konfrontacji twarzą w twarz z drugą manifestacją – to chuligani, spod jakichkolwiek znaków by byli, mieli gwarancję, że na styku lewicy z prawicą na pewno znajdą okazję, by narobić "dymu" i stać się bohaterami dnia.

Wystarczyłoby minimum rozsądku ze strony lewicy i amatorzy "dymu" mieliby co najmniej utrudnione zadanie, a policja – ułatwione. Najpewniej zaś nie pojawiliby się w ogóle. Poczekaliby, jak mają we zwyczaju, na jakiś koncert albo mecz, a narodowe święto nie zostałoby zakłócone.

Gdzie tu zwycięstwo?

Jeszcze kilkanaście dni temu, gdy lewica zapowiedziała jako swe główne przedsięwzięcie tego dnia festyn "Kolorowa Niepodległa", wydawało się, że rozsądek powoli zwycięża. Niestety, czy to wskutek celowego podstępu, czy organizacyjnego bałaganu, okazało się to tylko wybiegiem; dopiero w ostatniej chwili ogłoszono, iż rzekomy koncert odbyć ma się w bezpośredniej bliskości marszu i to on właśnie jest jego blokadą (ciekawe, czy profesor Maria Janion, Wojciech Pszoniak i inni wiedzieli, użyczając "Krytyce Politycznej" swych twarzy, że zapraszają ludzi wcale nie na koncert, ale na uliczną blokadę w oczywisty sposób prowadzącą do zadymy – czy po prostu nadużyto ich zaufania?).

"Gazeta Wyborcza", która w rozkręceniu obłędu "wyp...nia faszystów z Warszawy" ma decydujący udział, "Krytyka Polityczna" i inni animatorzy całej akcji zapewniają teraz triumfalnie, że Marsz Niepodległości przegrał – ale na czym miałoby polegać ich zwycięstwo, trudno racjonalnie wskazać.

Przeciwnie – całe ich postępowanie w tej sprawie nosi znamiona kompletnej paranoi. Przypomnijmy, że choć bijatyki skinów z anarchistami towarzyszyły Świętu Niepodległości od dawna, cała sprawa wybuchła właśnie w momencie, gdy po bulwersującym występie przed dwoma laty grupki hajlujących skinów pod pomnikiem Dmowskiego, narodowa prawica przystąpiła do tego właśnie, do czego wzywały ją lewicowe media: oczyszczenia na przyszłość swych obchodów z obecności takiego elementu. Po to właśnie Młodzież Wszechpolska i ONR utworzyły komitet organizacyjny, wprowadziły bardzo surową kontrolę uczestników, haseł i transparentów, odcięły się od organizacji w rodzaju osławionej "blood and honour" oraz zaprosiły szereg osób publicznych sympatyzujących z endecką tradycją (między innymi niżej podpisanego) do komitetu honorowego jako gwarantów, że obchody będą miały godny charakter. W ubiegłym roku wysiłek ten dał efekt wzorcowy. Mimo usilnych starań nie udało się nikomu znaleźć w marszu absolutnie niczego nagannego, a wszystkich 31 zatrzymanych wówczas za agresję wobec policji osób było uczestnikami lewicowej "blokady".

Ukradziony show

I właśnie ta próba poprawienia przez narodowców swego wizerunku, zwłaszcza kiedy okazała się udana, wprawiła lewicowe salony, które dotąd od zadym trzymały się z daleka, w istną furię. Skin ze swastyką był dla nich do wytrzymania. Wszechpolak lub ONR-owiec nieagresywny, w garniturze, po studiach, maszerujący ze swymi symbolami spokojnie w otoczeniu prawicowych publicystów, profesorów i artystów – to dopiero popchnęło lewicę i Salon do nakręcania spirali emocji paranoicznymi wywodami, że im bardziej faszyści nie okazują antysemityzmu ani rasizmu, tym bardziej ukrywają, że są faszystami i tym bardziej przez to stają się zagrożeniem, które trzeba za wszelką cenę i z każdym możliwym sojusznikiem demaskować, atakować, wypędzać z naszych ulic – a nawet, wreszcie pojawiło się i to wezwanie, "fizycznie eliminować".

Tak lewicowi działacze i intelektualiści zapędzili się, do czego zawsze mieli skłonność, w emocjonalny paroksyzm. Niezliczone i beznadziejne próby perswazji, na których strawiłem ostatnie dni, przypominały rozmowy z zaciętą płytą: to faszyści, i jeśli udają, że nie, to właśnie tym bardziej trzeba ich tępić, im lepiej im się udaje maskować, i wszelkie dostępne środki są dozwolone!

