Sympatyczna N., zaprzyjaźniona Ukrainka, powoli zbiera się do domu. Matka trójki chłopców przyjechała z synami do Polski w pierwszych dniach wojny. Miała ze sobą tylko kilka walizek, nie znała języka, zdana była więc na pomoc nieznajomych. Na szczęście trafiła na ludzi ofiarnych i troskliwych. Tydzień po przyjeździe do Warszawy już pracowała, synowie poszli do szkoły, znajomi zadbali o lokum, a nawet sprzęt sportowy dla chłopców.
Najbardziej bała się o męża. Został w Mariupolu. Walczył w Azowstalu. Czasem dzwonił, mieli sporadyczny kontakt, ale od poddania zakładów przepadł jak kamień w wodę. Wariowała ze strachu. Bała się, że nie żyje albo trafił do łagru. Posiedzi, Bóg wie ile. Przedwczoraj się odezwał. Żyje, jest w Mariupolu. To jej wystarczyło. Kupiła bilety dla siebie, synów i wraca. Tylko na chwilę czy na stałe? Nie wie. Ważne, że mąż jest żywy i rodzina znów może być razem.
Niebywałe, że do podjęcia karkołomnej decyzji o powrocie wystarczył telefon od męża. Kiedy z nią rozmawiałem, aż promieniała radością. Czy to optymizm? Pewnie to za duże słowo. Raczej wiara, że będzie lepiej, że koszmar się skończy, więc trzeba wracać do domu. Jak mało trzeba, żeby zmienić nastawienie. Mało i bardzo wiele zarazem. Pal sześć, czy nasz dom zburzony czy nie. Czy jest woda w kranie. Czy znajdzie się jakaś praca. Wystarczy, że żyjemy. A skoro żyjemy, to jakoś damy radę. Zatem… jednak optymizm.
Czytaj więcej
Respondenci nie bardzo wierzą w skuteczność sankcji wobec Rosji, a większość boi się, że wojna potrwa jeszcze bardzo długo. Największymi pesymistami są młodzi.
W Polsce mamy całkiem inaczej. Wojnę znamy głównie z telewizji, kryterium przeżycia to raczej abstrakcja. Ciepła woda w kranie jest, ale na stacjach benzynowych drożyzna. Dlatego w sprawie Ukrainy zero optymizmu. Czeka nas długi i wyniszczający konflikt, na którym straci nie tylko Ukraina, ale i my – myśli co drugi Polak. Sankcje Rosji nie złamią. Tu niemal zgodnie dostrajamy się do propagandy Putina. No i niespecjalnie wierzymy w Zachód. Co piąty z nas (w elektoracie prawicy co czwarty) uważa, że kraje Unii dogadają się z Putinem kosztem Ukrainy. Ot, siła biznesu, przy którym pęknie bańka mydlana rzekomych wspólnych wartości.