Bogusław Chrabota: Prymitywna zasadzka TVP na Donalda Tuska

Podczas debaty Donald Tusk miałby przeciwko sobie nie tylko Mateusza Morawieckiego, ale również całą ekipę twórców programu. Jak miałby rozmawiać z gronem pseudodziennikarzy, którzy go dotąd co dzień obrażali? Czy mógłby oczekiwać obiektywizmu? Bezstronności?

Publikacja: 31.10.2022 14:12

Symbolem degrengolady i upadku programów informacyjnych TVP jest pokazywanie przy byle okazji wypowi

Symbolem degrengolady i upadku programów informacyjnych TVP jest pokazywanie przy byle okazji wypowiedzianych przez Donalda Tuska słów: „Für Deutschland”

Foto: Rzeczpospolita/ Jerzy Dudek

Jest stara zasada w telewizjach świata, że przekaz kształtuje się dla odbiorcy. To elementarna reguła marketingu; nie można oderwać się od grupy docelowej, jej zainteresowań, poglądów, potrzeb, oczekiwań, czyli inaczej: „profilu”. I już samo to rozstrzyga, jaki był wyłączny cel zaproszenia lidera Platformy Obywatelskiej na Woronicza. Co więcej, dokładnie z tej samej przyczyny powinien się wystrzegać wszelkich innych wizyt w TVP, nawet gdyby go zaproszono do udziału w talent show „Jak oni śpiewają” (w 1996 roku wystąpił z sukcesem u Wojciecha Manna w „Szansie na sukces”). Co dla ludzi telewizji jest jasne, laik może nie do końca rozumieć. Tym bardziej warto to wyjaśnić.

Przez wszystkie ostatnie lata jednym z głównych celów telewizji Jacka Kurskiego był atak na wizerunek Donalda Tuska. Jego skala przypominała najgorsze praktyki czasów stalinowskich. Pokazywano go wyłącznie w negatywnym świetle. Odsądzano od czci i wiary. Zarzucano sprzedajność, agenturalność, zdradę narodową. Wszystko w jednej intencji – rozprawienia się z głównym przeciwnikiem politycznym rządzącej Polską prawicy. Przy okazji złamano nie tylko wszelkie zasady telewizji informacyjnej, ale i podstawowe obowiązki TVP wynikające z Ustawy o radiofonii i telewizji (upartyjniona KRRiT była oczywiście na to ślepa).

Czytaj więcej

„Desperackie zaproszenie” Tuska do TVP. Przewodniczący PO odmówił

Symbolem degrengolady i upadku programów informacyjnych TVP jest i pozostanie na zawsze maniakalne i oderwane od kontekstu pokazywanie przy byle okazji wypowiedzianych przez Donalda Tuska słów: „Für Deutschland”. Już sama ta praktyka na zawsze dyskwalifikuje w kategoriach dziennikarskich ekipę TAI z Jarosławem Olechowskim na czele.

Efekt? W głowach odbiorców programów informacyjnych TVP wytworzyły się klisze: Tusk – zdrajca. Tusk – wróg publiczny. A ich przełamanie, po tylu latach hejtu i sączonej nienawiści, o ile w ogóle możliwe, musiałoby zabrać lata. I właśnie taka telewizja, kształtująca taki właśnie obraz zaprasza swoją długoletnią ofiarę do studia, by mogła uczestniczyć w rozmowie z Mateuszem Morawieckim.

Pozornie chce mu dać szansę przedstawienia swoich racji. Tyle że to nieprawda. Wydźwięk takiej debaty nie mógłby się oczywiście wyrwać logice powyżej opisanych klisz. Tusk byłby skazany na pożarcie, a sam program byłby kolejną cegiełką w budowanej od lat piramidzie nienawiści wobec lidera PO. To pierwsza przyczyna, dla której za żadne skarby nie powinien się pojawiać na takiej debacie, co zresztą dla niego samego (i pewnie dla wielu ludzi władzy) jest absolutnie oczywiste.

Pytania byłyby z pewnością zadawane „pod” umiejętności retoryczne i tematy świetnie znane przez premiera

Ale są jeszcze inne przyczyny. Podczas debaty Tusk miałby przeciwko sobie nie tylko Morawieckiego, ale również całą ekipę twórców programu. Jak miałby rozmawiać z gronem pseudodziennikarzy, którzy go dotąd co dzień obrażali? Czy mógłby oczekiwać obiektywizmu? Bezstronności? Morawiecki zapewne znałby wcześniej pytania, tak samo dobrze, jak przygotowane z wyprzedzeniem odpowiedzi. I jeszcze jeden zabieg. Pytania byłyby z pewnością zadawane „pod” umiejętności retoryczne i tematy świetnie znane przez premiera. Cały show byłby więc niczym innym, jak tylko kolejnym sensem nienawiści, mającym jeszcze bardziej pogrążyć Tuska w gronie lojalistów prawicy, czyli widowni TVP.

Na koniec sugestia; taka debata może miałaby sens, ale tylko wtedy, gdy naprzeciwko lidera opozycji stanąłby (zasiadł?) prawdziwy lider obozu rządzącego, czyli Jarosław Kaczyński. Z udziałem prawdziwych dziennikarzy, a nie propagandystów. I na niezależnym gruncie, czyli np. w Polsacie czy w studiu „Rzepy”, czy „Dziennika Gazety Prawnej”. Wtedy… mogłoby to mieć jakiś sens.

Jest stara zasada w telewizjach świata, że przekaz kształtuje się dla odbiorcy. To elementarna reguła marketingu; nie można oderwać się od grupy docelowej, jej zainteresowań, poglądów, potrzeb, oczekiwań, czyli inaczej: „profilu”. I już samo to rozstrzyga, jaki był wyłączny cel zaproszenia lidera Platformy Obywatelskiej na Woronicza. Co więcej, dokładnie z tej samej przyczyny powinien się wystrzegać wszelkich innych wizyt w TVP, nawet gdyby go zaproszono do udziału w talent show „Jak oni śpiewają” (w 1996 roku wystąpił z sukcesem u Wojciecha Manna w „Szansie na sukces”). Co dla ludzi telewizji jest jasne, laik może nie do końca rozumieć. Tym bardziej warto to wyjaśnić.

Pozostało 82% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji