Łukasz Warzecha: Fetysz bezpieczeństwa

Za rok okaże się, że odblask na nodze to za mało, a pieszych trzeba wyposażyć w kamizelki odblaskowe. Za kolejne dwa lata spece od bezpieczeństwa stwierdzą, że kamizelki się nie sprawdzają, więc każdy pieszy musi mieć mrugającą lampkę z przodu i z tyłu – ironizuje publicysta

Publikacja: 12.09.2014 02:00

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

W życie wchodzi właśnie przepis o obowiązkowych odblaskach dla pieszych po zmroku poza obszarem zabudowanym. Brzmi to jak ze skeczu Monty Pythona. Niestety to nie „Latający Cyrk", ale rzeczywistość III RP. Państwa, które wkracza coraz głębiej w naszą wolność, zarazem narażając się na kpiny. Przepis z entuzjazmem komentują eksperci od ruchu drogowego i policjanci, choć zapewne największa radość panuje w firmach, produkujących elementy odblaskowe. Nie jest to pierwszy przypadek, gdy wprowadzany przez Sejm przepis oznacza ogromne zyski dla konkretnego sektora, a może nawet konkretnej firmy.

To jednak wydaje się nikogo nie niepokoić. Głosy protestu pozostają w mniejszości. „O co chodzi? Przecież pieszych w nocy poza miastem naprawdę nie widać. A skoro sami nie zakładają odblasków, to trzeba ich zmusić" – taka jest najczęstsza reakcja. Owszem – nikt nie zaprzecza, że pieszego z odblaskiem widać lepiej niż pieszego bez odblasku. Tyle że problem nie tego dotyczy. Mamy do czynienia z fundamentalnym pytaniem o to, jak głęboko i w jaki sposób państwo może wkraczać w naszą codzienność, argumentując to podniesieniem bezpieczeństwa.

Pompowanie statystyk i budżetu

Najpierw jednak zastanówmy się nad praktycznymi wadami tego przepisu. Po pierwsze – stoi za nim absurdalne przekonanie, często niestety dające o sobie w Polsce znać – że jeśli istnieje problem, wystarczy stworzyć przepis, a kłopot zniknie. Ze słabą widocznością pieszych jako przyczyną wypadków jest jak z „nadmierną prędkością" – ulubionym wątkiem policyjnych opowieści o strasznych kierowcach.

Tymczasem problem niewidzialnych pieszych niemal by nie istniał, gdyby polskie drogi były lepiej oświetlone, gdyby istniały przy nich chodniki, a pojazdy były rzetelnie kontrolowane przez diagnostów pod względem świateł. Tylko że rozwiązanie wszystkich tych zagadnień wymaga znacznie więcej wysiłku niż stworzenie nakazu posiadania odblasków „z neutralnym skutkiem dla budżetu".

Po drugie – nie mamy pojęcia, czy posłowie, podejmując tę decyzję, faktycznie rozwiązują jakikolwiek problem, czy tylko dają zarobić firmom produkującym odblaskowe opaski. Żeby to wiedzieć, musielibyśmy dysponować statystykami, pokazującymi jasno, jaki odsetek wypadków z udziałem pieszych został faktycznie spowodowany tym, że byli oni niewidoczni dla kierującego. Takiej statystyki oczywiście nikt nie przedstawił, bo tego typu rozróżnień nie zaznacza w swoich raportach nawet policja. Posłowie zaś kompletnie nie dostrzegają potrzeby, aby projekty, ingerujące głęboko w wolność obywateli, uzasadniać wyjątkowo drobiazgowo. Trzeba zatem powtórzyć: całkiem możliwe, że wprowadzony przepis to walka z problemem nieistniejącym lub istniejącym w marginalnej skali.

Po trzecie – jest to przepis całkowicie niemożliwy do skutecznego egzekwowania. Oznacza to, że trafi on do kategorii tych praw, po które państwo sięgnie wybiórczo w razie potrzeby. Istnienie takich praw podważa zaufanie do państwa i sprawia, że obywatele traktują je jako opresora, któremu należy się wymykać. Przepis będzie miał faktycznie dwa zastosowania. Pierwsze – pompowanie statystyk przez wydziały ruchu drogowego poszczególnych komend. Jak wygląda instruowanie podwładnych w sprawie mandatów mogliśmy się przekonać kilka lat temu, gdy wyciekło nagranie z odprawy w WRD w Toruniu. Tamtejszy naczelnik pokrzykiwał na podwładnych – używając oczywiście odpowiednio dosadnego języka – że mają mu dostarczyć określoną liczbę mandatów niezależnie od tego, czy kierowcy będą popełniać wykroczenia czy nie.

Niedawno tygodnik „wSieci" opublikował list żony policjanta, która opisuje podobne praktyki w komendzie, gdzie pracuje jej mąż. Wraz z przepisem o odblaskach naczelnicy WRD dostają wspaniałe narzędzie do polepszenia swojej mandatowej statystyki. Drugie zastosowanie jest oczywiste – to dostarczanie pieniędzy wygłodniałemu budżetowi. Wszak maksymalny mandat za nieposiadanie odblasków to aż 500 zł.

Po czwarte – jak każdy przepis zbyt głęboko wkraczający w ludzką wolność i prywatność, i ten staje się groteskowy, gdy zagłębić się w szczegóły. Opaska odblaskowa ma być na prawej nodze. A jeśli pieszy założy ją na lewą nogę albo prawe ramię, też dostanie mandat? A jeśli po-rusza się w stroju, który ma już gotowe elementy odblaskowe, ale nie ma opaski, zostanie ukarany czy nie? Co, jeśli policja zatrzyma pieszego bez żadnego elementu odblaskowego? Każe mu czekać przy drodze do rana? Czy może iść lasami? Przecież jeśli puści go swobodnie dalej, może dojść do wypadku!