Spójrzmy na efekty. Dwa lata temu pod pomnikiem Dmowskiego pojawiło się kilkuset narodowców, ściągając na siebie powszechną dezaprobatę. Rok temu przeszło w marszu kilka tysięcy ludzi, w tym roku – kilkadziesiąt tysięcy. Marsz endeków stał się marszem przeciwko lewicy i "Gazecie Wyborczej", który zjednoczył opcję uważaną dotąd za skrajną z resztą prawicy. To jest sukces, z którego cieszy się redaktor Blumsztajn, ogłaszając teraz triumf już nie nad "faszystami", ale nad "kibolami"? To, że ONR i Młodzież Wszechpolska stają się, w dużym stopniu dzięki niemu, częścią normalnej opozycji, a zebrane przez lewicę pospolite ruszenie "blokujących" sprowadziło się do roli ulicznego partnera dla stadionowych chuliganów i niszowych neopogan? To, że "Kolorowej Niepodległej" praktycznie nikt nie zauważył, bo cały "show" ukradli jej organizatorom sprowadzeni przez nich samych lewacy z Niemiec? Czy doprawdy fakt, że wielotysięczny tłum przeniósł – między innymi – budzące w lewicy taką zgrozę emblematy narodowców pod gmachami rządowymi, a nie pod sklepami na Marszałkowskiej, to naprawdę postulowane przez lewicę "wyp... faszystów z Warszawy"? A jeśli nawet to sukces, to czy wart ceny, którą za obsesję czeredy lewicowych maniaków zapłaciliśmy 11 listopada wszyscy?

Klęska rozumu

Wspomniany redaktor Blumsztajn, który – czy to z racji swych traum, czy w zapędzie manipulatorskim – odegrał ogromną rolę w nakręceniu tego obłędu, napisał kilka dni przed świętem iście paranoiczny wstępniak, z którego wynika, że doskonale rozumie przeciwskuteczność swych starań: musimy ich blokować, bo w przyszłym roku przyjdzie ich jeszcze więcej i zyskają jeszcze liczniejszych przyjaciół.

W skrajnym zacietrzewieniu i "antyfaszystowskiej" histerii rozum na lewicy poległ całkowicie, z czego chyba wciąż nie jest ona w stanie zdać sobie sprawy, skoro brnie coraz głębiej i zadaje sobie coraz większe straty. Bez wątpienia największą z nich jest kompromitacja "Krytyki Politycznej". Środowisko, które miało być intelektualną kuźnią lewicowej myśli, jej nadzieją, posuwając się do zapraszania, logistycznego wspierania i udzielania azylu niemieckim chuliganom spod czarnych chorągwi zdezawuowało się przecież, niwecząc wielką część swego dotychczasowego dorobku.

"Krytyka" zadała sobie szkodę potencjalnie jeszcze dla niej groźniejszą niż straty wizerunkowe. Przyjmując w emocjonalnym zadzierzgnięciu – bo w obliczu "faszystów" nie ma wroga na lewicy – rolę sojusznika, a nawet patrona ulicznych bandziorów, wmontowuje się na przyszłość w ruch radykałów, bardzo wygodny dla tego, co jej sympatycy nazywają mgliście "systemem" i co wydaje im się, że zwalczają.

Przedsmak tego, jak ów – pozostańmy przy tym obsesyjnym słowie – "system" wykorzysta w przyszłości różne "antify", mieliśmy w Rzymie. Pokojowy protest "oburzonych" zmienia się w rozróbę, rozróba zostaje odpowiednio pokazana w mediach, i opinia publiczna, przestraszona, i skłonna w kryzysie zaakceptować wszystko w imię zachowania choćby resztek stabilności, godzi się na, mówiąc językiem "Krytyki", "coraz dalej idący neoliberalny dyktat".

Oczywiście, w naszym kraju, gdzie prawo egzekwowane jest tylko wtedy, jeśli leży to w interesie szeroko pojmowanych elit, trudno sobie wyobrazić, aby stowarzyszenie – utrzymywane w końcu w znacznym stopniu ze środków publicznych – zostało w jakikolwiek sposób ukarane. Ale jeśli nowa lewica ma pewność, że nie grozi jej los handlarzy dopalaczy, "kiboli" i "moherów", że władza dziś trzymająca sztamę z bliskim jej Salonem nigdy nie wskaże jej palcem i nie napiętnuje jako zagrożenia – to niech mi wierzą, że to pewność zwodnicza.

Autor jest publicystą  tygodnika "Uważam Rze"

W jednym miejscu Warszawy odbył się Marsz Niepodległości. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym działacze ONR i Młodzieży Wszechpolskiej, mniej lub bardziej zorganizowane grupy kibiców, rozmaite środowiska patriotyczne i katolickie, takie jak Solidarni 2010 i aktywni czytelnicy "Gazety Polskiej", kombatanci AK i NSZ, piłsudczycy, sympatycy Nowej Prawicy i młodzieżowych organizacji konserwatywno-liberalnych oraz rzesza zwykłych warszawiaków, pragnących w tradycyjny sposób zamanifestować swą dumę z niepodległości, przeszło po nabożeństwie w kościele Świętej Rodziny od placu Konstytucji poprzez Waryńskiego, Spacerową i Belwederską, pod gmachami rządowymi, aż do placu Na Rozdrożu.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?