Kostarczyk: Wnioski z porażki nad Dnieprem

Większość mieszkańców Ukrainy najchętniej widziałaby swój kraj jako beneficjenta taniego rosyjskiego gazu oraz unijnych funduszy pomocowych – pisze publicysta.

Publikacja: 23.12.2013 01:00

Emocje wywołane na kijowskim Majdanie ożywiły w Polsce jagiellońskie nostalgie. Niestety Ukraińcy ni

Emocje wywołane na kijowskim Majdanie ożywiły w Polsce jagiellońskie nostalgie. Niestety Ukraińcy nie śnią go razem z nami – uważa autor

Foto: AFP

Red

Premier Donald Tusk zaproponował zwołanie okrągłego stołu w sprawie polityki wschodniej. Gdyby do niego doszło, miałbym dla jego uczestników kilka uwag.

Polska, sprzyjając integracji Ukrainy ze strukturami Zachodu, ma przed sobą szereg dylematów podobnych do tych, które niegdyś stały przed prowadzącymi Ostpolitik rządami w Bonn. RFN musiał zabiegać o poparcie zjednoczenia Niemiec u swoich sojuszników, czekać, aż ZSRR nie będzie mógł kontynuować konfrontacji z Zachodem, oraz stale podtrzymywać poczucie jedności wśród Niemców po obu stronach Łaby. Dopiero wystąpienie łącznie tych trzech czynników pozwoliło Republice Federalnej na osiągnięcie jej politycznego celu.

Uwspółcześniając kontekst geopolityczny i uwzględniając różnice kulturowe czy wręcz cywilizacyjne dzielące narody środkowo-wschodniej Europy od tych żyjących w granicach byłego ZSRR, łatwo zauważymy, że w procesie zbliżania Ukrainy z Zachodem nie zaistniał w ogóle, bądź nie w pełni, żaden z tych trzech warunków umożliwiających Niemcom w okresie „jesieni ludów" połączenie.

Ukraińcy boleśnie się przekonają, że związek z Rosją prowadzi ich do cywilizacyjnej zapaści

Polska nie waży w Europie tyle co Niemcy i wsparcie forsowanej przez nas idei rozszerzenia Unii i NATO na wschód nie jest zbyt mocne. Podlega ono w stolicach państw zachodnich ciągłej fluktuacji. Dla Moskwy Ukraina przedstawia, niepomiernie wyższą niż dla Zachodu, wartość. O ile, wycofując się z NRD i satelickich państw wschodniej Europy, Kreml mógł jeszcze liczyć na utrzymanie statusu supermocarstwa, o tyle utrata Ukrainy przekreśla tę szansę nieodwracalnie. Zarówno dla elit kremlowskich, jak i dla szerokich kręgów rosyjskiego społeczeństwa jest to równoznaczne z degradacją pozycji Rosji jako historycznego centrum imperium eurazjatyckiego, w prawosławnej czy komunistycznej wersji. Są gotowi zapłacić bardzo wysoką cenę, aby – z ich punktu widzenia – tej dziejowej katastrofie zapobiec. Społeczeństwo ukraińskie jest w kwestii kierunków integracji swego państwa podzielone. Poczucie związków historycznych z Rosją jest ciągle żywe. Większość Ukraińców najchętniej widziałaby swój kraj jako beneficjenta taniego rosyjskiego gazu oraz unijnych funduszy pomocowych, połączonych ze zniesieniem obowiązku wizowego przy przekraczaniu granic UE.

Dwa mity

Skuteczność polskiej polityki wschodniej jest ściśle uzależniona od wymienionych wyżej czynników. Najistotniejszym z nich jest postawa obywateli Ukrainy. W łonie jej społeczeństwa zaczyna zachodzić dość dynamiczna zmiana. Każdego roku kilkaset tysięcy Ukraińców ma możność porównania realiów życia na Zachodzie z tymi w strefie postsowieckiej. Coraz więcej z nich nabiera przekonania, że trwanie w starym układzie przekreśla ich życiowe szanse. Narasta tendencja prozachodnia. Porażka szczytu w Wilnie to niewątpliwie pół kroku wstecz na drodze stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską, ale prawdopodobnie wielki krok naprzód w procesie powstawania proeuropejskiej orientacji społeczeństwa ukraińskiego.

