Litewska prezydent Dalia Grybauskait? zaryzykowała w ostatnich dniach wielokrotnie i jej kraj już ponosi tego konsekwencje: Rosja blokuje granicę dla litewskich tirów i zapewne nie będzie to jedyna sankcja. Najpierw zaryzykowała, nazywając Rosję państwem terrorystycznym, a potem – w Kijowie – obiecując prezydentowi Petrowi Poroszence dostawy uzbrojenia. Nie wiadomo, o jakie uzbrojenie chodzi, ale wiele wskazuje na to, że nie o menażki, koce czy noktowizory, lecz broń, z której można strzelać do wroga.
Litwa nie jest, delikatnie mówiąc, potęgą militarną, nie uzbroi więc Ukraińców po zęby, nie wpłynie na losy tego konfliktu, ale symbolicznego znaczenia obietnicy udzielenia „wszelkiej możliwej" pomocy – jak to określiła Grybauskait? – nie da się przecenić.
Nie zdobyły się na to silniejsze i produkujące nowoczesne uzbrojenie kraje. Z Polską, lubiącą występować w roli adwokata Ukrainy, włącznie. My kluczymy, sugerując, że Ukraińcy mogą zamówić broń w polskich zakładach zbrojeniowych. Co może kiedyś uczynią.
Nie tego się jednak jeszcze kilka miesięcy temu spodziewali. Liczyli, że Zachód symbolicznie wesprze ich uzbrojeniem, pokazując dobitnie, iż jest po ich stronie. Bo jak bardziej można to pokazać? Dając właśnie broń. Na wrześniowym szczycie NATO Poroszenko boleśnie się przekonał, że nic z tego nie będzie.
Zachód powiedział A, proponując Ukrainie ambitną umowę stowarzyszeniową z UE, a potem chwaląc Majdan zbuntowany przeciw Wiktorowi Janukowyczowi, który jej w ostatniej chwili nie podpisał. Nie chce jednak zdecydowanie powiedzieć B, gdy Rosja zareagowała na jego posunięcia wywołaniem wojny i okupacją części państwa ukraińskiego. Mówi co najwyżej Ą – ciśnie Rosję sankcjami, ale nie pomaga Ukrainie stać się silnym państwem. Sankcje zaś zostaną zapewne szybciej zniesione, niż Ukraina będzie gotowa – także pod względem determinacji społeczeństwa – do oparcia się kolejnym próbom podporządkowania przez Rosję.