Konflikt ukraiński sprawił, że polska prawica spod znaku PiS stała się przychylna Europie. Działacze partii Jarosława Kaczyńskiego i sam lider, widząc, jak Ukrainki i Ukraińcy walczą o swoją suwerenność, jak większość z nich chce integracji Kijowa z Unią, zmienili kurs swojej partii. Dlatego PiS genetyczną antyeuropejskość zastąpił koniunkturalną europejskością.
Worek do bicia
Tę kolejną metamorfozę potwierdził sam Kaczyński. Na partyjnej konwencji inaugurującej kampanię PiS do europarlamentu jego wystąpienie było bodaj najbardziej przyjazne Europie w całej historii PiS. Prezes z eurosceptyka stał się niemal proeuropejczykiem. Nie jest to jednak zmiana niewinna. Rodzi wiele sprzeczności. A główna sprowadza się do pytania: czy ten nieoczekiwany zwrot PiS ku Europie, dyktowany sytuacją za naszą wschodnią granicą, opłaci się Kaczyńskiemu?
Co tu dużo kryć – PiS w obecnej sytuacji geopolitycznej przypomina człowieka, który ma rozdwojenie jaźni. I to co najmniej w dwóch kluczowych kwestiach.
Przede wszystkim PiS w odróżnieniu od PO i większości Polaków zawsze był sceptyczny wobec zjednoczonej Europy. W integracji Starego Kontynentu dostrzegał rozmaite zagrożenia. Tymczasem polska dekada w strukturach europejskich pokazała, że wszystkie obawy, które zgłaszali politycy prawicy – od wykupu ziemi przez Niemców, poprzez zmuszenie Polaków do odrzucenia własnej suwerenności i tradycji, do poddaństwa politycznego pod butem Berlina – można włożyć między bajki.
Polska, czego świadectwem są ostatnie dni, pokazała, że Trójkąt Weimarski, Berlin–Paryż–Warszawa, jest de facto już Trójkątem Europejskim. To w Warszawie kanclerz Angela Merkel ogłasza, że Unia podpisze z Ukrainą umowę stowarzyszeniową (co stało się 21 marca w Brukseli). To premier Donald Tusk jest aktywnym politykiem, który współtworzy dziś nową architekturę polityczną Unii wobec Wschodu. Wreszcie to polski rząd przedstawił projekt energetycznej solidarności europejskiej, mającej na celu zerwanie zależności UE od Rosji jako naszego „jedynego CPN".