Aż 81% zwolenników PiS uważa iż „najważniejszą rzeczą, której trzeba uczyć dzieci, jest całkowite posłuszeństwo wobec rodziców”
Kogo i jak rozliczyć, kogo pozbawić funkcji, kogo przed obliczem surowych trybunałów postawić, jakie instytucje zlikwidować, jakie nowe porządki zaprowadzić? Redakcja „Rzeczypospolitej” – prawdopodobnie uważając mnie za „antypisowca” wyjątkowo nieprzejednanego – zaproponowała, bym roztoczył przed czytelnikami krwiożerczą wizję „depisacji” albo, jak kto woli – „depisyzacji”.
Redakcja sądziła zapewne, że już dawno sporządziłem coś w rodzaju listy proskrypcyjnej (nazwiska! adresy! billingi!) i teraz wreszcie, z mściwą satysfakcją, ją opublikuję. Mniemała być może, iż karzącym palcem wskażę pewnych kandydatów do masowej – jak to mawiał nieoceniony Lech Wałęsa – „poczystki”. Oczywiście, świadomie przejaskrawiam. Jednak zamówienie ochoczo spełniam; obawiam się wszelako, że mogę nieco rozczarować moich zleceniodawców.
Owszem, instytucje są ważne. Ważna jest litera prawa, lecz jego duch jeszcze ważniejszy. Dlatego też nie zamierzam wdawać się w szczegółowe roztrząsania, czy należy Centralne Biuro Antykorupcyjne rozwiązać i rozpędzić na cztery wiatry, czy też wcielić je do innych struktur (np. dotychczasowej policji lub postulowanej Policji Finansowej á la włoska Guardia di Finanza), czy może jednak zachować, zmieniając zasadniczo styl i metody postępowania. Podobnie nie żywię dogmatycznych przekonań co do kształtu, formuły i dalszych losów Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Wiem tylko, iż obie te instytucje skompromitowały się definitywnie.Można by niemal w nieskończoność wymieniać kolejne instytucje publiczne bez skrupułów zawłaszczone przez państwo, a ściśle biorąc – przez rządzącą partię – i absolutne jej podporządkowane. ABW, pozostałe służby, policja, prokuratura, niektóre sądy, wreszcie niektóre media. Proszę wybaczyć szczerość, ale to nie tylko radio i telewizja. „Rzeczpospolitą” zhołdować usiłowały niegdyś i prawica, i lewica; zarówno premier Olszewski, jak premier Oleksy. Udało się to dopiero Kaczyńskim.
Chodzi wszakże o rzecz nieskończenie bardziej doniosłą aniżeli instytucjonalne deformacje czy niefortunne nominacje personalne. Pisizm (w ślad za propozycją „Rzeczypospolitej” pozostańmy przy tym określeniu) to dla mnie choroba, rodzaj trucizny, którą bracia Kaczyńscy przy walnej pomocy Tadeusza Rydzyka próbowali wsączać w serca i umysły Polaków. I, niestety, zabieg ten powiódł im się w sporym stopniu.