Znajomy producent wybrał się kiedyś na rozmowę do pewnej platformy streamingowej. Zaproponował projekty ociekających testosteronem filmów spod znaku „zabili go i uciekł”. Dowodził też, pokazując oficjalne statystyki, że takie właśnie produkcje (wraz z erotykami) cieszą się największym zainteresowaniem widowni. I to nie tylko polskiej. Swoich rozmówców nie przekonał, mimo że w owym czasie platforma zaliczała w Polsce porażkę za porażką. Za to podejmowane tematy były bardzo poprawne politycznie, z dużym udziałem rozmaitych mniejszości. Pechowo ów producent od takich wątków stronił. Można by tę anegdotę skwitować słowami, że może przedstawione projekty nie były najwyższej jakości. Jednak artykuł na temat Latondry Newton zamieszczony w bulwarowym „New York Post” (u nas opisywał tę historię Grzegorz Górny) stawia tę sprawę w innym świetle. W amerykańskim show-biznesie jakość, a nawet rachunek ekonomiczny ustępują ideologicznej słuszności.
Czytaj więcej
Weekend otwarcia przyniósł produkcji 117 mln dolarów wpływów. Biorąc pod uwagę skalę „bombardowania” negatywnymi recenzjami i rasistowskie ataki na film, można to uznać za dobry wynik.
Zmiana koloru skóry Kleopatry, mniejszości rasowe na dworach dawnych władców, pakowanie wątków LGBT nawet do typowych komedii romantycznych – amerykańskie kino przyzwyczaiło nas już do tego. Wydawało się jednak, że to spontaniczna działalność twórców. Okazuje się, że nie. W korporacjach są bowiem specjalni urzędnicy od różnorodności. Kimś takim jest pani Latondra Newton. Do Disneya trafiła z amerykańskiego oddziału Toyoty. Jak widać, przemysł samochodowy też musi dbać o odpowiednią reprezentację mniejszości. Ale akurat w działalności artystycznej budzi to najwięcej zastrzeżeń. Ta dziedzina powinna być przecież domeną nieskrępowanej wyobraźni twórczej. Tymczasem pani Latondra ingerowała w fabuły filmów. To za jej sprawą w produkcjach Disneya dla dzieci pojawiły się ciemnoskóra Arielka, niebinarny bohater filmu „Między nami żywiołami”, czy lesbijski pocałunek w „Buzz Astral”. Skończyło się komercyjnymi porażkami. Nie wspomnę już o tym, że konflikt z gubernatorem Florydy Ronem DeSantisem o ustawę szkolną (zwaną „nie mów o gejach” i nakładającą ograniczenia w edukacji seksualnej) kosztował koncern Disneya miliard dolarów. Doprowadziło to bowiem do zamknięcia świeżo wybudowanego kompleksu biurowego.
Nic, że droga wyboista, ważne, że kierunek słuszny – chciałoby się powiedzieć za mistrzem Młynarskim. Disney rozpoczął już poszukiwania nowego dyrektora do spraw różnorodności.