Trwają prace nad wprowadzeniem ograniczenia liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Sejmowa podkomisja opracowuje stosowny projekt zmian zezwalających na pełnienie tych funkcji maksymalnie przez dwie pięcioletnie kadencje. Argumentem za tym odgórnym – i w mojej opinii uznaniowym – ograniczeniem ma być sprzyjająca ponoć długiemu urzędowaniu tendencja do powstawania przeróżnych, często kryminalnych, patologii. Teza ta obecna od pewnego czasu w naszej debacie publicznej nigdy nie została jednak potwierdzona konkretnymi, wiarygodnymi danymi.
Wymiana kadr
Funkcjonowanie samorządu terytorialnego poddane jest drobiazgowemu (w opinii wielu samorządowców wręcz nadmiernemu) nadzorowi instytucji państwa. Od wojewodów przez wszelkie instytucje kontrolne (NIK, PIP, UKS itd.) aż po regionalne izby obrachunkowe i samorządowe kolegia odwoławcze. Obok organów kontrolujących zgodność działalności samorządu z prawem istnieje jeszcze instytucja referendum odwoławczego, które pozwala obywatelom na rozliczenie braku kompetencji czy nieudolności tak groźnej, że trzeba jej szybko przeciwdziałać, nie czekając na weryfikację wyborczą.
Potwierdzeniem tezy o licznych patologiach w samorządzie powinien być zatem istny wysyp inicjatyw referendalnych. W ubiegłej kadencji (2010–2014) zorganizowano w Polsce 113 referendów, w wyniku których odwołano władze w 16 gminach. Czy to dużo? Wójtów, burmistrzów i prezydentów miast mamy w Polsce 2479, więc w ciągu całej ubiegłej kadencji referenda dotyczyły 4,5 proc. Co więcej, jestem absolutnie pewien, że część z nich wynikała raczej z gry politycznej, a nie z faktycznej potrzeby przeciwdziałania patologiom. W ostatnich wyborach samorządowych obywatele wybrali blisko jedną trzecią nowych prezydentów miast na prawach powiatu. Społeczeństwo ma zatem narzędzia do kontroli i weryfikacji włodarzy miast, a naturalna wymiana kadr jest faktem.
Uważam, co zapewne nie będzie szczególnie zaskakujące, że postulat limitu kadencji organów wykonawczych gminy to pomysł nie tylko zły, ale wręcz potencjalnie ograniczający tempo rozwoju naszego kraju. Polskie samorządy odpowiadają za 45 proc. wydatków sektora finansów publicznych (bez ZUS i NFZ), w tym za 75 proc. środków publicznych przeznaczanych na inwestycje. Rozwój Polski od 25 lat dokonuje się przy znaczącym udziale administracji lokalnej. Jeżeli mamy jako państwo ambicję, by zwiększać tempo tego rozwoju, to powinniśmy umiejętnie gospodarować zasobami. Spora grupa doświadczonych, odnoszących sukcesy samorządowców jest z całą pewnością zasobem, którego nie warto odrzucać.
Kwestia doświadczenia
Funkcja wójta, burmistrza czy prezydenta miasta nie ma bowiem wyłącznie, jak to jest przedstawiane w coraz bardziej powierzchownej debacie publicznej, wymiaru politycznego. Polskie samorządy w ciągu lat bardzo się sprofesjonalizowały. Realizują coraz więcej zadań własnych i zlecanych przez administrację centralną. Zgodnie ze słuszną skądinąd zasadą, aby jak największa część zadań publicznych mogła być wykonywana jak najbliżej obywatela. Często zresztą z ogromną korzyścią dla jakości świadczenia tych zadań. Co wyraźnie było widać przy okazji wprowadzania systemu „Źródło" w urzędach stanu cywilnego. Dopóki samorządy realizowały to zadanie indywidualnie, a wiele z nich robiło to elektronicznie, wszystko działało. Po zmianach wprowadzonych przez rząd pojawiło się wiele problemów.