Moskwa nad Wełtawą

„Mały czeski człowiek” nie zajmuje się zbawianiem świata, tylko pilnuje swego interesu. Tak było za Franciszka Józefa, za Gustava Husaka, i tak jest teraz – pisze publicysta.

Aktualizacja: 24.10.2013 19:54 Publikacja: 24.10.2013 19:39

Moskwa nad Wełtawą

Foto: archiwum prywatne

Red

Niedawno do Pragi przyleciała wysłanniczka znanej amerykańskiej instytucji rządowej, promującej demokrację w świecie. W smartfonie miała adresy czołowych czeskich think-tanków. Chciała zaproponować im udział w programach wspierających społeczeństwo obywatelskie w Rosji. Na początku tego roku władze na Kremlu wyprosiły bowiem Amerykanów, w praktyce uniemożliwiając im kontynuowanie działalności. W świetle najnowszych rosyjskich przepisów tamtejsze NGO’sy, które przyjmują pieniądze z Zachodu, same proszą się o poważne kłopoty. Amerykanie postanowili więc wciągnąć do współpracy Czechów, wykorzystując ich jako dystrybutora środków finansowych na projekty obywatelskie w Rosji. Ku swemu zdumieniu, natrafili na zdecydowany opór ze strony spolegliwych zazwyczaj Czechów. Okazało się, że nikt w Pradze nie chce zadzierać z Moskwą.

Wytłumaczenie było za każdym razem takie samo: to się nie spodoba naszemu biznesowi.

Za tym eufemizmem kryją się interesy kilku najbogatszych Czechów, najpotężniejszych grup kapitałowych oraz największych firm, często filii zagranicznych koncernów.

Jak w komunistycznej propagandzie

Na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się w najbliższy weekend 25-26 października, na ulicach Pragi najbardziej rzucają się w oczy nie billboardy partii politycznych, lecz wyjątkowo liczne w tym roku wycieczki z Rosji. Język rosyjski rozbrzmiewa na ulicach i w gospodach. Kryzys finansowy sprawił, że liczni niegdyś turyści z Niemiec, Włoch czy Ameryki zostali w domu. W Pradze dominują Rosjanie. Nie tylko na malowniczych uliczkach Hradczan czy Małej Strany.

Kiedy przed rokiem ówczesny premier centroprawicowego rządu Petr Nečas powiedział, że priorytetem czeskiej polityki zagranicznej jest wzrost wymiany handlowej z Chinami i Rosją, a nie „pussyriotyzm i dalajlamizm”, większość tamtejszych komentatorów zarzuciła mu serwilizm wobec Pekinu i Kremla. Kiedy w ubiegłym tygodniu Jan Mládek, socjaldemokratyczny minister finansów w gabinecie cieni, zarzucił krytykom autorytarnych rządów Putina i KPCh „ekshibicjonizm”, głosów potępienia było już znacznie mniej. Nawet czołowy komentator kojarzonego z centroprawicą tygodnika „Lidové noviny” największe pretensje miał do Mládka nie o to, co ten powiedział, tylko że zrobił to publicznie, podczas konferencji poświęconej „dyplomacji gospodarczej”.

Słynne uzdrowisko w Karlovych Warach praktycznie w całości należy do Rosjan

Pikanterii wystąpieniu Mládka dodał fakt, że zarzut „ekshibicjonizmu” jako żywo przypomina epitety, za pomocą których komunistyczni propagandziści szydzili z obrońców praw człowieka z Karty 77. Takie argumenty w Czechach tradycyjnie padają na podatny grunt. „Mały czeski człowiek” nie zajmuje się zbawianiem świata, tylko pilnuje swego interesu. Tak było za Franciszka Józefa, za Gustava Husaka, i tak jest teraz. Przeciętni Czesi przyznają Mládkowi rację, a jego partia wiedzie w prym w sondażach (28,5 proc.).

Tak jak ostatnio w Niemczech, nie wiadomo jeszcze, z kim CSSD (socjaldemokraci) wejdzie w koalicję, ale z punktu widzenia Kremla nie ma to większego znaczenia. Czescy politycy mówią o Rosji dobrze albo wcale. Krytykowanie Kremla nie popłaca, bo czeski elektorat jest pragmatyczny do bólu, a partie nie są finansowane przez podatników, lecz biznes.

