Jest rysunek Andrzeja Mleczki, który pokazuje powalonego słonia oraz dwa żółwie, z których jeden mówi do drugiego: „Są takie chwile w życiu żółwia, że musi komuś dać w mordę". Ten obrazek idealnie pokazuje wyzwania, jakie czekają polski rząd w najbliższym czasie w związku z sytuacją na Ukrainie. Żółwiem jest polski rząd, chwila jest teraz, a słonia... a słonia nie trzeba chyba przedstawiać.
Co jakiś czas nadchodzi taki moment, a w historii Polski nadchodzi zdecydowanie zbyt często, kiedy rząd powinien zrobić to, co do niego należy, czyli chronić obywateli. Dotychczas nasze rządy wywiązywały się z tego zadania raczej słabo. Ostatni raz udało nam się to w Bitwie Warszawskiej 1920 r., a i to tylko po to, aby zaraz zaprzepaścić cały sukces absurdalnym pokojem ryskim.
Dzisiaj stoimy w obliczu sytuacji, kiedy nasz największy wschodni bufor bezpieczeństwa, Ukraina, jest poważnie zagrożony rozpadem państwa. Szef okręgu krymskiego poprosił Rosję o interwencję w obronie... porządku? prawa? obywateli? Co za różnica! To schemat, który Rosja z umiłowaniem stosuje od lat – wystarczy przypomnieć choćby rok 1979, Afganistan i prośbę Mohammeda Tarakiego do ZSRR o wsparcie. Na nasze i Ukrainy nieszczęście system polityczno-gospodarczy Rosji jest skonstruowany obecnie tak samo jak 30 czy 200 lat temu. Państwem rządzi jedynowładca (car, pierwszy sekretarz, prezydent), otoczony przez nieliczną grupę obrzydliwie bogatych oligarchów i niezliczoną rzeszę biedaków. Kiedy nieuniknione napięcia stają się problemem, Rosja stosuje jedno z dwóch rozwiązań – igrzyska albo wojnę. Igrzyska już były, niestety.
Historia uczy, że im bliżej geograficznie Rosji do Polski, tym duszniej się robi w naszej części Europy. Aby nie zrobiło się zbyt duszno, trzeba działać. Na naszych oczach dzieje się historia i od nas, od naszego rządu zależy, czy ta historia będzie się dziać, a my będziemy ją tylko obserwować, czy staniemy się jej aktorami. To pierwsze rozwiązanie nie wymaga niczego i jeśli nasz rząd wybierze ten wariant, to równie dobrze mogłoby go nie być. To drugie jest ryzykowne, ale... nie ma innego wyjścia.
Zacząć by trzeba od zorganizowania manewrów wojskowych, gdzieś na Lubelszczyźnie albo na Podkarpaciu. Dlaczego tam? A dlaczego nie? Manewry są przecież zaplanowane od dawna, a że wypadły akurat teraz, to cóż poradzić? Jesteśmy jedynym państwem w tym rejonie Europy, które dysponuje oddziałami przeszkolonymi w prawdziwych warunkach bojowych w Afganistanie i Iraku. Trzeba zatem ćwiczyć, żeby utrzymać dobrą formę.