Ważnym predyktorem pozwalającym przewidywać wyniki wyborcze jest przekonanie poszczególnych grup elektoratu co do tego, kto będzie zwycięzcą. Być może jest to nawet metoda bardziej skuteczna w prognozowaniu ostatecznych rezultatów walki politycznej niż proste pytanie o to, na kogo chce się zagłosować. Dlaczego tak się dzieje? Bo swoje poglądy można chcieć ukrywać (z różnych zresztą powodów), natomiast skutecznym „analitykiem” chce być każdy? Są jednak ważniejsze przyczyny tego zjawiska.
Samospełniająca się przepowiednia
Badania opinii publicznej często mylą się, gdy idzie o to, jaki polityk lub jaka partia zwycięży w wyborach, ale ludzie (w swej masie) zwykle nie popełniają błędu co do tego, kto kogo pokona w politycznej walce. Działa tu trochę mechanizm „sprawdzającej się przepowiedni”. Jeśli miliony klientów jakiegoś banku z pewnego (mniej czy bardziej racjonalnego) powodu będzie przekonanych, że upadnie on w najbliższej przyszłości, to nic już temu bankowi nie pomoże – klienci zaczną wyciągać z niego swoje oszczędności, co w krótkim czasie musi doprowadzić każdą instytucję finansową (nawet największą) do bankructwa.
Podobnie dzieje się w sferze politycznej – powszechne przekonanie co do powodzenia lub niepowodzenia jakiegoś polityka czy partii skutkuje po pewnym czasie… spełnianiem się tego „proroctwa”. Zarówno biznes, jak i sfera polityki opierają się bowiem na zaufaniu oraz umowności co do tego, jaki podmiot wart jest inwestowania, a jaki na to nie zasługuje.
Przy okazji prawie każdej elekcji parlamentarnej i (zwłaszcza) prezydenckiej obserwujemy gwałtowny wzrost poparcia w końcówce kampanii dla graczy większych (zwłaszcza dla najsilniejszego i uważanego za faworyta), a słabnięcie dla tych, którzy w opinii publicznej uchodzą za słabszych. Ci ostatni skarżą się na to niezmiernie, co kwitowane jest przez wyborców słowami, iż nie chcą oni „zmarnować głosu”.