Kurica nie ptica

A biznes nie chce drażnić Moskwy. Najbogatszy Czech Petr Kellner jest potentatem na rosyjskim rynku ubezpieczeń. Czeskie firmy budują tam na potęgę, niczym w czasach pięciolatek. Czeskie produkty, od piwa po samochody, cieszą się w Rosji wielkim wzięciem. Z kolei w Czechach rosyjskie firmy zabiegają o kontrakt na rozbudowę elektrowni atomowej w Temelinie. Zarówno Jan Mládek, jak i prezydent Miloš Zeman zdążyli już oświadczyć, że rosyjska oferta jest najlepsza, bo daje najwięcej możliwości czeskim kooperantom. W grę wchodzą miliardy dolarów, które premier Dmitrij Miedwiediew obiecał reinwestować w Czechach.

Tysiące prażan żyją z obsługi rosyjskich turystów, pracują w rosyjskich firmach i bankach. Słynne uzdrowisko w Karlovych Warach praktycznie w całości należy do Rosjan; miasto ma nawet połączenie lotnicze z Moskwą. W Pradze Rosjanie czują się równie dobrze, jak w Londynie, ale znacznie pewniej i bardziej swojsko. Wiadomo, kurica nie ptica... Na początku lat 90. w stolicy Czech przebywało na stałe nawet 30 tysięcy Amerykanów. Po większości z nich dawno nie ma śladu. Zastąpili ich Rosjanie.

Tę samą tendencję widać w wymianie handlowej. Od kilku lat czeski eksport do Rosji i Chin nieprzerwanie rośnie. W samych Chinach Czesi sprzedają niemal sto tysięcy aut marki Skoda rocznie. Ktoś przytomnie zauważy, że zakłady Skody są własnością Volkswagena. W tym rzecz: czeska gospodarka jest związana z gospodarką niemiecką nawet ściślej, niż nasza, ale na innych, korzystniejszych warunkach. Czesi nie eksportują surowców naturalnych, żywności i taniej siły roboczej, lecz przetworzone produkty przemysłowe: sprzęt AGD, maszyny i samochody osobowe. Tak procentują tradycje przemysłowe, przemyślana polityka gospodarcza i wysokie kwalifikacje robotników (najliczniejszych w stosunku do ogółu populacji w całej UE, stanowią ponad 40 proc. zatrudnionych). Czesi mogą więc naśladować Niemców.

I właśnie to robią. Wiedzą, że muszą przeorientować swój eksport na rynki pozaeuropejskie, bo już dziś jedno średniej wielkości miasto w Chinach wchłania więcej nowych aut, niż Polska. A dobrobyt Czechów zależy właśnie od wymiany zagranicznej, 75 proc. tamtejszego PKB pochodzi z eksportu (w Polsce około 40 proc.). Czeski PKB na głowę mieszkańca wynosi niemal 80 proc. średniej unijnej (w Pradze ponad 120 proc., a w Polsce 66 proc.). Rynek wewnętrzny jest zbyt mały, to zaledwie 10 mln ludzi, wprawdzie przeciętnie zamożniejszych i mających większe oszczędności niż Polacy.

Czeski biznes stawia więc na Rosję i Chiny. Nie znaczy to, że lekceważy Amerykanów, aczkolwiek gdy ostatnio przedstawiciel administracji Obamy miał przylecieć na konferencję w Pradze, uczestnicy zastanawiali się głównie nad tym, czy zdąży przed tzw. shutdown, czyli zamknięciem instytucji rządowych z powodu nieuchwalenia budżetu przez Kongres. Zdążył, ale i tak się spóźnił, bo zabłądził na praskiej starówce. Wszyscy w Pradze mają nadzieję na wielomiliardowe profity z negocjowanej umowy o wolnym handlu między USA i UE, ale to na razie gruszki na wierzbie. A interesy z Rosją i krajami azjatyckimi są tu i teraz, na wyciągnięcie ręki.