Po piąte – wbrew temu, co twierdzą zwolennicy przepisu, ułatwi on kierowcom uniknięcie odpowiedzialności za spowodowanie wypadku. Gdy ofiarą padnie pieszy nie posiadający odblasku, kierowca będzie na starcie w lepszej sytuacji, nawet jeśli jechał ryzykownie. Z kolei klasyczni drogowi mordercy, jeśli po zmroku potrącą człowieka, w pierwszej kolejności zadbają, aby zabrać mu i ukryć elementy odblaskowe, bo to umniejszy ich winę. Procesy w sprawie nocnych wypadków z udziałem pieszych staną się znacznie bardziej skomplikowane. Wątpię, czy głosujący za ustawą posłowie zastanawiali się nad tymi konsekwencjami.

Prawie jak Patriot Act

Jednak naprawdę niebezpieczny jest filozoficzny aspekt regulacji. W filozofii politycznej istnieje pojęcie równi pochyłej (slippery slope). Oznacza ono tyle, że jeśli raz przytoczy się argument o pozornie uniwersalnym znaczeniu, nie ma już żadnej bariery, która powstrzyma przed jego użyciem w coraz dalej idących działaniach. Nie ma ograniczeń w interwencji państwa w nasze życie. Państwo najczęściej odwołuje się w takich wypadkach do naszego bezpieczeństwa.

Podręcznikowym przykładem takiej regulacji był wprowadzony po 11 września przez administrację George'a Busha juniora Patriot Act, dający ogromne uprawnienia służbom federalnym pod pretekstem walki z terrorystycznym zagrożeniem. Wówczas jednak obrońcy obywatelskich praw i wolności ostrzegali przed niebezpieczeństwem, jakie w tych dziedzinach rodził nowy przepis. W Europie obywatele są niestety w znacznie mniejszym stopniu uczuleni na zakusy państwa.

Odblaski to idealny przykład. Z całkiem innej półki niż Patriot Act, ale zasada jest taka sama i identyczne uzasadnienie: dla waszego bezpieczeństwa możemy nakazać wszystko lub wszystkiego zakazać. Bo gdzie jest granica? Za rok okaże się, że odblask na nodze to jednak za mało i wtedy ktoś wpadnie na świetny pomysł, że pieszych trzeba wyposażyć w kamizelki odblaskowe. Za kolejne dwa lata spece od bezpieczeństwa stwierdzą, że kamizelki się nie sprawdzają, więc każdy pieszy musi wyposażyć się w mrugającą lampkę z przodu i z tyłu. Brzmi absurdalnie? Nie bardziej niż obecny przepis, który jakiś czas temu również wydawał się dowcipem.

Idźmy jednak dalej. Najbezpieczniej byłoby przecież, gdyby w ogóle żadni piesi nie pałętali się po drogach w nocy poza obszarami zabudowanymi. Dlaczego im więc tego nie zakazać? Przecież to wszystko dla ich dobra. Problemem, jak się zdaje, jest brak wśród rządzących jakiejkolwiek refleksji nad kształtem państwa i jego teoretycznymi podstawami. Stąd absurdalne dążenie do stuprocentowego bezpieczeństwa przy lekceważeniu oczywistej zasady, że niebezpieczeństwo jest częścią ludzkiego życia, a jego wyeliminowanie jest możliwe jedynie w ustroju mniej lub bardziej totalitarnym. Przykładem takich inklinacji jest Szwecja, gdzie na niektórych drogach rozciągnięto stalowe liny, uniemożliwiające wyprzedzanie – bo to przecież najniebezpieczniejszy z manewrów. Aż dziw, że nie zakazano wyprzedzania całkowicie. W tym wszystkim najbardziej jednak niepokoi pokorna zgoda opinii publicznej na podobne regulacje. Jeżeli w którymś momencie obywatele nie postawią granicy, z czasem obudzimy się zamknięci – dla naszego bezpieczeństwa oczywiście – w pokoju bez klamek.

Autor jest publicystą tygodnika „wSieci"

W życie wchodzi właśnie przepis o obowiązkowych odblaskach dla pieszych po zmroku poza obszarem zabudowanym. Brzmi to jak ze skeczu Monty Pythona. Niestety to nie „Latający Cyrk", ale rzeczywistość III RP. Państwa, które wkracza coraz głębiej w naszą wolność, zarazem narażając się na kpiny. Przepis z entuzjazmem komentują eksperci od ruchu drogowego i policjanci, choć zapewne największa radość panuje w firmach, produkujących elementy odblaskowe. Nie jest to pierwszy przypadek, gdy wprowadzany przez Sejm przepis oznacza ogromne zyski dla konkretnego sektora, a może nawet konkretnej firmy.

Pozostało 92% artykułu
analizy
Jędrzej Bielecki: Donald Trump czy Kamala Harris? Cywilizacyjny wybór Ameryki
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Kto zarobi na naszym bezpieczeństwie?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Historyczny moment dla polskiej Marynarki Wojennej – budowa okrętów przyspiesza
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Co w wyborach prezydenckich zrobi Razem? Trzy możliwości
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Julia nie żyje. Kuratorium umywa ręce, a nauczyciele oddychają z ulgą