Gdy mówimy o studiach bezpłatnych i płatnych czasami zapominamy, że jedne i drugie kosztują, różna jest tylko forma zapłaty. W pierwszym wypadku państwo finansuje uczelnie z pieniędzy zebranych z podatków, w drugim studenci płacą sami, nierzadko z pomocą rodzin. System finansowania obowiązujący w Polsce od lat budzi krytykę i de facto tylko od polityków zależy sposób ustosunkowania się do zarzutów pod jego adresem. Naprawa tego systemu jest potrzebna i nieunikniona.
Szkolnictwo wyższe jest ważnym czynnikiem budowy dobrobytu i zadowolenia społecznego, postępu cywilizacyjnego, a także jakości życia w wymiarze indywidualnym. W tym sensie jak najwyższy poziom wykształcenia społeczeństwa jest pożądany i powinien być przedmiotem troski zarówno rządu, jak i obywateli.
Wyższe wykształcenie, aby zasługiwało na finansowanie, musi być postrzegane jako pożyteczne. Funkcjonalny charakter wyższego wykształcenia implikuje wprost funkcjonalność całego systemu szkolnictwa wyższego, w tym uniwersytetów. Uniwersytet nie istnieje dla siebie, nie jest przede wszystkim zakładem pracy profesorów i kadry pomocniczej, ale jest miejscem, gdzie realizowane są społecznie i indywidualnie oceniane jako pożyteczne funkcje: przekazywania wiedzy, kształtowania umiejętności i budowania określonych postaw młodych ludzi. Stąd bierze się głębokie uzasadnienie idei accountability. Uniwersytet dostaje od społeczeństwa środki na działanie, ale musi się z tych środków rozliczyć – nie tylko pod względem księgowej prawidłowości ich wydatkowania, ale przede wszystkim z punktu widzenia przydatności dla społeczeństwa.
Każde państwo w zależności od osiągniętego poziomu rozwoju, wyznawanego sytemu wartości itp. podejmuje suwerenne decyzje na temat sposobu i poziomu finansowania szkolnictwa wyższego ze środków publicznych i prywatnych. Uwaga ta dotyczy także Polski. Nasz system jest specyficzny. Zakłada istnienie szkół publicznych i prywatnych oraz jednoczesne finansowanie jednych i drugich zarówno ze środków publicznych, jak i prywatnych. Uczelnie publiczne większość pieniędzy potrzebnych na ich finansowanie pozyskują od państwa w formie dotacji, jednocześnie prowadzą jednak komercyjną działalność edukacyjną pobierając czesne od studentów niestacjonarnych. Podobny dualizm finansowania, tyle że w innych proporcjach dotyczy szkół prywatnych – myliłby się ten, kto przypuszczałby, że szkolnictwo prywatne pozbawione jest dostępu do publicznych pieniędzy.
Nauka dla każdego
Wymienione okoliczności stanowią tło, w którym rozgrywa się wspomniany spór odnośnie możliwości bezpłatnego studiowania na drugim kierunku na uczelniach publicznych. Sprawa dotyczy de facto uczelni publicznych, bo przecież tam realizowane są „studia bezpłatne”, ale wiąże się także pośrednio z całym systemem finansowania szkolnictwa wyższego w Polsce. W naszym kraju wyznawany jest pogląd, że posiadanie wykształcenia wyższego jest społecznie użytecznie, dlatego państwo powinno co do zasady umożliwiać studia wyższe bez opłat. Ograniczeniem dla realizacji tej doktryny jest osiągnięty poziom rozwoju i niewystarczalność środków, jakimi dysponuje państwo, dla zapewnienia bezpłatnych studiów wyższych każdemu młodemu człowiekowi, zainteresowanemu ich ukończeniem. Stąd biorą się limity przyjęć na poszczególne uczelnie publiczne niepobierające czesnego.
Nie każdy mógł i może studiować bezpłatnie, bo po prostu nie wystarcza na to publicznych pieniędzy. Ci, którzy nie zakwalifikowali się na studia bezpłatne, mogą studiować albo na uczelni publicznej, albo na prywatnej, ale muszą płacić. Tak było przez cały okres transformacji i tak jest nadal, mimo, że w ostatnich latach dały o sobie znać procesy demograficzne przejawiające się malejącą liczbą maturzystów zainteresowanych podjęciem studiów wyższych. Opisana sytuacja prowadzi do kilku obserwacji dotyczących bezpłatnego studiowania na drugim kierunku studiów.
Bezpłatne studia to przywilej