Historia i racja stanu

Holocaust był zbrodnią zorganizowaną przemysłowo i strukturalnie jak żadne inne ludobójstwo w historii. Ale jego wymiar nie ogranicza w żaden sposób ofiary innych narodów – pisze historyk.

Publikacja: 26.06.2013 20:00

Historia i racja stanu

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Red

Średnio co pół roku media polskie (a także – choć nieco mniej – środowiska naukowe) rozgrzewają kolejne przykłady błędów, przeinaczeń czy wręcz przekłamań dotyczących polskich dziejów. Najczęściej dotyczy to wydarzeń z lat 1939-1945.

To niezwykle istoty etap w historii świata. Warto bowiem pamiętać, że to na wnioskach wynikających z wydarzeń tych lat zbudowano współczesny świat – nie tylko politykę międzynarodową (np. ONZ), ale także m.in. prawo ograniczające wolność polityczną dla głoszących ideologie totalitarne czy umożliwiające ściganie zbrodni przeciwko ludzkości.

To właśnie na przykładach wojennych wskazuje się często tak zachowania potępiane, jak i te, które powinny być wzorem. Jest to słuszne – nigdy chyba w historii ludzkość nie stanęła przed tak trudnym egzaminem, przed koniecznością dokonywania zasadniczych wyborów. Bardzo wielu tego egzaminu nie zdało. Bez zrozumienia wydarzeń przełomów lat 30. i 40. nie sposób dziś zrozumieć współczesnej polityki USA, RFN, Izraela, Rosji, Chin i innych państw. Nie sposób też zrozumieć sensu rewolucji środkowoeuropejskiej 1989 r.

Także dla Polski wydarzenia lat wojny mają zasadniczą wagę. Ogrom ofiar, które polscy obywatele (szczególnie Żydzi i Polacy) ponieśli w czasie II wojny światowej, doświadczenia represji, wygnania z domów, rozdzielenia rodzin, utraty suwerennego państwa są najważniejszymi w historii Rzeczpospolitej ostatnich wieków.

Nie mogą więc dziwić ostre reakcje na pojawiające się określenia sugerujące nasz współudział w zbrodniach totalitaryzmów, jak chociażby używanie nazwy „polski obóz zgłady". Nie dziwi więc także ostra reakcja na niemiecki miniserial „Nasze matki, nasi ojcowie"  O jego nierzetelności historycznej powiedziano już chyba wszystko. Warto jednak pamiętać, że nie chodzi tylko o to, że ten serial powstał, ale także o to, że został wyemitowany w polskiej telewizji publicznej.

Zacieranie różnic

Serial ten jest ważnym obrazem. Nie zgadzam się, że umniejsza winę Niemców, bo to z rąk niemieckich spotyka głównych bohaterów to, co najgorsze. Film ten jednak wpisuje się w realizowaną od dłuższego czasu politykę rozciągania odpowiedzialności za zło wojenne na maksymalnie szeroki krąg narodów. Niemcy są źli, ale także inni nie byli lepsi (przynajmniej w stosunku do najbardziej dotkniętych wojennym ludobójstwem Żydów).

Warto zauważyć, że najbardziej ohydne antysemickie teksty wygłasza w filmie polski partyzant jako jedyny noszący orła na czapce. Jest on wręcz kwintesencją polskości! Powstaje w ten sposób wspólny mianownik, łączący cały przekrój europejskich antysemitów, których łatwo będzie wtłoczyć w ponadnarodową nawę nazistów, a obraz ofiar skupić przede wszystkim na jednej narodowości.

Niemiecki serial powinien być pokazany w Polsce, ale na pewno nie w telewizji publicznej

Niestety, ten sposób myślenia o sprawcach i ofiarach II wojny światowej jest coraz szerszy. Jest on bardzo niebezpieczny nie tylko dlatego, że pozbawia Holocaust realnego wymiaru, ale również dlatego, że zaciera jednoznaczną odpowiedzialność za stworzenie sprawnie funkcjonującej fabryki śmierci.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie podważy tego, że Holocaust był zbrodnią na niespotykaną skalę, był zorganizowany przemysłowo i strukturalnie jak żadne inne ludobójstwo w historii. Ale jego wymiar nie ogranicza w żaden sposób ofiary innych narodów. Tymczasem nawet w Polsce zaczyna się o tym mechanicznie zapominać.

Warto przypomnieć, że kilka dni temu na dworcach kolejowych w Polsce z inicjatywy Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Rodzin Oświęcimskich odczytywano komunikaty upamiętniające 73. rocznicę pierwszego transport do Auschwitz. Tego dnia z Tarnowa trafiła do obozu grupa polskich więźniów. Rzecznik prasowy PKP PLK tak skomentował akcję: „Tam, gdzie była możliwość techniczna, tam pojawiły się komunikaty upamiętniające ofiary Holokaustu." Pan rzecznik zupełnie nie wpadł na to, że do Auschwitz trafiali także inni. Co więcej dziennikarz też nie zauważył tej nieścisłości.

TVP mniej może....

Jak pokazują badania, w USA młodzież wiedzę o historii czerpie w 60 proc. (!) z filmów fabularnych, a tylko w niespełna 1 proc. z książek naukowych. Mam wrażenie, że w Europie proporcje są bardzo zbliżone. Rzeczywiście – pomimo zmian na rynku medialnym, film pozostaje jednym z najważniejszych przekazów informacji. Bez względu na to, czy oglądany jest na ekranie kinowym, telewizyjnym czy wyświetlaczu smartfona wciąga, zachwyca, inspiruje, na długo pozostaje w pamięci. Filmy historyczne tworzą często spersonizowane obrazy przeszłości, które znacznie częściej zapadają w pamięć niż typowy podręcznikowy tekst.

Rzecz jasna, powstają bardziej i mniej udane produkcje filmowe. Na rynku istnieją obok siebie sieci kin, wypożyczalni, kanały internetowe i cała masa kanałów telewizyjnych. W tym gąszczu spluralizowanych sposobów dotarcia do widzów, pozostał chyba tylko jedyny swoisty znak jakości. Są nim kanały telewizyjne: wiadomo, które z nich są bardziej prestiżowe, dbające o poziom pokazywanej produkcji. Szczególnie dotyczy to telewizji publicznych, których misja wykracza daleko poza rozrywkę.

Mając powyższe na względzie, warto zauważyć, że decyzja o emisji produkcji historycznej musi być podjęta świadomie. Kierownictwo TVP, decydując się na emisję serialu, popełniło ewidentny błąd. Oczywiście, serial ten powinien być pokazany w Polsce, ale na pewno nie w telewizji publicznej, finansowanej ze środków publicznych.

Skoro serial ten był hitem, na pewno któraś ze stacji komercyjnych zdecydowałaby się go pokazać. Decyzja o emisji tak dyskusyjnego obrazu w polskiej publicznej (czyli państwowej) telewizji jest bowiem czymś więcej niż tylko zwykłym pokazem.

Warto przypomnieć, z jaką uwagą odnotowano w Polsce pokazy filmu „Katyń" w rosyjskiej telewizji państwowej. Było to wydarzenie nie tylko kulturalne, ale przede wszystkim polityczne. Po emisji „Naszych matek, naszych ojców" dystrybutor może bez problemu reklamować film stwierdzeniem, że pokazała go polska telewizja publiczna i zgromadził on milionową rzeszę widzów.

PISF powinien więcej

Oczywiście nasuwa się też pytanie, w jaki sposób pokazać właściwy obraz historii, a przede wszystkim jak go wypromować. Niestety znakomity serial TVP „Czas honoru" w tym przypadku nie wystarczy.

Polska szczęśliwie kilka lat temu wydostała się z ewidentnego kryzysu kinematografii. Niewątpliwa w tym zasługa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który stworzył sprawny mechanizm finansowania produkcji kinowej. Myślę, że czas już, by PISF z nieco większą starannością zaczął uczestniczyć także w kreowaniu polskiego filmu historycznego. Jako instytucja państwowa Instytut powinien zadbać, by powstające dzieła filmowe były nie tylko na wysokim poziomie merytorycznym, ale także przedstawiały obiektywny obraz Polski i Polaków.

Dotychczas nie do końca się to udawało, np. kilka lat temu PISF współfinansował obraz „Moja Australia", w którym pierwsze sceny poświęcone są bandzie polskich wyrostków (uwielbiających nazistowskie gadżety) z upodobaniem katujących uczniów żydowskiej szkoły. A akcja filmu toczy się w Polsce lat 60. XX w.!

