Prawnicy w państwie prawa

„Wywoływanie” ducha prawa nie może być zajęciem tłumów czy szamanów. Musi być czynnością, której dokonują ludzie zawodowo do tego przygotowani – pisze konstytucjonalista

Publikacja: 04.08.2008 01:58

W opublikowanym w „Rzeczpospolitej” w dn. 1.08.2008 r. artykule pt. „Państwo prawa czy prawników” Bronisław Wildstein podnosi istotne kwestie, które zasługują na poważne potraktowanie.

Nie chcę się ustosunkowywać do sporu, jaki dzieli publicystę „Rzeczpospolitej” i mec. Grzegorza Namiotkiewicza („Adwokaci bronią klientów najlepiej jak potrafią”, „Rzeczpospolita” 29.07.2008). Nie wykluczam, że Bronisław Wildstein ma w nim rację, z tym jednak ogólnym zastrzeżeniem, że nie można, moim zdaniem, negatywną etycznie oceną opatrywać zgodnych z prawem przedsięwzięć obrońców procesowych także wówczas, gdy występują oni przed sądem w interesie najbardziej nawet oczywistych zbrodniarzy. Zrównywanie postawy moralnej obrońcy z postawą jego klienta jest często spotykanym nieporozumieniem.

Moim zamiarem jest natomiast sprostowanie niektórych zawartych w artykule uproszczeń w opisie stanu nauki i nauczania prawa w okresie sprzed 1989 r. oraz dyskusyjnych sądów na temat roli zawodowych prawników w stosowaniu prawa.

Co do pierwszej z tych kwestii, Bronisław Wildstein wypowiada pogląd, że słabe zorientowanie dzisiaj praktykujących adwokatów w kwestiach aksjologicznych, w tym moralnych, wynika między innymi stąd, że za czasu, gdy pobierali oni nauki na krajowych uniwersytetach, „zagadnienie jurysprudencji nie było oczkiem w głowie komunistycznych wydziałów prawa”.

Przez jurysprudencję red. Wildstein rozumie ogólną naukę o prawie, w tym zwłaszcza teorię i filozofię prawa. To prawda, że w latach poprzedzających rok 1989 r. dominowało w polskiej nauce i nauczaniu prawa tzw. podejście pozytywistyczne, które, najogólniej rzecz ujmując, uznawało prawo za rodzaj normatywnego „rozkazu władcy”. Było to stanowisko mające długą tradycję w jurysprudencji, które w czasach nowożytnych znalazło wyraz np. w pracach Johna Austina (wiek XIX) Hansa Kelsena i Herberta Lionela Adolphusa Harta (wiek XX).

Prawnonaturalistyczne spojrzenie na prawo nie posiadało, poza środowiskami katolickimi, zbyt wielu zwolenników. Jednakże nie jest prawdą, że problematyka relacji między prawem a moralnością była w owym czasie zaniedbywana, a w szczególności, że nie dostrzegano wpływu, jaki mają i mieć winny normy moralne na treść i stosowanie norm prawnych.

Zupełnie wyjątkowo zdarzało się słyszeć pogląd, że prawo pozytywne może w całości zastąpić moralność. Przed taką postawą przestrzegał amerykański filozof Lon Luvois Fuller w opublikowanej w latach 70. w języku polskim fundamentalnej rozprawie „Moralność prawa”, która w tamtym czasie była lekturą upowszechnianą wśród studentów np. Wydziału Prawa UW.

Wśród polskich autorów cieszących się wielkim autorytetem naukowym i szeroko oddziałujących na treści nauczania na wydziałach prawa, którzy pisali przed 1989 r. o relacjach między prawem a moralnością, podkreślając, iż prawo nie tylko nie może zastąpić moralności, byli np. profesorowie Zygmunt Ziembiński (z UAM w Poznaniu) i Wiesław Lang (UMK w Toruniu).

Zygmunt Ziembiński w pracy z 1963 r. („Normy moralne a normy prawne. Zarys problematyki”) wypowiadał pogląd: „Wydaje się, że zasadniczą kwestią dla siły oddziaływania norm moralnych jest to, by ugruntowało się w społeczeństwie przekonanie, że nie warto postępować w sposób niezgodny z moralnością, że za zły czyn grożą nie tylko wyrzuty sumienia, a działanie moralne nie tylko daje zadowolenie wewnętrzne, ale też jest najlepszą polityką postępowania w globalnym, na dalszą metę obliczonym rachunku spraw każdej jednostki. (...) Jeśli jakiś system prawny i sposób wprowadzania go w życie przez organy państwowe jest taki, iż na długą metę, postępując w sposób według opinii większości społeczeństwa niemoralny, liczyć można na to, co zwykle nazywa się powodzeniem życiowym, a idąc „uczciwą drogą” liczyć się trzeba tylko z rozlicznymi trudnościami życiowymi z tego powodu, to taki system prawny znakomicie zmniejszać będzie liczbę ludzi skłonnych do przestrzegania norm moralnych”.

W kilka lat później (1972, „Etyczne problemy prawoznawstwa”) ten sam autor pisał: „Odpowiedni stopień legalizmu członków społeczeństwa, a w szczególności legalizmu zawodowych pracowników państwowych, jest niezbędnym czynnikiem istnienia współczesnego państwa. (...) [Ale] z propagowaniem postawy legalizmu wiąże się trudny problem odpowiedniego zabezpieczenia wolności sprzeciwu i oporu przeciwko nakazom władzy sprzecznym z uznawaną moralnością, a już zwłaszcza w przypadkach, gdy normy prawne naruszają podstawowe normy moralne, wspólne dla wielu systemów moralnych i niedyskusyjne dla wszystkich „ludzi dobrej woli”.