Niestety kluczowa dla losów Ukrainy strategiczna kwestia wyboru integracyjnego jest nad Dnieprem instrumentalizowana w wewnętrznej walce o władzę. Nie jednoczy, tak jak było to w Polsce, sił politycznych ponad podziałami. Kijów nie poszedł też, wzorem Warszawy, drogą radykalnych reform gospodarczych. Skutki tego są opłakane. Podczas gdy w lata 90. startowaliśmy ze zbliżonego poziomu PKB, obecnie nasz produkt krajowy per capita jest prawie trzykrotnie większy. Dzisiejsza Ukraina jest pogrążona w głębokim kryzysie.

Na temat Unii pokutują na Ukrainie dwa mity. Obozu władzy, który szacuje koszty zmian dostosowawczych na 300 mld euro i w związku z tym oczekuje od Brukseli adekwatnego wsparcia, oraz części społeczeństwa, które wiąże z przystąpieniem do Unii wygórowane nadzieje, bez świadomości przymusu transformacyjnego. Nie pozbawiona podstaw jest więc obawa, czy tak podzielone i nadal zdezorientowane społeczeństwo jest już obecnie zdolne do podjęcia tego trudnego zadania. Zwłaszcza że poprawa życiowych standardów może nastąpić dopiero w perspektywie długofalowej, natomiast retorsje ekonomiczne Rosji byłyby odczuwalne natychmiast.

Nie można niestety liczyć na to, że walcząca z recesją Unia byłaby gotowa zrekompensować Ukrainie, z dnia na dzień, straty spowodowane rosyjskim odwetem. Szczyt w Wilnie niefortunnie wypadł w okresie niesprzyjającym tworzeniu w Brukseli dodatkowych pozycji budżetowych. Pierwszym doświadczeniem Ukraińców po podpisaniu traktatu stowarzyszeniowego byłoby zapewne dalsze pogorszenie ich, już obecnie ciężkiej, sytuacji bytowej. Ci z nich, którzy liczą na szybką pomoc Unii, przeżyliby rozczarowanie. Można sobie wyobrazić obraz tłumów, które co prawda dziś manifestują na Majdanie za Europą, lecz za dwa lata wyległyby na ulice, domagając się powrotu do Rosji.

Pyrrusowe zwycięstwo Rosji

Putin, wymuszając na Janukowyczu zawieszenie rokowań stowarzyszeniowych, wywołał nad Dnieprem falę nastrojów antyrosyjskich i paradoksalnie „napisał" Ukrainie pewniejszy scenariusz akcesu do Unii. Do czego bowiem prowadzi jego polityka? Coraz więcej Ukraińców przestaje widzieć w Rosjanach bratni, słowiański naród, a zaczyna postrzegać ich jako wiecznie dominującego, brutalnego brata. Kreml będzie musiał szybko udowodnić, że jest dla Ukrainy hojniejszy niż skąpi Europejczycy. Kasa w Moskwie jest dość zasobna, ale nie bez dna. Finansowe transfery z Rosji zmniejszą presję na gruntowne reformy ukraińskiej gospodarki. Aby utrzymać się na powierzchni, będzie potrzebowała ona kolejnych zastrzyków gotówki. Rosja prędzej czy później – podobnie jak w przypadku Białorusi – zażąda zastawu rodowych sreber. Każdy rząd w Kijowie, który się na to zgodzi, błyskawicznie straci władzę. Za dwa, trzy lata sytuacja wróci więc do punktu wyjścia. Ukraińcy boleśnie się przekonają, że związek z Rosją prowadzi ich do cywilizacyjnej zapaści. Opcja prorosyjska ostatecznie straci rację bytu.

Nowa bitwa pod Połtawą?

Czy Polska może przyspieszyć tempo spełniania się tego scenariusza? Tylko w niewielkim stopniu. Na szczęście w znacznej mierze wyręcza nas historia. Trzeba z nią współdziałać, ale nie warto, zwłaszcza jeśli się nie ma w ręku rozstrzygających atutów, jej wyprzedzać. Kreml będzie stopniowo zbierać gorzki plon pyrrusowego zwycięstwa w Wilnie. Nie ma potrzeby udowadniać mu za wszelką cenę i przy każdej okazji, że popełnił błąd. Udowodnią mu to dotkliwie w nieodległej przyszłości sami Ukraińcy. Cóż w rzeczywistości ma im do zaoferowania? Poza ratunkowymi kredytami i chwilową obniżką cen gazu, anachroniczną opowieść o świetnej przeszłości.

Jeden z rosyjskich kanałów wyemitował niedawno program sławiący geniusz prezydenta Rosji, który pokonał w Wilnie koalicję trzech wrogów Moskwy – przewodniczących Partnerstwu Wschodniemu Szwecję, Litwę i Polskę, tak jak w XVIII wieku pod Połtawą na ukraińskiej ziemi Piotr I rozgromił szwedzkie wojska Karola XII. Jeśli kremlowscy propagandziści będą z podobnym wyczuciem reagować na nastroje w Kijowie, doczekają się pomników szwedzkiego króla wznoszonych na cokołach zajmowanych niegdyś przez Lenina.

