Niedawno do Pragi przyleciała wysłanniczka znanej amerykańskiej instytucji rządowej, promującej demokrację w świecie. W smartfonie miała adresy czołowych czeskich think-tanków. Chciała zaproponować im udział w programach wspierających społeczeństwo obywatelskie w Rosji. Na początku tego roku władze na Kremlu wyprosiły bowiem Amerykanów, w praktyce uniemożliwiając im kontynuowanie działalności. W świetle najnowszych rosyjskich przepisów tamtejsze NGO’sy, które przyjmują pieniądze z Zachodu, same proszą się o poważne kłopoty. Amerykanie postanowili więc wciągnąć do współpracy Czechów, wykorzystując ich jako dystrybutora środków finansowych na projekty obywatelskie w Rosji. Ku swemu zdumieniu, natrafili na zdecydowany opór ze strony spolegliwych zazwyczaj Czechów. Okazało się, że nikt w Pradze nie chce zadzierać z Moskwą.
Wytłumaczenie było za każdym razem takie samo: to się nie spodoba naszemu biznesowi.
Za tym eufemizmem kryją się interesy kilku najbogatszych Czechów, najpotężniejszych grup kapitałowych oraz największych firm, często filii zagranicznych koncernów.
Jak w komunistycznej propagandzie
Na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się w najbliższy weekend 25-26 października, na ulicach Pragi najbardziej rzucają się w oczy nie billboardy partii politycznych, lecz wyjątkowo liczne w tym roku wycieczki z Rosji. Język rosyjski rozbrzmiewa na ulicach i w gospodach. Kryzys finansowy sprawił, że liczni niegdyś turyści z Niemiec, Włoch czy Ameryki zostali w domu. W Pradze dominują Rosjanie. Nie tylko na malowniczych uliczkach Hradczan czy Małej Strany.