Czas na nową koalicję w Unii

Narzucanie kwot imigrantów jest nie do przyjęcia od Tallina po Bukareszt, od Sztokholmu po Lublanę, od Kopenhagi po Zagrzeb i od Warszawy po Rygę i Sofię – pisze europoseł PiS.

Aktualizacja: 20.12.2015 22:21 Publikacja: 20.12.2015 21:00

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki

Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski

Polska jest jednym z sześciu największych krajów Unii Europejskiej. Ale w 12. roku naszej obecności w UE dobrze już wiemy, że warto – a nawet trzeba – uczestniczyć w sojuszach w ramach Unii. A najlepiej je tworzyć, aby zwiększyć narodową siłę rażenia. To „oczywista oczywistość".

Sojusze (koalicje) potrzebne były Polsce zawsze. Ale teraz być może są nam potrzebne szczególnie. Nowy rząd przez część mediów i środowisk politycznych na Zachodzie jest traktowany z dystansem. To pierwszy powód, aby radzić sobie w szerszym gronie. Ale drugi powód jest ważniejszy, bo wiąże się z wyzwaniem, które nie będzie, niestety, ograniczone czasem ustawowego trwania tego Sejmu i rządu. Chodzi rzecz jasna o kwestię imigrantów (uchodźców).

Bez kolonialnego dziedzictwa

Już teraz spoza mgły „politycznej poprawności" przebija świadomość, że kraje członkowskie UE coraz bardziej się w tej kwestii różnią. Z tym że te różnice nie przekładają się na najczęstszy i najprostszy podział, czyli na „starą" i „nową" Unię. To właśnie stwarza możliwość kreowania, może doraźnej (choć kto wie?), a na pewno „zadaniowej", jakże potrzebnej, nowej koalicji. Rolą Polski i polskich władz jest wsparcie działań, które doprowadzą do jej urzeczywistnienia.

W tej grupie kilkunastu (!) państw powinny się znaleźć kraje, które z racji tego, że nigdy nie miały kolonii, a zatem nie mają kolonialnego dziedzictwa, są bardziej zdystansowane wobec problemu masowej imigracji spoza Europy (w praktyce: nie tylko spoza Europy...). Rzut oka na mapę wskazuje, o jakie państwa chodzi. To Grupa Wyszehradzka z Polską, Czechami, Węgrami, Słowacją. To Skandynawia ze Szwecją, Finlandią i Danią. Dodajmy do tego Bałkany ze Słowenią, Bułgarią i Rumunią, i Chorwacją.

Poza małymi krajami bałtyckimi, które często starają się zasłużyć na rolę europejskich prymusów (np. Litwa poprzez aklamację w Seimasie jako pierwszy kraj członkowski UE przyjęła śp. Konstytucję UE) we wszystkich innych regionach, czyli w Europie Północnej, Środkowo-Południowej i Środkowo-Wschodniej, wyraźnie pojawiły się tendencje sprzeciwu wobec europejskiego mainstreamu.

Trzy czwarte krajów Grupy Wyszehradzkiej na pamiętnym październikowym szczycie UE w Brukseli, gdzie zapadły nieszczęsne decyzje o przymusowych kwotach, głosowało na „nie". Tylko Warszawa – inaczej niż Praga, Bratysława i Budapeszt –? uległa woli „Merkolandu", czyli duopolu Berlin–Paryż. Ale po wyborach parlamentarnych w Polsce i stworzeniu nowego rządu Wyszehrad jest jednością. Skądinąd dzięki temu każde państwo go tworzące waży na europejskiej scenie więcej, niż gdyby występowało samodzielnie.

Skandynawia zmienia kurs

Na tymże szczycie Finlandia też nie poparła proimigracyjnej większości. Gdyby to zależało wyłącznie od woli ministra spraw zagranicznych Timo Soiniego – skądinąd jedynego katolika w rządzie w Helsinkach, lidera Partii Finów (niegdyś: Partia Prawdziwych Finów) – pewnie zamiast się wstrzymywać, głosowałby przeciw. Ale od tego czasu w całej Skandynawii sporo się zmieniło. 3 grudnia w referendum w Danii wyraźnie wygrali zwolennicy kursu antyfederalistycznego („mniej Europy!") i antyimigracyjnego. Co prawda duński premier Lars Rasmussen cały czas robi dobrą minę do złej gry, chcąc przekazać już nawet nie swoim rodakom, lecz unijnemu mainstreamowi, że tak naprawdę: „Europejczycy, nic się nie stało!" i że dalej można jechać tą samą koleiną. Tyle że jest w tym raczej mało wiarygodny.