Putin, usiłując zablokować zbliżenie Ukrainy do Unii, ponownie przypomniał o strategicznym konflikcie interesów, jaki dzieli Polskę i Rosję. Zarazem jednak, ingerując bezceremonialnie w obszar Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, podrażnił Brukselę i postawił ją wobec konieczności odpowiedzi. Ten moment powinien zostać dobrze wykorzystany przez polskich polityków. Nie możemy jednak wywoływać wrażenia, że chodzi nam wyłącznie o wyrwanie Ukrainy z objęć Rosji. Kontekst jest szerszy i obejmuje wielowymiarowe spektrum różnych rodzajów polityki unijnej.

Wkrótce na wokandzie pojawi się sprawa Mołdawii i Naddniestrza, być może powróci również Gruzji. Coraz oczywistsza okazuje się więc potrzeba konsolidacji programów Partnerstwa Wschodniego. Okoliczności sprzyjają również podjęciu na nowo wysiłków w dziedzinie bezpieczeństwa i solidarności energetycznej państw członkowskich. Łatwiejsze się też staje mobilizowanie Brukseli do energicznych kroków w odpowiedzi na restrykcje wprowadzane przez Moskwę w obrocie handlowym.

Warto by było przy tej okazji zauważyć, że naszą skuteczność na wszystkich tych polach podniosłaby większa aktywność Warszawy w unijnych dyskusjach toczonych na temat włączania Rosji w procesy integracyjne. Z pewnością ułatwiłaby nam przynajmniej zgłaszanie sprzeciwu, w przypadku gdy Rosja usiłuje pozbawić tych możliwości inne państwa. Na razie musi nam to wystarczyć, zanim nie pojawią się europejscy mężowie stanu zdolni zrozumieć, jak przełomowe znaczenie dla europeizacji Rosji miałoby włączenie Ukrainy do struktur Unii.

Emocje wywołane na kijowskim Majdanie ożywiły w Polsce jagiellońskie nostalgie. To nasz stary, piękny sen. Niestety Ukraińcy nie śnią go razem z nami. Nawiązywanie do tamtej epoki ma dla nich tę samą wartość, co przypominanie im przez Rosjan bitwy pod Połtawą. Dziś oczekują od Polski kilku, od lat znanych, konkretnych rzeczy: uelastycznienia reżimu wizowego, szerszego otwarcia rynku pracy, więcej stypendiów dla swoich studentów. Można do tej listy dołączyć jeszcze postulaty zgłaszane przez polskich przedsiębiorców: wsparcie naszego biznesu i poprawę infrastruktury granicznej. Realizacja tych projektów nie zależy wyłącznie od nas, ale to, co od nas zależy, mogłoby być efektywniejszym wkładem w umacnianie związków z Ukrainą.

Fiasko szczytu w Wilnie dało opozycji sposobność krytyki polityki wschodniej rządu. To jej dobre prawo. Opozycja ma większą swobodę wypowiedzi, może, i jest czasem wręcz zobligowana, mówić głośno o problemach wtedy, gdy rządowi korzystniej jest zachować milczenie. Sprawujący władzę odpowiadają za politykę realną, tu i teraz. Opozycja nie ma tego obowiązku. Kiedyś jednak go zapewne podejmie. Niekoniecznie więc musi mówić z rządem jednym głosem, powinna jednak kierować się z nim jedną myślą.

Autor był wiceministrem spraw zagranicznych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jana Olszewskiego, posłem Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczpospolitej w latach 1991–1993. Potem bezpartyjny. Wydawca książek

Premier Donald Tusk zaproponował zwołanie okrągłego stołu w sprawie polityki wschodniej. Gdyby do niego doszło, miałbym dla jego uczestników kilka uwag.

Polska, sprzyjając integracji Ukrainy ze strukturami Zachodu, ma przed sobą szereg dylematów podobnych do tych, które niegdyś stały przed prowadzącymi Ostpolitik rządami w Bonn. RFN musiał zabiegać o poparcie zjednoczenia Niemiec u swoich sojuszników, czekać, aż ZSRR nie będzie mógł kontynuować konfrontacji z Zachodem, oraz stale podtrzymywać poczucie jedności wśród Niemców po obu stronach Łaby. Dopiero wystąpienie łącznie tych trzech czynników pozwoliło Republice Federalnej na osiągnięcie jej politycznego celu.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?