Pogląd ten, a wyraża się w nim krytyka niemoralnego prawa, można, sądzę, odnieść nie tylko do stosunków panujących w PRL, ale także do tych, które mają niejednokrotnie miejsce w Polsce dnia dzisiejszego. Czy jest on uznawany za aksjomat w postępowaniu ludzi tworzących i stosujących prawo, to już inna sprawa.

Drugą kwestią, którą podniósł Bronisław Wildstein, jest problem władzy prawników nad prawem. Jak rozumiem, ma on na myśli przede wszystkim tych spośród nich, którzy podejmują decyzje wiążące obywateli, a w szczególności sędziów i prokuratorów. Autor bardzo słusznie zwraca uwagę, że prawo to nie tylko zestaw suchych przepisów, ale i tzw. duch prawa, który „musi wspierać i uzupełniać jego literę”.

Trudno jest zdefiniować to pojęcie, ale można założyć, że składają się na nie przesłanki aksjologiczne uregulowań normatywnych, a także cele, które ustawodawca chce przez te uregulowania osiągnąć. Zakładamy przy tym, że pozostają one w zgodzie z wymogami etycznymi wspólnymi dla „wszystkich ludzi dobrej woli”. Skoro „duch prawa” nie jest wprost przedmiotem regulacji ustawowej, lecz musi być wydobyty z przepisów, a także z innych, już pozaprawnych, źródeł, to ktoś go musi zrozumieć, odczytać, wyłożyć.

Kto może być tym kimś, zwłaszcza gdy działać ma na użytek praktycznego stosowania prawa? Moim zdaniem tylko ten, kto ma do tego odpowiednie przygotowanie. „Wywoływanie” ducha prawa nie może być zajęciem tłumów czy szamanów, musi być czynnością, której dokonują ludzie zawodowo do tego przygotowani, podobnie jak leczenie chorych nie powinno być oddane w ręce znachorów, lecz dobrze wyedukowanych lekarzy.

Decyzje podejmowane przez sędziów i innych specjalistów w tej branży mogą budzić, i często budzą społeczną krytykę. Nie inaczej jest z fachowcami z innych dziedzin (np. hydraulikami, architektami, dziennikarzami, pisarzami). Jest to normalne i zrozumiałe. Ale pamiętać trzeba, że jeśli przepisy prawa nie mogą wszystkiego regulować (na co słusznie Bronisław Wildstein zwraca uwagę) i nie mogą być rodzajem książki kucharskiej ze szczegółowymi wskazówkami na każdą okazję, to muszą pozostawiać pewne luzy decyzyjne i interpretacyjne, w których często objawia się ten właśnie, tak poszukiwany duch praw.

Jak powiadają liczni filozofowie i teoretycy prawa – nie ma prawa przed interpretacją przepisów. Normy prawne są zakodowane w przepisach, nie leżą na ich powierzchni, muszą być z nich dopiero wyprowadzone. A jedynie normy prawne dają pełną odpowiedź na pytanie, co oraz komu jest nakazane, zabronione lub dozwolone i pod groźbą jakich sankcji.

Zadanie odkodowania norm prawnych z przepisów, z czym wiąże się zarazem odszukanie ducha prawa, nie jest łatwe i nie zawsze prowadzi do jednoznacznych rezultatów. Dlatego pojawia się i musi się pojawiać zjawisko, które Bronisław Wildstein nazywa aktywizmem sędziowskim. To tylko Karol Monteskiusz mógł w XVIII w. wierzyć, że władza sędziowska jest poniekąd żadna, a sędziowie są jedynie „ustami ustawy”. Dziś i od dawna tak nie jest.

Chyba się z tym trzeba pogodzić, przynajmniej do czasu, gdy sędziami będą żywi ludzie, a nie komputery.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej„

pisali w opiniach

Adwokaci bronią klientów najlepiej jak potrafią

To nie do adwokatów należy wypełnianie szczelin systemu. Wręcz odwrotnie – powinni je maksymalnie wykorzystywać w interesie klienta 29 lipca 2008

Państwo prawa czy prawników

Im bardziej prawo zastępuje moralność, dobre obyczaje, etykę, tym większe uprawnienia dostają prawnicy, tym bardziej arbitralna staje się ich władza1 sierpnia 2008

W opublikowanym w „Rzeczpospolitej” w dn. 1.08.2008 r. artykule pt. „Państwo prawa czy prawników” Bronisław Wildstein podnosi istotne kwestie, które zasługują na poważne potraktowanie.

Nie chcę się ustosunkowywać do sporu, jaki dzieli publicystę „Rzeczpospolitej” i mec. Grzegorza Namiotkiewicza („Adwokaci bronią klientów najlepiej jak potrafią”, „Rzeczpospolita” 29.07.2008). Nie wykluczam, że Bronisław Wildstein ma w nim rację, z tym jednak ogólnym zastrzeżeniem, że nie można, moim zdaniem, negatywną etycznie oceną opatrywać zgodnych z prawem przedsięwzięć obrońców procesowych także wówczas, gdy występują oni przed sądem w interesie najbardziej nawet oczywistych zbrodniarzy. Zrównywanie postawy moralnej obrońcy z postawą jego klienta jest często spotykanym nieporozumieniem.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska