Rzeczpospolita” poprosiła mnie, żebym wytłumaczył, dlaczego ci sami ludzie, którzy ostro krytykowali Lecha Wałęsę, gdy był prezydentem, a nawet wcześniej, gdy szedł po prezydenturę, dziś tak zajadle go bronią. Nie mogę mówić w imieniu wszystkich. Sam jednak ostro krytykowałem prezydenta Wałęsę podczas wojny na górze oraz gdy był prezydentem i równie ostro krytykuję jego prześladowców, od kiedy trzy lata temu ruszyła przeciw niemu fala poniżających i dezawuujących ataków. Może więc mój własny przypadek coś tutaj wyjaśni.
Najkrócej można rzecz ująć tak: krytykowałem Wałęsę z grubsza za to samo, przed czym teraz go bronię. Nie ma tu więc nic dziwnego. Krytykowałem go za niezrozumienie i brak szacunku dla mechanizmów liberalnej demokracji, za populizm, skłonności autorytarne, za okłamywanie wyborców (100 mln zł dla każdego), za arogancję i pychę, za beztroskie i niesprawiedliwe niszczenie autorytetów, za bezwzględne i brutalne zachowania wobec szacownych i zasłużonych postaci, gdy szedł po prezydenturę i gdy ją sprawował. Był wtedy groźny dla polskiej demokracji i szkodliwy dla Polski.
Dziś krytykuję jego prześladowców, którzy w sposób jeszcze bardziej brutalny i bezwzględny stosują wobec niego te same z grubsza metody, które on stosował wobec Mazowieckiego, Turowicza, Michnika.
Prześladowcy Wałęsy są dziś przynajmniej tak groźni dla polskiej demokracji oraz szkodliwi dla Polski, jak on sam na początku lat 90. Paradoks polegający na tym, że to on wyniósł tych ludzi na polityczny Olimp, nie ma dla mnie specjalnego znaczenia. Jestem publicystą, a nie politykiem, więc swobodnie korzystam z komfortu kierowania się w moich ocenach i wypowiedziach wartościami, a nie personaliami czy przynależnością do różnych obozów politycznych. W tym, co mówię i piszę, odnoszę się do czynów, nie do ludzi, dzięki czemu mogę tę samą osobę za jedno chwalić, a za drugie ganić. Do tego miejsca sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa.
Nie byłbym jednak do końca uczciwy, gdybym w tym miejscu zakończył wyjaśnienia. Nie dlatego, że sprawa ma jakieś drugie dno, ale dlatego, że Lech Wałęsa nie jest i w moich oczach nigdy nie był osobą jak inne, politykiem jak inni ani urzędnikiem jak inni. Wałęsa to żywy pomnik. Nigdy go innego nie widziałem. Był pomnikiem, kiedy go poznałem, i będzie nim już zawsze. To różni mnie od Anny Walentynowicz czy Aleksandra Halla, którzy poznali Wałęsę jako zwykłego robotnika – jednego z nielicznych aktywnie i permanentnie buntujących się przeciw peerelowskim porządkom.