Może warto rozważyć, by raz do roku ogłaszać otwarty konkurs na realizację ważnego filmu historycznego. Na pewno tu też przydałby się pieniądze TVP wydane na zakup niemieckiego filmu. Tematów do sfilmowanie jest wiele, wystarczy do nich sięgnąć. Za kilka dni 70. rocznica Zbrodni Wołyńskiej. Dlaczego nie opowiedziano o niej przez pryzmat obrony Przebraża? Paleta postaci, problemów, indywidualnych historii Polaków, Ukraińców, Niemców, Rosjan pozwoliłaby na realizację naprawdę fascynującego obrazu fabularnego (dokument właśnie powstaje)! Byłby on zapewne znacznie ciekawszy, niż historia braci Bielskich sprzed kilku lat.

Warto bowiem pamiętać, iż jeżeli sami nie zadbamy o właściwy przekaz, na innych trudno będzie nam liczyć. W kontekście zwycięstwa aliantów w II wojnie światowej często przywoływane jest rozpracowanie przez poznańskich matematyków niemieckiej maszyny szyfrującej „Enigma". Przed dekadą powstał brytyjsko-amerykańsko-niemiecki film pt. „Enigma". Oczywiście wśród jego bohaterów jest też Polak, jednak to zdrajca przekazujący Niemcom tajemnice brytyjskiego wojska.... Film, choć słaby, obejrzało jednak kilka milionów ludzi.

Praca organiczna

Przekaz za pomocą popkultury jest skuteczny, ale to nie jedyne rozwiązanie. Do wykorzystania jest cała paleta działań, o których przypomina się przy okazji pojawienia się wspominanych na wstępie kontrowersji. Nie mniejszą rolę ma jednak organiczna praca u podstaw poza granicami kraju. Polska ma tu do dyspozycji rozwiązanie, które wciąż jest niedoceniane.

Do wykorzystanie jest bowiem tysiące naszych swoistych „ambasadorów" – absolwentów szkół polonijnych. W kilkudziesięciu krajach świata działają setki polskich ośrodków edukacyjnych. Najczęściej są to placówki działające w weekendy, często prowadzone społecznie przez samych rodziców. Uczęszczają do nich dzieci które najczęściej urodziły się już poza Polską. Chłoną jednak wiedzę o kraju swoich przodków, czują się z nim związani.

Ci młodzi ludzie, których tysiące każdego roku kończy edukację (tylko w Chicago w tym roku było to ok. 600 osób), są naturalnymi ambasadorami Polski i jej historii. Na co dzień żyją wśród swoich rówieśników, później trafiają na uniwersytety, i do środowisk zawodowych. Nikt lepiej nie będzie prowadził pracy u podstaw, niż właśnie ci ludzie.

Od kilku lat trwa dyskusja nad nowym modelem szkolnictwa polonijnego i systemem jego wspierania. Polska powinna wspierać polonijne placówki edukacyjne, a ich uczniów wyposażać w niezbędną wiedzę. Wbrew pozorom cena takiego wsparcia nie musi być duża: dostęp do materiałów dla nauczycieli, książek dla uczniów, materiałów interaktywnych.  Warto rozważyć, by każdy polski uczeń poza granicami kraju jako swoiste świadectwo zakończenia edukacji otrzymywał, starannie i atrakcyjnie wydane, opracowanie historii Polski na tle historii powszechnej. Byłby to swoisty historyczny bilet w dorosłe życie. Polska racja stanu takich świadomych „ambasadorów" bardzo potrzebuje.

Autor jest dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN, pracownikiem naukowy Katedry Historii Gospodarczej i Społecznej SGH w Warszawie.

Średnio co pół roku media polskie (a także – choć nieco mniej – środowiska naukowe) rozgrzewają kolejne przykłady błędów, przeinaczeń czy wręcz przekłamań dotyczących polskich dziejów. Najczęściej dotyczy to wydarzeń z lat 1939-1945.

To niezwykle istoty etap w historii świata. Warto bowiem pamiętać, że to na wnioskach wynikających z wydarzeń tych lat zbudowano współczesny świat – nie tylko politykę międzynarodową (np. ONZ), ale także m.in. prawo ograniczające wolność polityczną dla głoszących ideologie totalitarne czy umożliwiające ściganie zbrodni przeciwko ludzkości.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska