Drugi obieg i wolni Polacy - Warzecha

Postawa obozu "wolnych Polaków" coraz bardziej przypomina podszyte romantycznym mesjanizmem czekanie na rozwiązanie w stylu deus ex machina. Jesteśmy, trwamy, jest nas dużo... – pisze publicysta

Publikacja: 22.12.2011 18:41

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, Marek Obremski Marek Obremski

W te święta pojednania na wielką skalę nie będzie. Polska alternatywna, drugoobiegowa nie będzie się dzielić opłatkiem z Polską oficjalną, a i ta oficjalna nie pali się do tego, żeby wyściskać tę równoległą. W Wigilię oba te światy będą obrócone do siebie plecami. Jedni przekonani, że po tamtej stronie są lemingi i zdrajcy; drudzy – że tamci to wariaci i oszołomy.

Własny świat

Osoby, które należą do elit obu obozów, a jednocześnie nie chcą się w nich zamykać i widzą jakąś szansę na porozumienie z drugą stroną, można policzyć na palcach jednej ręki. Przy czym "porozumienie" należy rozumieć jedynie jako uzyskanie zdolności do spokojnego zdefiniowania różnic, a nie jako osiągnięcie jakiegoś konsensu, bo w to chyba nikt nie wierzy.

Takie osoby ryzykują zresztą wiele. Jeśli pochodzą z obozu "wolnych Polaków" (by odwołać się do określenia Jarosława Marka Rymkiewicza), bardzo łatwo mogą zasłużyć na miano zdrajców. Jeśli z obozu lemingów – rychło mogą otrzymać łatkę pisowców, a może nawet faszystów. Odrzucani przez jednych, przyjmowani podejrzliwie przez drugich, mogą się znaleźć na ziemi niczyjej, ostrzeliwani z obu stron.

Dlatego bezpieczniej jest siedzieć za taborami swojego obozu i nawet nie próbować wychylać stamtąd nosa. Rozmawiałem niedawno ze znanym twórcą "świata równoległego" o jego najnowszej produkcji, zresztą bardzo dobrej i przejmującej. Zasugerowałem jednak, że kolejny raz kieruje ją wyłącznie do własnego obozu, mimo że ma do powiedzenia rzeczy, które mogłyby zostać wysłuchane także poza nim, a może nawet kogoś tam przekonać, że "Wyborcza" nie ma monopolu na prawdę i rację. "A co mnie obchodzą lemingi?" – lekceważąco rzucił mój rozmówca.

Kurs takim jak on wyznaczają słowa Rymkiewicza z jednego z wywiadów sprzed dobrych już paru miesięcy. Ich sens był następujący: z ludźmi spoza strefy "wolnych Polaków" nie warto w ogóle rozmawiać. Ich nie trzeba zauważać, dla nas (czyli dla "wolnych Polaków") ich nie ma. W ten sposób tworzy się złudzenie, że ogromna część obywateli – choć pewnie mniejsza niż połowa polskiego społeczeństwa – jest w stanie stworzyć jakiś własny świat, odwrócony plecami do tego oficjalnego i zupełnie go niepotrzebujący.

Przypomina to sytuacje – jest kilka takich przypadków na świecie – gdy jakiś miejscowy przedsiębiorczy obywatel ogłasza, że powołuje własne państewko o powierzchni paru kilometrów kwadratowych. Zaczyna drukować znaczki, wystawia paszporty, czasem nawet drukuje własne pieniądze. Staje się atrakcją turystyczną, a władze państwa, na terenie którego mieszka, traktują go jako nieszkodliwego wariata. Gdyby jednak ów miejscowy król, cesarz czy prezydent (w zależności od systemu, jaki przyjmuje) za bardzo się rozbestwił i zaczął stwarzać odczuwalne problemy, do jego "państewka" wkroczyłaby po prostu policja i zakończyła zabawę.

Podobnie jest z państwem równoległym. Jego niezależność i swoboda są uzależnione od tego, jak długo gotowy jest je tolerować oficjalny system. Zwolennicy "drugiego obiegu" często nie potrafią lub nie chcą tego zrozumieć.

Bez równowagi

Rzecz jasna, złudzenie jest po obu stronach. Po stronie lemingów istnieje przekonanie, że żyją w państwie całkowicie normalnym, które ma może jakieś wady, ale generalnie działa dobrze. Przyczyny ulegania temu złudzeniu są rozmaite – od czystego koniunkturalizmu i wygodnictwa, poprzez umysłowe lenistwo, sprzyjające uleganiu medialnej tresurze, przyzwyczajenie, aż po stuprocentowy cynizm.

Problem polega na tym, że nie ma tu równowagi. Jedna strona – jeśli patrzeć na realne możliwości sprawcze – ma niemal wszystko, druga nie ma prawie nic. Tym bardziej zadziwiające jest, że strona "bez ziemi" coraz mniej wydaje się zainteresowana zyskaniem realnego wpływu na rzeczywistość. Jej postawa coraz bardziej przypomina podszyte romantycznym mesjanizmem czekanie na jakieś rozwiązanie w stylu deus ex machina. Jesteśmy, trwamy, jest nas dużo (choć najwyraźniej za mało, żeby wygrywać wybory, ale furda, bo przecież wybory to część systemu, a ten nas nie obchodzi; zresztą i tak są fałszowane), mamy rację, mamy przewagę moralną, więc pozostaje czekać. Jak długo? Nie wiadomo. To czekanie zaczyna przybierać wymiar wręcz eschatologiczny.

Bardzo symboliczny jest pod tym względem najnowszy film Joanny Lichockiej "Przebudzenie", w którym oś narracji tworzą wypowiedzi Wojciecha Wencla – gdańskiego poety o poglądach bliskich Rymkiewiczowi. Wencel opowiada, że czuje się "wolnym Polakiem", a doświadczenie czasu po katastrofie smoleńskiej zakończyło w nim poczucie wykluczenia, bo okazało się, że wokół jest mnóstwo podobnie myślących.

Po premierze filmu Wencel powiedział, że wiele osób mogło oczekiwać szybkiej zmiany politycznej, może nawet rewolucji, ale to się nie ziściło. Pozostaje więc trwać i – trwając – czekać na... No właśnie: na co? Na drugi Budapeszt? Na Andersa na białym koniu? Nie bardzo wiadomo. Dla Wencla czas nie płynie w rytmie realnej polityki – kolejnych wyborów, zapadalności polskich obligacji czy perspektyw budżetowych Unii Europejskiej. Niestety, rytm życia państwa hic et nunc wyznaczają takie właśnie realne i do bólu konkretne sprawy, a nie uniesienia podczas kolejnych miesięcznic katastrofy smoleńskiej.

W takim sposobie myślenia i widzenia sytuacji uderza brak jakiejkolwiek praktyczności, oderwanie od rzeczywistej polityki i przesunięcie środka ciężkości całkowicie ku metafizyce. Ona jest oczywiście także potrzebna – w jakimś dalekim, metapolitycznym planie katastrofa smoleńska jest rzecz jasna czymś o wiele więcej niż zwykłym wypadkiem lotniczym. Kłopot zaczyna się jednak, jeśli ten daleki plan przysłania całkowicie dzisiejszą rzeczywistość i wzmacnia złudzenie, że możliwe jest zbudowanie alternatywnego państwa.

Fatalne jest, że zwolennicy Polski drugoobiegowej nie dostrzegają szansy ani potrzeby na prowadzenie pracy organicznej w przeciwnym obozie niezależnie od pohukiwań przywódców obu stron. Bo rozjazd obu Polsk to w znacznej mierze odpowiedź na bieżące polityczne zapotrzebowanie dwu głównych partii. Choć to oczywiście również kwestia długotrwałego prania mózgów i wpajania odruchów warunkowych stronie zachwyconej obecnością ciepłej wody w kranach. Ta tresura miała nieco inne cele i wynikała z innych motywacji, co nie zmienia faktu, że jej rezultaty po mistrzowsku wykorzystuje od paru lat Donald Tusk.

Zbyt łatwe sylogizmy

Wynika z tego jednak również, że istnieje jakaś – być może całkiem spora – liczba Polaków, którzy w sensie Rymkiewiczowskim wolni nie są, ale nie dlatego, że takiej potrzeby wolności dobrowolnie się wyzbyli. Oni wielu spraw nie dostrzegają albo nie rozumieją, ale nie dlatego, iżby mieli złą wolę albo dobrze się czuli w warunkach umysłowego zniewolenia. Nie – oni z różnych przyczyn nie byli w stanie oprzeć się tresurze. Mają jednak w sobie potencjał wolności, który można by z nich przy odrobinie starań wydobyć.

Aby jednak tego dokonać, trzeba by wyjść poza wąsko definiowany obszar "Polski wolnych Polaków" oraz zrezygnować z myślenia w kategoriach partyjnych ("wszystko, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski" – by znów zacytować Rymkiewicza). Tamta Polska, Polska ludzi wytresowanych, mogłaby się okazać wcale nie taka twarda, być może nawet spragniona świeżego powietrza. Trzeba je jej jedynie chcieć dostarczyć i uczynić to bez wyniosłości posiadaczy prawdy objawionej.

Doprawdy – nie każdy, kto nie bierze udziału w miesięcznicach katastrofy smoleńskiej lub krytycznie wyrażał się o marszu wolności i solidarności 13 grudnia, zarazem z zachwytem patrzył na barbarzyńskie popisy hołoty budującej na Krakowskim Przedmieściu krzyż z puszek po piwie Lech. Polsce "drugiego obiegu" zbyt łatwo idzie tworzenie takich sylogizmów.

Zbyt łatwo idzie rozdzielanie etykietek zdrajców (Radosław Sikorski), patriotów (kibice) oraz posługiwanie się argumentem z kredytu ("on pisze lub mówi tak, a nie inaczej, bo ma kredyt do spłacenia"). Za dużo w tym może nawet pychy i samozadowolenia z własnego nonkonformizmu i moralnej wyższości. Choć trzeba też sprawiedliwie przyznać, że wiele osób z "Polski równoległej" płaci za swoje przekonania autentyczną cenę utraty osobistej wygody.

Wzajemna pogarda

Nie zasiądą więc te dwie Polski ze sobą jutro przy wigilijnym stole, nawzajem sobą gardząc, w najlepszym razie się ignorując i udając nawzajem, że ta druga Polska nie istnieje, w najgorszym zaś – nienawidząc się. Możliwości są tylko dwie. Albo w końcu jedni i drudzy dostrzegą, że realna, rzeczywista – nie mityczna – Polska jest tylko jedna i trzeba ją sobie jakoś urządzić, bo nasz czas może się szybko skończyć; albo na pobojowisku po naszych wewnętrznych potyczkach ktoś inny urządzi sobie wygodne mieszkanie.

Autor jest komentatorem dziennika "Fakt"

W te święta pojednania na wielką skalę nie będzie. Polska alternatywna, drugoobiegowa nie będzie się dzielić opłatkiem z Polską oficjalną, a i ta oficjalna nie pali się do tego, żeby wyściskać tę równoległą. W Wigilię oba te światy będą obrócone do siebie plecami. Jedni przekonani, że po tamtej stronie są lemingi i zdrajcy; drudzy – że tamci to wariaci i oszołomy.

Własny świat

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?