Mijający rok zamyka ostatni sezon bez wyborów. Dlatego też wszystko, co się działo w polskiej polityce w mijającym roku, jest konsekwencją układu sił, który powstał po wyborach w 2011 r. Dotyczy to w równym stopniu rządu co opozycji.
Tsunami w autorskim rządzie
Po drugich z rzędu wygranych wyborach Donald Tusk postanowił zbudować rząd nie po to, by najlepiej rządzić, lecz po to, by uporządkować sytuację w partii. Robił więc wszystko, by ograniczyć wpływy polityków, których się obawiał (m.in. Jarosława Gowina i Grzegorza Schetyny).
Gowina wziął do rządu po to, by najpoważniejszego publicznego krytyka poczynań Platformy mieć blisko siebie i związać mu ręce. Tusk miał nadzieję, że utopiony w ważnych zadaniach resortowych Gowin zniknie z mediów. I rzeczywiście, polityk zabrał się do pracy, przygotował reformę sądów, kilka transz deregulacji zawodów czy wprowadzenie tzw. kontradyktoryjności procesów karnych. Tusk jednak przeliczył się w rachubach. Widząc mocne tendencje lewicowe w partii (projekt ustawy o związkach partnerskich, forsowanie kontrowersyjnej konwencji, która pod pretekstem przeciwdziałania przemocy wobec kobiet instytucjonalizowała rozwiązania genderowe), były minister sprawiedliwości coraz częściej pełnił rolę sumienia konserwatywnej części Platformy Obywatelskiej.
Apogeum sporu stało się styczniowe głosowanie w sprawie ustaw wprowadzających związki partnerskie, podczas którego Jarosław Gowin mówił o niekonstytucyjności przepisów, a Tusk prosił, by projekt poprzeć. Premier głosowanie przegrał, co rozpoczęło proces usuwania Gowina z rządu, w którego efekcie znalazł się poza Platformą.
Partii Kaczyńskiego po raz pierwszy od kilku lat udało się przegonić Platformę Obywatelską w sondażach