Siedzieć cicho

Dlatego, odkąd zmarł Václav Havel, żaden znaczący polityk czeski, z wyjątkiem księcia Karla Schwarzenberga, nie wspomina o łamaniu praw człowieka w Rosji czy Chinach. Schwarzenberg jednakże w tym roku przegrał wybory prezydenckie i pożegnał się z resortem dyplomacji. Na plakacie wyborczym jego liberalnej partii TOP09 (11 proc. w sondażach) wykorzystano autentyczne zdjęcie, na którym widać, jak wrzuca nieważny głos do urny podczas ostatnich wyborów prezydenckich (książę zapomniał włożyć kartkę do koperty). Hasło: „Tym razem tego nie schrzanię”.

Najwymowniejszym rzecznikiem Moskwy nad Wełtawą jest były prezydent Václav Klaus. - Nie mogę zrozumieć, dlaczego przestał bać się Rosjan – mówi Bohumil Doležal, publicysta, jego były doradca. –Znam go pół wieku, zawsze patrzył na świat wyłącznie przez pryzmat ekonomii. Ale przecież nie mógł zapomnieć, jak po ulicach Pragi jeździły sowieckie czołgi.

Wpływ Klausa na politykę jest obecnie znikomy; popierana przez niego partyjka, domagająca się wyjścia Czech z UE, ma śladowe poparcie w sondażach. Z kolei rządząca do niedawna Obywatelska Partia Demokratyczna, którą założył przed 22 laty, dostaje w sondażach zaledwie 6,5 proc. głosów. Ale to właśnie Klaus konsekwentnie, przez ostatnie ćwierćwiecze, zwalczał próby jakiegokolwiek zaangażowania politycznego Czech w regionie, a tym bardziej na wschodzie kontynentu. I wygląda na to, że dopiął swego.

Bez względu na to, z kim socjaldemokraci po wyborach zawiążą koalicję, ich priorytetem będą sprawy gospodarcze. Najważniejszym partnerem ekonomicznym Czech są Niemcy i UE, ale Praga konsekwentnie dąży do tego, by zmniejszyć udział handlu z pogrążonymi w kryzysie krajami zachodnimi na korzyść rynków pozaeuropejskich. W gruncie rzeczy opowiadają się za tym politycy wszystkich partii, od komunistów po konserwatystów. Traktują ten cel poważnie i są gotowi podporządkować mu wiele.

Koszmar Havla

Zdecydowanym rzecznikiem takiej polityki jest prezydent Miloš Zeman. Przy sprzyjającym układzie mandatów w przyszłym parlamencie to on będzie kierował kolejnym rządem z tylnego fotela. Socjaldemokraci mogą utworzyć mniejszościowy rząd z cichym poparciem komunistów, koalicję z kilkoma mniejszymi ugrupowaniami, jeśli te przekroczą 5-procentowy próg wyborczy i wejdą do parlamentu, albo też - co wydaje się najbardziej prawdopodobne - dogadać się z drugim najbogatszym Czechem (z pochodzenia Słowakiem) Andrejem Babišem.

Ten multimiliarder to postać z najgorszych koszmarów Václava Havla; uosabia wszystko, przed czym przestrzegał autor „Siły bezsilnych”. Wzorem Berlusconiego uznał, że zamiast opłacać polityków za pomocą subwencji wyborczych lub łapówek, lepiej wprowadzić do parlamentu i rządu menedżerów, którzy sprawdzili się w dwustu spółkach jego holdingu. Należąca do niego partia ANO 2011 wysunęła się właśnie na drugie miejsce w sondażach (12,5 proc.).

Z naszego punktu widzenia to o tyle istotne, że Babiš jest największym producentem żywności w Czechach. Powszechnie wiąże się go z antypolską kampanią w tamtejszych mediach, przywodzącą na myśl retorykę z czasów stanu wojennego. Ponoć tania żywność z Polski truje. Taki zarzut postawiono w kraju, w którym na początku tego roku 60 osób zmarło po wypiciu wprowadzonego nielegalnie do obrotu alkoholu metylowego. Winnych jak dotąd nie znaleziono, ale czescy dziennikarze i tak częściej piszą o soli drogowej w polskich kiełbasach. Przoduje w tym prasa lokalna, a także dwa największe dzienniki, „Lidové noviny” i „MFDnes”, będące od niedawna własnością… Andreja Babiša.

Autor jest eseistą i tłumaczem literatury czeskiej. Ostatnio opublikował „Praski elementarz" (Czarne, 2012). Redaktor naczelny kwartalnika „Aspen Central Europe Review"

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?