Optymistyczne hasła Donalda Tuska o rządach miłości, o wzajemnym zaufaniu, radości, cudzie, uwalnianiu energii Polaków i ogólnym optymizmie narodowym doskonale sprawdziły się w kampanii wyborczej, i być może będą się sprawdzać jeszcze przez kilka miesięcy. Ale do czasu. A ściślej rzecz ujmując – do momentu, gdy zderzą się z odmienną rzeczywistością.
Gdy zostanie zburzony powszechny spokój w Polsce, odbije się to na stanie ducha wszystkich
Jeśli Polacy – mam na myśli duże grupy społeczne, głównie pracowników budżetówki – którzy otrzymali obietnicę emocjonalnego wzlotu, nie doczekają się jej spełnienia, to wtedy wszystkie te miłe i sympatyczne hasła staną się dla nich puste.
Można się oczywiście zastanawiać, dlaczego Polacy z taką łatwością uwierzyli w nieco banalne obietnice Donalda Tuska. Odpowiedź wydaje się jednak prosta. Hasła te świetnie wpasowały się w aktualny stan ducha Polaków i stały się dowodem na to, że ten rząd jest blisko ludzi. Porusza bowiem kwestie bliskie przeciętnemu Polakowi.
Wartości tym hasłom dodała końcówka rządów Prawa i Sprawiedliwości, która charakteryzowała się pomnikową wręcz podniosłością. Nieustanne odwoływanie się do takiego trochę męczeńskiego rodzaju patriotyzmu, zbyt mało poczucia humoru i brak elementów życzliwości wobec innych znużyły wyborców. Kiedy zatem do władzy doszedł Donald Tusk, który już na wejściu obiecał likwidację nazbyt patetycznej atmosfery i zapowiedział, że odtąd wszyscy będziemy życzliwi i pozytywnie nastawieni do świata, to znacznej części społeczeństwa – tej, która, jak wynika z badań „Diagnozy społecznej 2007”, czuje się zadowolona z życia – taka zmiana wydała się czymś pożądanym.