W opublikowanym w „Rzeczpospolitej” w dn. 1.08.2008 r. artykule pt. „Państwo prawa czy prawników” Bronisław Wildstein podnosi istotne kwestie, które zasługują na poważne potraktowanie.
Nie chcę się ustosunkowywać do sporu, jaki dzieli publicystę „Rzeczpospolitej” i mec. Grzegorza Namiotkiewicza („Adwokaci bronią klientów najlepiej jak potrafią”, „Rzeczpospolita” 29.07.2008). Nie wykluczam, że Bronisław Wildstein ma w nim rację, z tym jednak ogólnym zastrzeżeniem, że nie można, moim zdaniem, negatywną etycznie oceną opatrywać zgodnych z prawem przedsięwzięć obrońców procesowych także wówczas, gdy występują oni przed sądem w interesie najbardziej nawet oczywistych zbrodniarzy. Zrównywanie postawy moralnej obrońcy z postawą jego klienta jest często spotykanym nieporozumieniem.
Moim zamiarem jest natomiast sprostowanie niektórych zawartych w artykule uproszczeń w opisie stanu nauki i nauczania prawa w okresie sprzed 1989 r. oraz dyskusyjnych sądów na temat roli zawodowych prawników w stosowaniu prawa.
Co do pierwszej z tych kwestii, Bronisław Wildstein wypowiada pogląd, że słabe zorientowanie dzisiaj praktykujących adwokatów w kwestiach aksjologicznych, w tym moralnych, wynika między innymi stąd, że za czasu, gdy pobierali oni nauki na krajowych uniwersytetach, „zagadnienie jurysprudencji nie było oczkiem w głowie komunistycznych wydziałów prawa”.
Przez jurysprudencję red. Wildstein rozumie ogólną naukę o prawie, w tym zwłaszcza teorię i filozofię prawa. To prawda, że w latach poprzedzających rok 1989 r. dominowało w polskiej nauce i nauczaniu prawa tzw. podejście pozytywistyczne, które, najogólniej rzecz ujmując, uznawało prawo za rodzaj normatywnego „rozkazu władcy”. Było to stanowisko mające długą tradycję w jurysprudencji, które w czasach nowożytnych znalazło wyraz np. w pracach Johna Austina (wiek XIX) Hansa Kelsena i Herberta Lionela Adolphusa Harta (wiek XX).