W wizji ratowania strefy euro, którą przedstawili najważniejsi unijni przywódcy – zwani dziś w skrócie Merkozy – najbardziej uderzyła zapowiedź kanclerz Niemiec, że dla ocalenia Europy konieczna będzie unia fiskalna. Pani kanclerz nie sprecyzowała, co rozumie przez unię fiskalną, jeśli jednak pojmować to określenie dosłownie, to oznaczałoby harmonizację podatków, być może także poza strefą euro. Czyli krok nie tylko wkraczający brutalnie w sferę suwerenności państw członkowskich, ale w dodatku zabijający konkurencję systemów podatkowych i dający najmocniejszym w UE nowe narzędzie do stłamszenia rywalizacji ze strony słabszych.
To oczywiście na razie tylko pomysł, wobec którego Nicolas Sarkozy wydaje się nieufny. David Cameron idzie nawet dalej, mówiąc, że dla ratowania euro zmiana traktatów – której chce Merkel – nie jest wcale konieczna. Nie twierdzi jednak stanowczo, że Wielka Brytania się na nią nie zgodzi. Jak to już nierzadko bywało, wiele wskazuje na to, że ostateczny kierunek działania zostanie uzgodniony jedynie w duecie prezydenta Francji z kanclerz Niemiec, a reszta do tego kierunku będzie musiała się odnieść. Bez wielkiego pola manewru.
Postkolonialna mentalność
Polski minister spraw zagranicznych swoim wystąpieniem sprzed tygodnia w pewnym sensie przygotował Angeli Merkel grunt. Choć jego przesłanie różniło się w niektórych wątkach od tego, co przedstawiła pani kanclerz (Sikorski był na przykład za zachowaniem kwestii podatkowych w kompetencjach państw), to jednak jego generalny wydźwięk nie pozostawiał wątpliwości: tylko Niemcy mogą i muszą nas ratować. A jeśli mianuje się jakieś państwo na jedynego zbawcę, trudno się potem dziwić, że – wzywane do działania – będzie działać. Głównie we własnym interesie. Takie deklaracje jak składane przez Sikorskiego są rodzajem carte blanche.
Nie jest przypadkiem, że minister Radosław Sikorski przedstawił swoją wizję polskiej polityki zagranicznej w Unii Europejskiej akurat w Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej, a nie w Warszawie. Nie chodziło tu oczywiście o prestiż miejsca, jak usiłował tłumaczyć. Sikorski zaoferował po prostu Niemcom swoistą transakcję handlową, w której walutą są bezpieczeństwo, stabilność, wolność i zdolność do prowadzenia polityki we własnym interesie. Postanowił przedstawić ją adresatom na ich terenie, co jest całkiem logiczne, gdy weźmie się pod uwagę jej treść.
A jest ona w skrócie następująca: Unia jest na skraju, a rozpad strefy euro może zagrozić Polsce, a przede wszystkim rządom PO. Zwracamy się zatem do Niemiec o pomoc. W zamian za nią oraz za obietnicę (obietnicę – podkreślmy – nie faktyczny wpływ) jakiegokolwiek wpływu na ostateczny kształt nowego unijnego porządku, zobowiązujemy się – po pierwsze – do przyjęcia w ciemno każdej niemieckiej propozycji, po drugie – akceptujemy niemiecką dominację, o ile zostanie ona niedbale zamaskowana jako zwiększenie kompetencji organów UE. Ten pierwszy punkt rodzi oczywiście natychmiast wątpliwość, jak Sikorski odniósłby się do unii fiskalnej, ale wyjaśnienia z jego strony na razie nie usłyszeliśmy.