W tym samym czasie Szwecja, a więc „metr z Sevres" europejskiej political correctness w obszarze polityki imigracyjnej, zdecydowała się na całkowitą zmianę kursu. Kraj, który przez dziesiątki lat skwapliwie przyjmował imigrantów, nagle zapowiedział, że chętnie podzieli się z innymi krajami członkowskimi UE dwudziestoma paroma tysiącami przybyszów, którzy ostatnio tam przyjechali. Z jednej strony propozycja Sztokholmu to kłopot dla Polski, bo jej realizacja oznaczałaby przyjęcie dodatkowych przeszło 20 proc. uchodźców powyżej dotychczasowych 7 tysięcy. Z drugiej zaś to sygnał, że również „mainstreamowa" Szwecja jest gotowa odrzucić dogmat politycznej poprawności i przejść na pozycję realizmu. Zapewne powinna więc szukać sojuszników, zwłaszcza tam, gdzie umiar i rozsądek w sprawach uchodźców od początku wygrywały z emocjonalnymi uniesieniami i sloganami o międzyludzkiej solidarności, głoszonymi bez żadnego związku z realiami ekonomicznymi, społecznym i kulturowymi. Skandynawia więc, jak i cała Grupa Wyszehradzka, może mówić o pewnym ujednoliceniu stanowisk, a przynajmniej ich zbliżeniu.

Problem imigracji i imigrantów (uchodźców) jest szczególnie dotkliwy na Bałkanach. Skądinąd szeroko rozumiane Bałkany same, o czym się często zapomina, generują część imigracyjnej fali (chodzi o Albańczyków i Kosowarów lub, jak chcą Serbowie, Kosowian). Istotne różnice interesów w ramach państw bałkańskich, które przerzucają między sobą imigracyjną piłeczkę, pokazują, jak bardzo ten region jest ogniskiem zapalnym i jak bardzo, paradoksalnie, może się zjednoczyć wokół próby nowej polityki imigracyjnej UE. A mówiąc konkretnie: przeciwko przymusowym kwotom „uchodźców" i za zmniejszeniem liczby imigrantów.

Ciekawy kontrapunkt dla Berlina

Wyraźnie więc widać wspólny mianownik, gdy chodzi o te cztery regiony Europy. Grupa Wyszehradzka, Bałtowie, Skandynawia i Bałkany: łączy nas nie tylko historia – brak kolonii, a zatem zarówno brak bogactwa z tego wynikającego, jak i problemów generowanych przez kolonialną spuściznę. Łączy nas także współczesność, czyli wspólne interesy w kontekście europejskiej polityki imigracyjnej. Narzucanie kwot i próby wymuszania przez Berlin, Rzym i Ateny procentowego – w przyszłości – podziału uchodźców są nie do przyjęcia od Tallina po Bukareszt, od Sztokholmu po Lublanę, od Bratysławy po Helsinki, od Kopenhagi po Zagrzeb i od Warszawy po Rygę i Sofię.

Zwracam uwagę, że w tej wielobarwnej koalicji może być zarówno sześć najbiedniejszych krajów członkowskich UE (Bułgaria, Rumunia, Chorwacja, Łotwa, Polska i Węgry), jak i jedno z najbogatszych państw pod względem PKB na głowę mieszkańca – Szwecja, zarówno kraje będące pionierami nowoczesnych technologii (jak Finlandia), jak i państwa daleko odbiegające w tym zakresie od unijnej średniej (większość krajów bałkańskich, poza Słowenią). Nie jest to więc koalicja budowana, jak dotąd, w oparciu o historyczne losy („stara Unia" versus „nowa Unia") czy o zapóźnienie gospodarcze, które przedkłada się na wysokość środków czerpanych z kasy w Brukseli (większość państw „nowej Unii" plus Europa Południowa).

Taka koalicja powinna powstać jak najprędzej. Może być ciekawym kontrapunktem dla Berlina i Paryża, dotąd zdecydowanie narzucających Europie imigracyjną narrację.

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę